search
REKLAMA
Recenzje

SIŁA POMSTY. Amerykański ninja kontra neofaszyści

Tomasz Bot

24 czerwca 2017

REKLAMA

Amerykański ninja to już światowa legenda. Polska – jako część świata – także uczestniczyła w jej tworzeniu i kultywowaniu. Film stał się doświadczeniem pokoleniowym dzieci i młodzieży epoki VHS. Zainfekował ich mózgi wizją życia na wysokich obrotach. Sugerował, że można łapać strzały w locie, pokonywać tabuny ninja, poderwać córkę generała, będąc niepokornym żołnierzem – a wszystko to w egzotycznych plenerach i z oddanym kumplem u boku. Ostatnio obraz uświetnił repertuar Festiwalu Filmów Kultowych.

Film wyreżyserował Sam Firstenberg – Polak zorientowany na tworzenie kina rozrywkowego, pracujący pod egidą legendarnej wytwórni Cannon. Obraz uczynił go prawdziwym ekspertem od radosnej, dynamicznej rozpierduchy, aczkolwiek tylko w ramach klasy B i już bez tak spektakularnych sukcesów na koncie. Reżyser robił później choćby odcinki serialu Żar tropików czy średniaki pokroju Amerykańskiego samuraja.

Amerykański ninja zapoczątkował cykl, w ramach którego Firstenberg nakręcił jeszcze tylko dwójkę. Była to  jedyna naprawdę godna uwagi kontynuacja serii, acz nieco gorsza od jedynki – mniej dopracowane  sceny walki  czy komiczne ujęcia z ninja biegającymi po plaży podmywały klimat całości. Niemniej dwa pierwsze odcinki wybiły odtwórcę głównej roli, Michaela Dudikoffa, na orbitę gwiazd kina akcji. Aktor stał się ikoniczną twarzą lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Podobnie jak Firstenberg, jest pewnym sensie niewolnikiem przeboju z 1985 roku, który zapewnił mu wielki start; Dudikoff już nigdy potem nie pojawił się w tak elektryzującym obrazie.

Radził sobie nieźle, brylując w akcyjniakach Cannonu, trafił na dłużej do telewizji (znany i popularny u nas serial Cobra), ale to kosmiczne połączenie dobrego czasu i okoliczności, skutkujące dziełem świetlistym, już więcej mu się nie trafiło. Jest jednak pewien film, który Dudikoff i Firstenberg zrobili razem, a który zdecydowanie zbliża się do poziomu ich pierwszej wspólnej kolaboracji. Wspomnijmy jeszcze, że gra w nim także znany z serii Amerykański ninja Steve James, któremu i tu przypadła rola najlepszego kumpla bohatera. Brzmi jak zjazd rodzinny? Wspominkowy grill twórców wielkiego przeboju? Raczej nie, bo efektem tego spotkania jest Siła pomsty – solidny akcyjniak, który zasługuje na odkurzenie w powszechnej świadomości. Tutaj, w rok po Amerykańskim ninja, panowie ponownie uderzyli z wykopem i bez przynudzania, za to w poważniejszej tonacji i mroczniejszym tonie.

Larry Richards – ciemnoskóry kandydat do senatu – gości u siebie swego przyjaciela, Matta Huntera, byłego agenta C.I.A. Ten udaremnia zamach na życie Richardsa podczas parady. Od tej pory obaj staną się celem dla prawicowej organizacji Pentangle. Ta jest skrajnie niebezpieczna: zrzesza fanatyków, którzy są doskonale sytuowani, wpływowi i bezwzględni. Jej członkowie rozsmakowali się w polowaniu na ludzi. Swych przeciwników ścigają po bagnach Luizjany.

Zacznijmy od konotacji rodzinnych. Impreza – jak wiele innych udanych imprez kinowych – odbywa się pod szyldem wytwórni Cannon. Obraz jest kontynuacją Inwazji na U.S.A., w której Matta Huntera grał Chuck Norris, wykopujący ze swego kraju setki terrorystów. Brodaty gwiazdor przekazał pałeczkę młodszemu i gładkolicemu koledze, bo akurat ratował świat na planie innego tytułu.

Prawda jest taka, że oba filmy łączy właściwie tylko nazwisko bohatera, więc równie dobrze możecie go traktować jako samodzielnego akcyjniaka. Dudikoff dostał do obróbki ledwie paru przeciwników, co może się wydawać krokiem wstecz, ale tak naprawdę sprzyja ostrej konfrontacji o wysokiej temperaturze emocjonalnej.

Skromny body count (Matt zdejmuje dziesięciu zbirów, Larry – trzech; całość uzupełnia jeszcze kilka trupów, liczonych na korzyść drugiej strony) w niczym nie przeszkadza. Tak się bowiem składa, że Siła pomsty wciąga i absorbuje. Jest to dzieło znacznie bardziej brutalne i mroczne niż Amerykański ninja. Pentangle nie bierze jeńców. Dostaliśmy tu groteskowy obraz ekonomicznej śmietanki, skisłej od rasowej nienawiści, ale napędzanej siłą pieniędzy, poczuciem misji i wzajemnej samczej adoracji. Firstenberg nie jest mistrzem subtelności –  mały oddział śmierci odmalowuje grubą kreską, ale nie staje się on na tyle odrealniony, żebyśmy nie poczuli odrazy na widok jego członków. Oto banda degeneratów w białych rękawiczkach. Rekiny wód kapitalistycznych, które przy szczególnych okazjach oddają się najbardziej męskiej z rozrywek – polowaniu, w trakcie którego kilku uzbrojonych łowców ściga bezbronną ofiarę. Nasza uberbrygada traktuje to przeżycie rytualnie, czemu towarzyszą odpowiednie stroje: wdzianko ninja, dodatki sado-maso, ubranie jak na survival czy rybia maska.

Zło jest tu paskudne i nie cofa się przed niczym. Stąd też większy ciężar obrazu w stosunku do słonecznego i optymistycznego Amerykańskiego ninja. Motyw polowania na ludzi (znany później z Uciekiniera, Gry o życie, Nieuchwytnego celu) wypadł tu znakomicie. Jest podany serio i dynamicznie. Duszne bagna dają poczucie odcięcia od świata i same w sobie stanowią zagrożenie. W użyciu będą miecze, noże, kusze, kije. No i oczywiście ludzkie kończyny, bo przecież film z Dudikoffem nie mógłby się obyć bez solidnej dawki mordobicia. Jest krwawo i nieodwołalnie na śmierć i życie. Choreografia walk nie wnosi niczego nowego do świata kina; ba, można nawet powiedzieć, że jest prymitywna – mozolne tłuczenie przeciwnika do wtóru wrzasków i stęknięć aż do ostatecznego rozbrojenia. W tym dość surowym filmie taki wariant, wyzuty z przesadnej ekwilibrystyki, zdecydowanie się sprawdza. Siła pomsty przypomina nam, ile emocji można wycisnąć ze schematu odcięcia bohaterów od cywilizacji i zmuszenia ich do walki bez możliwości korzystania z cudów techniki. Poza tym dostaniemy też sporą dawkę strzelaniny, bo w tytuł Firstenberga to właściwie półtorej godziny gęsto upakowanej rozróby w różnych odmianach.

Film nie byłby tak dynamiczny, gdyby nie muzyka. Pamiętacie ilustrację do Amerykańskiego ninja 2? Wpadała w ucho i skutecznie zawieszała niewiarę, wciągając widzów w wir przygody. Odpowiedzialny za nią George S. Clinton i tutaj zawłaszcza naszą uwagę energetyczną ilustracją pod wystrzały adrenaliny. To bardzo przyjemna elektronika, choć nieco bardziej ciężka i drapieżna niż w przypadku obrazu o ninja. Swoje też zrobiły też plenery Nowego Orleanu (wykorzystane również w Nieuchwytnym celu) – dodają całości napięcia i tego egzotycznego sznytu, który sprawia, że całość smakuje jeszcze lepiej.

A jak wypadły gwiazdy Amerykańskiego ninja? I Dudikoff, i James biją wrogów z oddaniem i przekonująco. Tak też się przyjaźnią. Chemia, która zadziałała między aktorami w ich największym hicie, działa i tutaj, pozwalając nam uwierzyć w skuteczność tego duetu, oraz w fakt, że to po prostu swoje chłopaki. Dudikoff zdawać się może nieco zbyt sztywny, posągowy, ale trzeba jasno powiedzieć, że taki to już urok tego aktora. Przez fakt, że porusza się z kocią zwinnością, a bije, jakby pił sok z gumijagód – szybko o tym zapominamy. Wśród członków Pentangle wyróżnia się John P. Ryan w roli jej przywódcy. Wyłupiastooki aktor sprawdza się jako chory na zabijanie dewiant, rozkochany w Hitlerze. W epizodzie pojawił się też Ken Hooder, znany jako odtwórca roli Jasona z paru części Piątku, trzynastego.

Czy temu filmowi czegoś brakuje? Jeśli szukasz kina akcji o pewnych walorach nostalgicznych – możesz uznać, że nie. Jeśli jednak trafisz na niego przez przypadek, a zazwyczaj pasjonują cię oscarowe produkcje czy scenariuszowe zawijasy – poczujesz się, jakbyś przełykał żużel. Wiem, że wielu pożeraczy kaset widziało Siłę pomsty około dwóch dekad temu (być może ukrywającą się pod tytułem Nocny łowca). Polecam im ponowny seans jako doświadczenie przyjemne i odświeżające. Sam Firstenberg przyznaje, że to jedna z jego ulubionych własnych produkcji. Film słabo radził sobie w kinach  i nie doczekał się kontynuacji. Szkoda, bo nie miałbym nic przeciwko temu, by zobaczyć więcej projektów spółki Firstenberg/Dudikoff.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA