RYSOPIS. Bezdomność nieudacznika
Czyżby Rysopisem Jerzy Skolimowski chciał powiedzieć, że młody narybek wchodzący w życie w latach 60. to same melepety, nieudacznicy i lenie bez perspektyw? A może takie cechy posiadają wyłącznie ludzie wrażliwi, którzy nie potrafią przystosować się do rządzonego twardymi zasadami otoczenia? Może ci, którzy rządzą, specjalnie ustalili takie zasady, żeby odsiać ze społeczności co wrażliwszych, a resztę wykorzystać do cna, bo jest silna, wierna i niewiele czuje? Debiut Skolimowskiego jest filmem trudnym formalnie i intertekstualnie. Reżyser potraktował widza bez pobłażliwości, by poczuł się dosłownie jak nieudacznik. Bo w rzeczy samej trudno do końca zrozumieć treść Rysopisu oraz jego formę.
Z jednej strony można to zrzucić na kanwę debiutanckiego niedoświadczenia Skolimowskiego oraz tego, że Rysopis powstał z usilnego połączenia szkolnych etiud, które reżyser kręcił na studiach w łódzkim PWSTiF. Z drugiej to wcale nie jest takie oczywiste, że Skolimowski nie miał środków bądź jeszcze należycie nie potrafił opowiedzieć historii Andrzeja Leszczyca inaczej – przystępniej. Przyglądając się całemu dorobkowi twórcy Essential Killing, skłaniałbym się bardziej ku tej drugiej tezie.
Dla Skolimowskiego w Rysopisie widz w zasadzie nie istnieje. Zarówno on, jak i nikt inny z twórców filmu nie przejmuje się przejrzystością narracji, dopasowaniem muzyki do obrazu, montażem, rytmem dialogów, dykcją aktorów, logiką opowieści, doświetleniem planu zdjęciowego i rolą kamery w scenie. Obiektyw dość nonszalancko podąża za aktorami, tworząc wyraźną, emocjonalną granicę między światem przedstawionym a widzem. Odbiorca musi więc dokonać sporego wysiłku, aby utożsamić się z kimkolwiek na ekranie, a przecież nasze zainteresowanie filmem czy jakąkolwiek sztuką wizualną tworzy się najczęściej poprzez utożsamienie, odnalezienie punktów wspólnych. Skolimowski mówi temu „nie”.
Opowiada historię o wyobcowanym bohaterze i widz musi się poczuć identycznie. Pod tym względem reżyser już w tamtym czasie wyraźnie odstawał od reszty współczesnych mu twórców. Najbliżej było mu do Kazimierza Kutza i Andrzeja Kondratiuka, a najdalej do Andrzeja Wajdy. Wajda prowadził widza, nie zostawiał go. Kutz, Kondratiuk i Skolimowski dawali za to publice aż tyle wolności twórczej w odbiorze dzieła, że ta mogła poczuć się znudzona, urażona i niedoceniona. Nawet odrealniony Wojciech Has brał pod uwagę percepcję człowieka i na niej grał. Skolimowski lubił stawać gdzieś pomiędzy dokumentalnym przekazem a historią fabularną. Rysopis taki właśnie jest. Również jego tytuł sugeruje, że dzieło w jakimś najgłębszym sensie swojego istnienia zawsze będzie niedokończone, zarówno treściowo, jak i formalnie, identycznie jak życie głównego bohatera. Pamiętajmy, że powstało w czasie, kiedy francuska Nowa Fala zaczynała zmierzchać z powodów, o których wspomniałem powyżej – widzowie czuli się znudzeni, przytłoczeni i zdezorientowani radykalizmem wolności artystycznej i interpretacji modernistycznych produkcji filmowych
Tak jak napisałem we wstępie, można Andrzeja Leszczyca uważać za nieudacznika czy stulejarza, jak by określiła go dzisiejsza, żądna karier, nowoczesna młodzież. To jednak punkt widzenia owych silnych, niekoniecznie potrafiących zrozumieć, czemu Andrzej taki jest. Postępowanie człowieka, nawet to uznane obiektywnie za negatywne, zawsze ma swoje motywy. Niekiedy ich zrozumienie daje solidny wgląd w czyjąś naturę i chociaż nie zawsze usprawiedliwia, to przynajmniej nie pozwala na ślepą agresję. Trzeba wszelako mieć wolę, by tak na innych spojrzeć. Na Andrzeja w jego życiu nikt nie chciał tak popatrzeć. Studia okazały się porażką. Związki z kobietami również. Wyjściem okazało się wojsko, właśnie to PRL-owskie, ukierunkowane ideologicznie. W nim Andrzej szukał znieczulenia swojej rozbuchanej wrażliwości, bo jako trep nie musiałby myśleć, analizować, pytać o jakiś sens. Miałby go podanego na tacy.