ELLA I JOHN. Rozczulająca jesień życia
Jeśli Europejczyk jedzie do Stanów Zjednoczonych robić swój pierwszy film anglojęzyczny, jest bardzo duża szansa, że będzie to kino drogi. Zasada ta sprawdza się w przypadku Paola Virzìego, włoskiego reżysera, który od kilku lat należy do czołówki filmowców z Italii. Ze swoim Ella i John pojawił się w konkursie głównym 74. edycji festiwalu w Wenecji i sprawił, że setki zebranych na porannym pokazie widzów bardzo przyjemnie rozpoczęły dzień.
Możecie mnie nazwać naiwniakiem, ale ciągle daję się nabierać reżyserom feel-good movies, zwłaszcza zrealizowanych tak brawurowo, jak Ella i John. Już swoim poprzednim filmem, nagrodzonym statuetką Davida di Donatello Zwariować ze szczęścia (2016), Virzì udowodnił, że konwencja kina drogi nie jest mu obca, a jej dynamiczny i otwarty charakter pozwala mu na wydobycie ze swoich bohaterów całego spektrum emocji. Amerykański debiut Włocha to niemal powtórka schematu wyjściowego z jego poprzedniego filmu – tym razem także mamy dwójkę bohaterów, która ucieka przed pewnym zniewoleniem. W Zwariować ze szczęścia chodziło o szpital psychiatryczny, w Ella i John ucieczka ma wymiar bardziej metaforyczny – Ella (Helen Mirren) i John (Donald Sutherland) Spencerowie chcą po raz ostatni wyjechać na wspólne wakacje, zostawiając za sobą jej chemioterapię i nadopiekuńcze dzieci. Ona ma zaawansowane stadium raka, on coraz wyraźniej przegrywa z Alzheimerem. Wsiadają jednak w nieużywanego od lat rodzinnego kampera (od którego nazwy pochodzi oryginalny tytuł filmu, The Leisure Seeker), by spędzić ze sobą ostatnie świadome chwile. Nie informując o niczym dzieci ani sąsiadów, wyruszają na Florydę, by nacieszyć się słońcem i jeszcze bardziej się do siebie zbliżyć.
To prawda, od samego opisu może zrobić się niedobrze, bo podobnie słodkich i inspirujących filmów mamy już na pęczki. Ale jest w The Leisure Seeker coś, co każe traktować film Virzìego nieco inaczej niż, nie przymierzając, Choć goni nas czas (2007) – normalność, dzięki której czujemy się nieco bliżej bohaterów. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z wiarygodnością, bo przecież według Hollywood Alzheimer i rak to dolegliwości, z którymi do ostatnich chwil można funkcjonować na pełnych obrotach, ale jest w Ella i John pewna zwyczajna, pełna słabości postawa wobec obezwładniających chorób. To paradoksalne, ponieważ z jednej strony mamy tu bohatera, który mimo zaawansowanego stadium Alzheimera jest w pełni świadom swojej choroby (a świadomość jest tym, co przede wszystkim zabiera ta przypadłość), z drugiej jednak jego żona nie sili się na heroizm wobec słabości męża – denerwuje się na niego, strofuje go, czasem prosi go o przypomnienie sobie imion dzieci, by za chwilę płakać z bezradności. Sama zmaga się z bólem i trawiącym jej organizm nowotworem, ale stara się czerpać jak najwięcej z ostatniego wspólnego wyjazdu z ukochanym.
Podobne wpisy
W trakcie tej podróży bohaterka sporo dowiaduje się nie tylko o sobie samej, ale też o swej rodzinie i relacji z mężem. Na jaw wychodzą tajemnice, a małżeńska wierność i zaufanie zostają wystawione na próbę. Wszystko to jednak odbywa się w mocno humorystycznym tonie i nawet dowcipy gastryczne nie wprawiają w zażenowanie – zdajemy sobie bowiem sprawę, że bohaterami są ludzie w mocno zaawansowanym wieku, trochę nieporadni i bardzo nieprzewidywalni. Ich relacja polega na wzajemnym uzupełnianiu się, a Ella – mimo coraz częstszych zaników pamięci męża – wciąż na nim polega, szukając oparcia w jego wyznaniach miłości i komplementach. Państwo Spencerowie są naprawdę zgranym duetem, a liczne przygody, które napotykają podczas swojej podróży na Florydę, rozwiązują z gracją i godnością. Ona zagaduje na śmierć nowo poznanych na kempingach ludzi, on pasjami dyskutuje z kelnerkami o Hemingwayu, którego jest znawcą – jedna z nich okaże się nawet równie wielką miłośniczką Papy. W tej ostatniej podróży Ella i John są tak blisko siebie, jak blisko mogą być ze sobą małżonkowie z kilkudziesięcioletnim stażem.
Słodka naiwność Ella i John nie jest przeszkodą w oglądaniu filmu Paola Virzìego – przeciwnie, jest jego największą zaletą. Bo choć zapewne nikomu z nas nie uda się dokonać żywota w równie spektakularny i spełniony sposób, to emocje, które pozwala przeżywać nam reżyser, sprawiają, że chcemy wierzyć, iż właśnie tak będą wyglądać nasze ostatnie dni.
korekta: Kornelia Farynowska