U niej w domu
Nowy film Francoisa Ozona trudno sprecyzować gatunkowo. Z jednej strony mamy do czynienia z typowo thrillerowym punktem wyjścia, z drugiej zaś, reżyser co chwila analizuje to, co przed chwilą widzieliśmy, dając widzom powody do śmiechu. Obnaża przed nami reguły rządzące opowieścią, dzięki czemu bardzo szybko zapominamy, że każda historia dokądś zmierza – tak bardzo jesteśmy pochłonięci procesem opowiadania, że wkrótce, podobnie jak główny bohater, nie dostrzegamy konsekwencji tak ograniczonej percepcji.
Głównym bohaterem „U niej w domu” jest Germain, ok. 50-letni nauczyciel języka francuskiego w liceum. Narzeka któryś rok z rzędu na poziom intelektualny, mentalny i językowy swoich uczniów, aż do momentu przeczytania pracy jednego z nich. W opowiadaniu Claude’a Garcii o weekendzie spędzonym w towarzystwie swojego kolegi z klasy odkrywa nie tylko przejaw talentu, ale coś więcej. Chłopakowi bardzo zależało na tym, aby pozyskać zaufanie rówieśnika, wejść do jego domu, poznać rodzinę Artole. Wkrótce Germain dostaje kolejne teksty o coraz śmielszych wizytach Claude’a u kumpla, jednak początkowe obawy natury moralnej szybko znikają, zastąpione ciekawością nauczyciela, który pomaga uczniowi w doskonaleniu swojego warsztatu. Tymczasem zainteresowanie nastolatka biegnie w kierunku pani Artole, kobiety z klasy średniej, jak ją nazywa.
Myślenie schematami podpowiada widzowi, że zaraz obejrzy historię maniaka, który zakochany w matce kolegi (polskie tłumaczenie tytułu pomaga takim skojarzeniom, choć oryginał „Dans la maison” oznacza „W domu”), usiłuje ją zdobyć najpierw pozą dobrego chłopca, a gdy to nie wypala, siłą i przemocą.. Nic bardziej mylnego. Ozon unika tanich rozwiązań, konsekwentnie kreśląc realistyczną wizję twórczych poszukiwań i ludzkich namiętności. Germain często nie jest pewien, z jakim gatunkiem i konwencją mierzy się czytając kolejne kartki przynoszone przez Claude’a. Tak samo widzowie nie do końca wiedzą, gdzie bardziej ciągnie reżysera – w stronę dreszczowca, komedii, satyry, a może dramatu. Jednak wszystko jest tu doskonale sprzężone ze sobą, i podczas seansu nie odnosi się wrażenia, że coś nie pasuje, bądź gryzie się ze sobą. Przynosi za to sporą satysfakcję tak skonstruowana fabuła, która świadomie pozwala uczestniczyć widzom w grze prowadzonej przez bohaterów.
Sam Germain nie zauważa niebezpieczeństw płynących z kontynuowania edukowania 16-letniego ucznia w oparciu o teksty, w których przyznaje się on do coraz bardziej bezpośrednich prób wejścia w życie rodziny Artole. Co innego żona nauczyciela, która od razu zwraca mu uwagę na wyjątkową przebiegłość Claude’a – czy aby przypadkiem nie zbliża się on bardziej do Germaina? Czy to nie wychowawca jest prawdziwym przedmiotem obserwacji i manipulacji?
Przy okazji postaci żony głównego bohatera pojawia się przezabawny wątek galerii, którą prowadzi. W „Labiryncie Minotaura” (bo tak owo miejsce się nazywa) znaleźć można prace pod wspólnym szyldem „Seks i dyktatura”: gumowe seks-lalki z głowami niesławnych dyktatorów, obrazy swastyki skonstruowanej z penisów itp. Jednak galeria nie przynosi dochodów, więc trzeba zmienić wystawę – może współczesna sztuka chińska się sprzeda, albo meble i torby z Afryki. Ozona wyraźnie bawi fakt, że sztuką może być teraz wszystko, wystarczy umieścić coś w katalogu, aby nabrało wartości. Podobnie jest z literaturą, której nie można nazywać wielką, tylko dlatego, że jest dobrze napisana. Germain przestrzega przed tym swego ucznia, sam będąc świadomym swych ograniczeń (20 lat wcześniej napisał książkę, bez sukcesu), lecz zapomina, że dobry warsztatowo tekst może być silny jak narkotyk. I sam wpada w jego szpony.
Aktorsko najlepszy jest grający Germaina Fabrice Luchini, który wygląda jak nauczyciel, zachowuje się jak nauczyciel, a jednocześnie ma w sobie ciekawość dziecka. Jest to widoczne zwłaszcza w scenach, gdy pojawia się w domu rodziny Artole i krytykuje, bądź komplementuje poczynania utalentowanego ucznia. Młody Ernst Umhauer również świetnie sprawdza się w roli ciekawskiego Claude’a, nie malując swego bohatera tylko w ciemnych barwach. Widzowie rozpoznają również Kristin Scott Thomas oraz Emmanuelle Seigner. Obie są świetne – pierwsza jako zatroskana, ale i mająca własne problemy żona Germaina, a druga jako obiekt uczuć Claude’a. Aż zaskakujące jak dobra jest Seigner w roli zwykłej kury domowej.
https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=CGldY2fHXcM
Jedno z wcześniejszych dzieł Ozona, „Basen”, również opowiadało o wzajemnych relacjach między autorem, a swoim dziełem, lecz tamten film był kryminałem o pisaniu kryminału. Tutaj reżyser ma trudniejsze zadanie – bez z góry narzuconych gatunku i konwencji (czym w końcu jest dzieło Claude’a?), manewruje przez cały czas między powagą thrillera i lekkością komedii, korzystając również z satyry i groteski. Robi to z niesamowitym wyczuciem, i tylko w jednej scenie, pod sam koniec, miałem wrażenie jakby wybrał zbyt poważny ton. Wzburzony Germain byłby doskonały w konwencji czarnej komedii. Ciekawe, czy główny bohater zgodziłby się ze mną?