POMNIEJSZENIE. Mniejsze jest lepsze
Ostatnich kilka otwarć festiwalu w Wenecji to były hity przez duże H – Grawitacja w 2013 roku czy La La Land podczas ubiegłorocznej edycji zachwycały publiczność i później znakomicie radziły sobie w kinach i podczas sezonu nagród. Downsizing Alexandra Payne’a miał papiery na równie duży sukces – uznany reżyser, słynący z opowiadania doskonałych historii, intrygujący pomysł i imponująca obsada zwiastowały naprawdę mocny seans otwarcia. Okazało się jednak, że Payne’owi pomysłu starczyło na zaledwie połowę filmu, a fani jego zwyczajnych opowieści niewiele znajdą tu dla siebie.
W tej zabawnej w gruncie rzeczy antyutopii mamy do czynienia z wizją świata, w której naukowcom udało się z powodzeniem dokonać… zminiaturyzowania żywej istoty. Po kilku latach eksperymentów okazuje się, że wielokrotnie zmniejszono także grupę ludzi, która w tym czasie zdążyła z powodzeniem założyć wspólnotę w Norwegii i odkryć zalety – zwłaszcza te proekologiczne – bycia mniejszym. Paul Safranek (Matt Damon) i jego żona Audrey (Kristen Wiig), skuszeni wizją wystawnego życia w nowo wybudowanym mieście dla maluczkich, postanawiają skorzystać z okazji i poddać się procedurze miniaturyzacji. Zewsząd jednak docierają do nich głosy zwątpienia w trwałość tej utopijnej rzeczywistości, a bohaterowie udają się do Leisureland, przyszłej oazy szczęścia, z wybitnie mieszanymi uczuciami. Reżyser nie pozostawia złudzeń, że idylliczna wizja rysowana przez znajomych i prospekty reklamowe nie ma prawa ziścić się dla państwa Safranek.
O tym, czy był to fałszywy trop, czy w istocie Paul i Audrey nie spełnili swego marzenia, przekonacie się dopiero na seansie, ale już pierwszych kilkanaście minut Downsizing sugeruje, że Payne’owi zależy na ciągłym zestawianiu ze sobą pojęć utopii i antyutopii. Raz po raz słyszymy o tym, jak zmniejszanie ludzi pomoże uniknąć nadprodukcji odpadów i przeludnienia, by za chwilę zastanawiać się nad tym, czy miniludzie powinni dysponować takimi samymi prawami obywatelskimi, skoro – jak zakłada nowy porządek społeczny – płacą mniejsze podatki niż „normalni” ludzie. I w dużej mierze dzięki tej mądrej socjo-satyrze pierwsza połowa Downsizing to prawdziwa filmowa przyjemność. Payne okazuje się bardzo celnym komentatorem, dość brutalnie rozprawiającym się z mitem amerykańskiego snu. Szkoda tylko, że w pewnym momencie decyduje się na pójście w kierunku romantyczno-obyczajowej komedii, w której bohater musi dokonać wzniosłego czynu i odnaleźć miłość. Bystrość zostaje wyparta przez miałkość i nawet genialny Christoph Waltz na drugim planie oraz równie brawurowa Hong Chau nie są w stanie uratować drugiej połowy Downsizing. Nie jest w stanie zrobić tego także Udo Kier, którego umieszczono tu chyba tylko w charakterze kinofilskiej ciekawostki.
Podobne wpisy
W poprzednich filmach Alexandra Payne’a poznawaliśmy zwyczajne historie zwyczajnych ludzi – czasem bardziej wzruszające, czasem bardziej zabawne, ale zawsze bliskie rzeczywistości i codzienności. W swym pierwszym tak kreacyjnym dziele twórca Nebraski porzuca umiejętność opowiadania na rzecz chęci oszałamiania i spełniania gatunkowych wytycznych, przez co Downsizing nie jest już tak bezpretensjonalną, uroczo życiową opowieścią jak poprzednie filmy Payne’a. Fani kameralnych historii tego reżysera nie znajdą tu zatem dla siebie zbyt wiele – antyutopijna wizja świata mikroludzi to porządnie skrojona, poprawnie opowiedziana historia, która nie zostawia w widzu szczególnego śladu. Wychodząc z seansu, ma się w głowie jedynie ładne kadry i przyjemną muzykę, pewne skojarzenia z Krainą jutra i poczucie, że w porównaniu z otwarciami poprzednich edycji weneckiego festiwalu Downsizing wypada dość blado.
Warto jednak zobaczyć ten film dla samego Christopha Waltza – trudno wyobrazić sobie rolę Austriaka, która nie wywoływałaby opadu szczęki.
korekta: Kornelia Farynowska