TWARZ Małgośki Szumowskiej. Gorzki smak rzeczywistości
W najnowszym filmie Małgośki Szumowskiej jest wszystko co arcypolskie: sklep z żulerską klientelą, mały fiat jako wieczny symbol samoodnawialnej małej stabilizacji, wiejska dyskoteka, gospodarka wybudowana zapewne za unijne pieniądze i marzenia o lepszym życiu gdzieś na mitycznym Zachodzie. Nad tym wszystkim natomiast góruje świebodziński Jezus – najważniejsze, że większy od tego z Rio.
Opowieść o Jacku (Mateusz Kościukiewicz) w luźny sposób inspiruje się historią o pierwszym udanym przeszczepie twarzy. Chłopak ulega wypadkowi w czasie pracy na budowie pomnika Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata i nagle jego życie dzieli się na dwa okresy: „przed” i „po” wypadku. Jedno zdarzenie, tak głośno komentowane w mediach jako międzynarodowy sukces polskiej transplantologii, powolnie modyfikuje całe jego dotychczasowe życie. Medialna wrzawa powolnie cichnie, a rozpoczyna się zwyczajne życie. Lokalna wspólnota, tak pięknie solidarna w pierwszym odruchu, nie chce dawać więcej na tacę, narzeczona zaczyna unikać chłopaka, dzieciaki ganiają za nim po ulicach, a matka wzywa egzorcystę. Rodzinne niesnaski wzbierają niczym fala, który może zmieść długo budowany domowy spokój, a bohater trafia do telewizji i reklamy, aby jakkolwiek zarobić na utrzymanie… z taką twarzą.
Zniekształcony, okaleczony człowiek, który dostał przecież drugie życie (jak ładnie głoszą medialne slogany), który przeżył… W postaci Jacka nie ma jednak wydumanych egzystencjalnie pytań o to, jakie to nowe życie jest – zastępują je raczej narastający gniew, niezrozumienie i poczucie krzywdy. Bohater chce przywrócić status quo, ale wszystko i wszyscy wokoło dają mu do zrozumienia, że nigdy już nie będzie normalnie. I chociaż pobrzmiewa to tanim dramatyzmem, to Twarz daleka jest od epatowania takimi emocjami. Film Szumowskiej nie ma w sobie nawet śladu rozrywania szat na piersiach. Wokół bohatera stopniowo gęstnieje atmosfera wrogości i obcości, które niczym stygnąca melasa lada moment nie pozwolą mu się ruszyć – czy utknie on w tym stanie już na zawsze?
Szumowska wybiera się ze swoją historią na prowincję, do małego miasteczka, gdzie wszyscy od zawsze się znają. Wtem – ktoś „nasz” i „swój” staje się Obcy, nierozpoznawalny. Mała Polska z jej filmu zawieszona jest niejako w bezczasie, pozwalając tym samym reżyserce poruszać się między dwoma porządkami: tym rzeczywistym oraz tym mitycznym. Pokazuje ona mechanizmy społeczne, w których nie brakuje zawiści, niechęci czy litości, a jednak przede wszystkim skupia się na portrecie wspólnoty, będącej niczym wyrodna matka odtrącająca swe dziecko. Chłopak powraca obdarzony wręcz boskim darem drugiej szansy, ale zachwyt nad budowanym Jezusem nie jest tożsamy z miłosierdziem wobec poszkodowanego bliźniego. Tym samym jednym z najważniejszych tematów Twarzy staje się problem tożsamości i przynależności. Jacek po operacji traci swój dawny wygląd, więc niejako przestaje być sobą. Społeczność zaczyna go nie tylko odtrącać, ale wręcz demonizować, nie rozumiejąc, co się stało z tym człowiekiem i kim on teraz jest. U Szumowskiej wszystko nagle nabiera tego przaśnego i powszechnego polskiego charakteru zbudowanego na prywatnych nietolerancjach, lokalnych przywarach, stereotypach i drobnych uproszczeniach. Reżyserka daleka jest jednak od stygmatyzowania swoich bohaterów, nawet jeśli ostatecznie nie waha się przedstawiać ich z karykaturalnymi rysami.
Podobne wpisy
Zarazem w szerszym kontekście Twarz okazuje się opowieścią o bardziej uniwersalnie rozumianym wizerunku. Z jednej strony w filmie tym kryją się pytania o podmiotowość – o to, kim się jest w nowej sytuacji i na ile owa sytuacja kreuje jestestwo – i o własne miejsce w świecie; z drugiej ma w sobie wiele ze stricte ponowoczesnej refleksji nad tym, czy człowiek w ogóle potrzebuje takiego miejsca na stałe, czy może żyć bez wspólnoty. W świecie Szumowskiej wszystko oceniane jest na pierwszy rzut oka i nikt nie próbuje nawet zaglądać pod podszewkę tego, co widoczne. Bohaterowie poruszają się po wierzchnich rejestrach rzeczywistości, w których istotny jest nierozpoznawalny wygląd Jacka, jego obecność w programie Krzysztofa Ibisza czy estetyczny potencjał przyszłych zdjęć ślubnych. Wyłożona cierniami droga bohatera będzie wiodła przez wszystkie rodzinne i wspólnotowe święta, fundując mu kolejne mikro-upokorzenia.
Twarz jest również filmem bardzo przemyślanym wizualnie, w którym konsekwentnie realizuje się koncept nieostrych na krawędziach zdjęć, pokazujących lekko zniekształconą rzeczywistość, jakby wziętą w nawias, i zarazem zniekształcającą obraz świata postrzeganego na nowo przez bohatera. Pierwsza scena nagrodzonego na tegorocznym Berlinale Srebrnym Niedźwiedziem filmu to widok na hipermarket, pod którym kłębi się rozgorączkowany tłum. Kiedy otwierają się drzwi, wszyscy zgromadzeni wbiegają do środka dosłownie na oślep, jednocześnie w obłąkańczym szale ściągając z siebie ubrania: stawka „wyprzedaży dla golasa” jest przecież wysoka. Wymowność tych pierwszych kadrów pozostaje już z widzem do końca seansu. Twarz bynajmniej nie ma w sobie metafizycznej subtelności Body/ Ciało i stąd chyba wszelkiego typu głosy niezadowolenia. Jest jednak dziełem odważniejszym, bardziej wyrazistym w wymowie – gorzkim i sarkastycznym, ale zarazem śmiesznym. Szumowska pokazuje, że zna się na wszystkich rodzajach komizmu, jednak najczęściej śmiech ten ma gorzki posmak autentyczności. Warto zastrzec, że w Twarzy zaklęty jest dyskretny urok wstydu za własny kraj, jego mentalną małość i problematyczność, bo bynajmniej jest daleko temu filmowi do bycia komedią (chociażby i obyczajową).
Niektórzy będą się odgrażać, że Twarz to dzieło antyreligijne, ba, być może nawet antypolskie – wszakże Szumowska wykazuje nie tylko dużo wyczucia w kwestiach społecznych, ale przede wszystkim upodobanie do czystej ironii i nieskrępowanego krytycyzmu. Świat w jej filmie jest Polską, jaka być może ostała się tylko na prowincji, ale przecież de facto dzieje się zaraz obok nas, na ulicach, na multimedialnych kranach, za drzwiami, które mijamy i za tymi, przez które przechodzimy.