TAKE THIS WALTZ. Słodko-kwaśny miszmasz czy zlepek stereotypów?
Tekst z archiwum Film.org.pl
Plakat Take This Waltz ma coś w sobie. Nieobecna mina Michelle Williams, rozmazany Rogen majaczący gdzieś na drugim planie i stylizowane na szkicowane ołówkiem napisy na pozór nie są niczym niezwykłym, a jednak intrygują. Poster łączy w sobie melancholię i coś, co na pierwszy rzut oka kojarzy się z dzieckiem, które kurczowo ściskając kredkę wypełnia kontury kolorowanek. Podobne odczucia wywołuje opis filmu, w obrębie którego małżeńskie rozczarowania zostają zderzone z kulinarnymi losami kurczaków. Wszystko wskazuje na to, że film Polley będzie właśnie takim słodko-kwaśnym miszmaszem, który zaskakuje konsumenta z każdym kolejnym widelcem. Rzeczywistość okazuje się być jednak zupełnie inna, bowiem Take This Waltz jedynie udaje tego typu kino, w istocie będąc raczej ciężkostrawnym zlepkiem stereotypów.
Margot (Michelle Williams) od pięciu lat pozostaje w związku Lou (Seth Rogen), który zajmuje się przygotowywaniem książki kucharskiej w całości poświęconej drobiowi. Pozornie wszystko układa się doskonale, bo mąż i żona budzą się obok siebie z uśmiechami w skąpanej w porannym słońcu sypialni, bo wśród małych złośliwości wyczuwa się oznaki przywiązania do drugiej osoby, bo w oczach Rogena wyraźnie dostrzega się fascynację Williams. W trakcie jednej z podróży służbowych Margot spotyka jednak Daniela, który – jak się później okazuje – zostaje nowym sąsiadem małżeństwa. Zupełnie inny niż Lou mężczyzna od razu zwraca uwagę żony króla kurczaków. Kilka spontanicznych wymian zdań doprowadza do tego, że Margot zaczyna uzmysławiać sobie, że dusi się w związku, od którego wymagała niegdyś o wiele więcej, aniżeli obecnie dostaje. Nadchodzi czas na zmiany.
Tematyka Take This Waltz nie jest zatem szczególnie oryginalna, bo o problemach małżeńskich kino mówiło już nie raz i nie raz robiło to wyśmienicie (chociażby Droga do szczęścia). Scenarzysta tego typu historii nie ma łatwo. Ciężko uchwycić sedno małżeńskiego kryzysu i przekonywująco opowiedzieć o ludziach, którzy mimo wspólnych historii i emocjonalnej zażyłości nagle przestają widzieć w sobie oparcie. Łatwo popaść w tani dramatyzm, rozwodową sztampę, w trakcie której na ścianach tłuką się talerze, po damskich policzkach spływa makijaż, a do męskich gardeł alkohol. Pollley zdaje sobie z tego sprawę i zdecydowanie stara się uniknąć wpadnięcia w takie tony. Niestety, jej sposobem na poradzenie sobie z problemem jest upchnięcie w jednym filmie całej listy stereotypów pochodzących z nieco innego porządku.
Obowiązkowo, każdy z bohaterów musi być – mówiąc dość prosto i dosadnie – „dziwny”. Margot biega po domu zachowując się jak małe dziecko, Lou albo trzyma w ręku kurczaki, albo z uśmiechem na ustach opowiada Margot o udziwnionych sposobach na pozbawienie ją zdrowia, Daniel zgrywa się na głównego bohatera Przed wschodem słońca Linklatera, a szafarzem mądrości życiowych okazuje się być walcząca z chorobą alkoholową Geraldine (Sarah Silverman). Poza tymi „maskami ekscentryczności” nie kryje się jednak zupełnie nic. Bohaterowie Polley przypominają figurki wycięte z kolorowej gazety lub, co bardziej oddaje ich problem, katalogu festiwalu kina niezależnego. Tak, tak – uciekamy od głównego nurtu, robimy minimalistyczny film z nieco ekscentrycznym scenariuszem i oczekujemy na oklaski publiczności festiwalowej lub bywalców kin studyjnych. Szkoda jednak, że pod tą „niezależną” stylizacją kryje się historia o bohaterach przypominających swoją głębią psychologiczną postacie z telenoweli.
I mimo tego, że trio Rogen – Williams – Silverman daje z siebie wszystko i patrzy się na nich z nutką podziwu (szczególnie na Silverman, która nie pierwszy raz potwierdza swoje umiejętności poza repertuarem komediowym), to Take This Waltz wciąż pozostaje filmem miałkim, nie mającym do zaoferowania nic ponad sztampową historię o małżeńskich rozczarowaniach i niedojrzałości do związku. Szkoda, że to, co mogło okazać się wyśmienitym słodko-kwaśnym daniem jest w istocie ładnie podaną papką bez smaku. Zjeść można, ale jedynie wtedy, gdy głód mocno doskwiera, a na horyzoncie brak alternatyw.