Underworld: Przebudzenie
Jakieś 100 lat temu obejrzałem pierwszą część serii Underworld – przykład prostego kina akcji, próbującego zabrać dla siebie część widowni, która po sukcesie serii Blade pożądała odzianych w skórę neowampirów. W tamtym czasie film mi się podobał i mam do niego lekki sentyment – głównie przez opiętą lateksem Kate Beckinsale, która była w tym czasie spełnieniem marzeń każdego wychowanego na Matrixie nastolatka. Lata jednak mijają, wampirze kanony zmieniają się jak w kalejdoskopie, a twórcy regularnie co trzy lata próbują przypomnieć nostalgicznym widzom o ślicznej Selene. Z każdą częścią jest niestety coraz gorzej, taniej i naiwniej, a ostateczne dla tej serii uderzenie o dno nastąpiło w Underworld: Przebudzenie.
Akcja filmu dzieje się jakiś czas po części drugiej. Rasa ludzka dowiedziała się o istnieniu dwóch zwalczających się gatunków – tutejszych wampirów i wilkołaków – i jak to ludzie, postanowili siłą zrobić z nimi porządek. Znowu spotykamy wampirzycę Selenę i jej ukochanego Michaela Corvina, który jest hybrydą krwiopijcy i Lykana. Podczas jednej z rutynowych potyczek ze zbrojnymi siłami ludzkimi, Selene zostaje rozdzielona z Corvinem i trafia do komory kriogenicznej na dwanaście lat. Udaje jej się jednak uwolnić, po czym trafia na ślad tajemniczej dziewczynki, z którą łączy ją dziwna więź. Dodatkowo dziecko to staje się głównym celem zwalczających się ras, ponieważ może zadecydować o zwycięstwie jednej z nich. Kim jest dziewczynka i jaki ma związek z Selene i Corvinem? Kto ostatecznie zwycięży w tej wojnie?
Wszystkie pytania, które zadaje fabuła nie wzbudzają niestety najmniejszego zainteresowania. Wątpię, czy twórcy w ogóle mieli jakiś pomysł na ten film, oprócz tego, że w czasie popularności Zmierzchu można sprzedać każde barachło, w którym pojawiają się ubabrane krwią kły. Fabuła jest przerażająco poszatkowana i niespójna. Nie dostajemy żadnej potrzebnej ekspozycji, ponieważ historia napędzana przez akcję jest niestety na tak żenującym poziomie, że nie możemy w tym wypadku gatunkiem tłumaczyć braku jakiejkolwiek sensownej fabuły – co momentami może przejść w niektórych filmach, np. Michaela Baya. Nowy Underworld jest zlepkiem scen akcji, których praktycznie nic nie łączy. Lawirujemy pomiędzy kolejnymi miejscami, zapominając już po chwili akcję, którą staraliśmy się śledzić. Na początku widzimy Selene walczącą z ludźmi na jednym z dachów, nagle przeskakujemy o dwanaście lat w przyszłość, poznajemy miliard osób, które pojawiają się raz na pół godziny i tracimy jakiekolwiek zaangażowanie. Wątek nadnaturalnego dziecka jest przerażająco naciągany, jakby na siłę doklejony do reszty serii. W pewnym stopniu interesowały mnie losy walki wampirów i Lykanów, nawet słaby Bunt Lykanów potrafił ciekawie rozszerzyć świat przedstawiony. Przebudzenie nie rozwija go praktycznie w żaden sensowny sposób. Wielka wojna między rasami została zobrazowana boleśnie hermetycznie i w sposób tak skompresowany, że praktycznie spadła na trzeci plan, ustępując miejsca nudnemu pościgowi za Selene i dzieckiem, w którym bierze udział policjant o aparycji Lenny’ego Kravitza i zmutowany Lykan, będący prawdopodobnie dzieckiem Hulka i Scooby’ego Doo.
Postaci nic nie znaczą, zapominamy o nich, gdy tylko na chwilę znikają z ekranu. Aktorstwo postanowiło brać przykład z fabuły – nie istnieje. Jedynie na Beckinsale można spojrzeć z sentymentem, co nie zmienia faktu, że jest już o te prawie 10 lat starsza, a wachlarz min i skoków z wysokości, zakończonych trzeszczącym od napiętego lateksu przysiadem (w liczbie jakichś trzech miliardów na kwadrans filmu, naprawdę) został wyczerpany w drugiej części serii.
Wisienką na torcie tej abominacji jest strona techniczna. Efekty specjalne chciały wpasować się w mechanikę pierwszej części. Niestety, cofając się w przeszłość, musiały za bardzo się rozpędzić, ponieważ wylądowały gdzieś w pierwszej połowie lat 90. Dawno już nie widziałem tak chamskiego przedstawienia akrobatycznych sztuczek z wykorzystywaniem linek. Nawet głupi skok przez samochód jest niesamowicie sztuczny i tylko czekamy, żeby gdzieś z boku zobaczyć kogoś z ekipy technicznej, który dźwiga w górę biedną protagonistkę. Słabej kaskaderce wtóruje niesamowicie plastikowe CGI. Wszystkie monstra są nienaturalne, poruszają się komicznie, nie pasują do scenografii i po prostu ciężko się je ogląda. Film w tym aspekcie przegrywa chyba nawet z nowym Coś – co jest naprawdę wybitnym osiągnięciem.
Odradzam jakąkolwiek formę obcowania z czwartą częścią sagi Underworld. Jeśli naprawdę chcecie zobaczyć zalaminowaną w lateksie Selene, to wróćcie do pierwszej odsłony serii. W innym wypadku popsujecie sobie niezłe wspomnienia, a w przypadku nowych widzów po prostu zobaczycie słaby film akcji z wyeksploatowanymi do granic możliwości krwiopijcami. Drogie Hollywood, ileż jeszcze można ssać te poczwary?