SEXiPIStOLS (2006)
Autorem tekstu jest Przemysław Romanowski.
Na wstępie chciałbym złożyć najszczersze kondolencje osobie odpowiedzialnej za polski tytuł tego filmu. Nie mogłem wprost uwierzyć własnym oczom, gdy ujrzałem ten wymysł upadłych komórek mózgowych. Co jest takiego w tytule “Bandidas”, że nie można go przetłumaczyć dosłownie? Albo chociaż w sposób zbliżony. A już najlepiej było go zostawić w spokoju. Zawsze sądziłem, że tytuł oryginalny tłumaczy się na język polski po to, aby (uwaga!) brzmiał zrozumiale! Myliłem się. Przypuszczam, że polski tytuł miał być zabawny. Miał być błyskotliwym nawiązaniem do nazwy jednego z najpopularniejszych zespołów punk rockowych. No ja głupi, no. Toż to przecież ubaw po pachy… Jeszcze jeden taki tytuł i z tej radości pogryzę własne łokcie.
Spróbujmy zapomnieć o tym pseudointelektualnym wybryku. Bo przecież mamy zamiar dobrze się bawić. Chcemy dać półtorej godziny wolnego swym szarym komórkom – naturalnie tym, które jeszcze nie zdechły z głodu. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że tak właśnie będzie? “Bandidas” to wesoła, rozbiegana i rozstrzelana komedia, umiejscowiona wśród pięknych krajobrazów meksykańskiego Dzikiego Zachodu. Żadnych pytań kto jest dobry, kto zły, kto czarny, a kto biały – wszystko widać jak na talerzu. Nie uświadczymy krwi, nie uświadczymy przekleństw, nie uświadczymy dylematów moralnych. Film można by nazwać familijnym, gdyby nie (na szczęście) odrobina sprośności i kapka przemocy zaserwowanej od czasu do czasu. Ale to także w dawce zatwierdzonej przez Ministra Edukacji Narodowej.
Producentem filmu, jak i współautorem scenariusza jest Luc Besson – człowiek, do którego szacunek fanów jest odwrotnie proporcjonalny do liczby filmów, w których maczał palce. A to za sprawą tego, że od bodaj dziesięciu lat produkuje i współtworzy gniot za gniotem, zupełnie zapominając o swych wcześniejszych, wielkich dokonaniach. Czy i tym razem mamy do czynienia z odmóżdżoną papką? Poniekąd. Ale tym razem nie jest aż tak źle. Powiem nawet więcej: jest nawet dobrze. Chociaż może bezpieczniej rozpatrywać ten film w kategorii “i dla dziadka, i dla wnuczka”.
Fabuła filmu jest sztampowa i przewidywalna, a przedstawia się mnie więcej tak, że Ci Źli, pod przewodnictwem Tego Bardzo Złego (niezły w tej roli Dwight Yoakam), w nieuczciwy sposób zabierają ziemię Biednym Meksykańskim Rolnikom, dla pewnej bogatej, amerykańskiej korporacji, która chce tamtędy poprowadzić linie kolejowe. Ci Źli przejmują także meksykańskie banki, wraz z oszczędnościami Biednych Meksykańskich Rolników. Przeciwstawiają im się dwie energiczne dziołchy, które wskutek splotu okoliczności łączą siły i postanawiają odzyskać pieniądze Biednych Meksykańskich Rolników, napadając na już-nie-meksykańskie banki. Wspomniane dziewczęta, to wybuchowy duet latynoskich ślicznotek: Sary (Salma Hayek) i Marii (Penélope Cruz). Obie różnią się wykształceniem, umiejętnościami i charakterem, co doprowadza do burzliwych konfliktów i zabawnych sytuacji. Każda z nich chce być lepsza od drugiej, chce mieć więcej do powiedzenia i większe pole działania. Kłótniom i utarczkom słownym nie ma końca, ale jest to na swój sposób urocze i jest to clue tego filmu. Oczywiście nie obyło się bez nauczyciela i mentora w postaci niejakiego Billa Bucka (Sam Shepard) – miejscowej legendy-rewolwerowca. Bandę uzupełnia pewien wykształcony i zdolny detektyw z Nowego Jorku (Steve Zahn), który początkowo zatrudniony przez Tych Złych w celu wytropienia Bandytek, zostaje szybko przeciągnięty na drugą stronę barykady, stając się bardzo pożytecznym ogniwem.
Oskarowych kreacji aktorskich tutaj nie uświadczymy (niespodzianka?). Jak już wspomniałem, interesująca wydała mi się rola Dwighta Yoakama – ma bardzo ciekawy image – intrygujący, przebiegły, szczwany, spod kapelusza opadają kruczoczarne, długie włosy (co jest dość ciekawe, bo na codzień facet bodajże jest łysy ;)). Kobietki prezentują się… fajnie (tak, to jest chyba dobre słowo). Przyciągają uwagę, bawią. Ale zgodzę się z opinią, że Penelopa wyraźnie przyćmiła Salmę – jest bardziej wyrazista, ma więcej do pokazania, bardziej żywa i przez to bardziej zabawna. Chociaż to poniekąd wynika i z roli – Maria jest prostą wieśniaczką, pozbawioną jakichkolwiek manier. Znakomicie strzela (choć nie liczy kul, bo wcale nie umie liczyć), świetnie dosiada konia, ale faceta nie dosiadała nigdy. Polecam uważnie posłuchać jej akcentu, zwłaszcza, gdy wymawia swoje nazwisko – cudo! Sara jest niemalże jej zupełnym przeciwieństwem – pobierała przez wiele lat nauki w Europie, jest dobrze wychowana, zna języki, ale dostaje czkawki, gdy przychodzi jej użyć broni. Wie jak postępować z mężczyznami, uważa się za ekspertkę w tej dziedzinie, co Marię doprowadza do zgrzytania zębami. Obie jednak mają wystrzałowy temperament. Czego zupełnie nie można powiedzieć o postaci granej przez Steve’a Zahna. Jego bohater wydał mi się zupełnie mdły i nieciekawy – wykształcony pantoflarz. W kolejnym już filmie, głównym zadaniem Zahna jest pokazanie pośladków i robienie za tło dla innych postaci (nie, nie pośladkami). Naprawdę można było wykrzesać z tej postaci dużo więcej.
Film jest lekki – w sam raz na letnią porę. Można się odprężyć, czy nawet pozwolić sobie na grymas wykrzywiający usta w pałąk, czyli tzw. uśmiech. Trochę strzelanin, parę gagów, jakiś pościg, jakaś konfrontacja dobra ze złem, a nawet bullet time (!). Wszystko to jednak w ustawowej dawce i ani grama więcej. A szkoda, bo wyszedł przeciętniak. A chyba miało to być coś większego, przynajmniej ja miałem nieodparte wrażenie, że sporo potencjału się marnuje. A może zabrakło jakiejś iskry, albo kopa na rozpęd? A może to ja wyrosłem z tego typu kina – nie wiem. Byłbym zapomniał: Eric Serra skomponował świetny motyw przewodni do tego filmu. Pewnie ktoś powie, że się nie znam (bo się nie znam), ale dawno nie słyszałem tak dobrego i wpadającego w ucho tematu do filmu. I w sumie nie potrafię powiedzieć czy warto, czy nie warto zawracać sobie głowy tym filmem. Ja nie żałuję, ale jeśli oczekujesz czegokolwiek więcej ponad rozrywkę i miłe wrażenia estetyczne – daj sobie spokój. Może w “Powrocie Supermana” znajdziesz to, czego szukasz. 🙂
Tekst z archiwum film.org.pl