STALINGRAD (2013)
Rok 1942, Stalingrad. Niemieckie wojska przedzierają się przez zniszczone miasto w celu dotarcia do Wołgi. Armia radziecka, przeprawiwszy się przez rzekę, ma za zadanie umocnić miasto i nie pozwolić do jego zajęcia przez wrogie siły. Tak rozpoczyna się największa seria starć w historii II wojny światowej. Po ogólnym nakreśleniu fabuły reżyser skupia się na losach małej grupy radzieckich żołnierzy, którzy zgromadzili się w zniszczonej kamienicy. Ów budynek okazuje się mieścić rodzinne mieszkanie młodej Rosjanki, Katji. Jako że dziewczyna nie ma zamiaru za żadne skarby opuścić swojego domu, zostaje wraz z żołnierzami, którzy przygotowują się do odparcia ataku nazistów.
Działania wojenne na dużym ekranie są tematem wdzięcznym i popularnym. Nic więc dziwnego, że tworząc swoją pierwszą superprodukcję 3D (nakręconą przy użyciu technologii IMAX), Rosjanie wybrali właśnie bitwę pod Stalingradem. Znając zamiłowanie naszych sąsiadów do rozmachu – film Fiodora Siergiejewicza Bondarczuka (9 kompania) wykonany jest z przepychem, którego nie powstydziłby się żaden zachodni blockbuster. Skrupulatnie odwzorowano zrujnowane miasto, a eksplozje i wystrzały są odpowiednio efektowne. Wymiana ognia między żołnierzami brzmi i wygląda dobrze, a okazjonalne pojedynki “jeden na jednego” są świetne, choć krótkie. Od pierwszych minut w oczy rzuca się dość intensywna korekcja obrazu (tzw. colour grading) – w przypadku Stalingradu efekt jest bardzo komiksowy, lecz wydaje się to być zamierzonym działaniem. Strona wizualna filmu Bondarczuka po prostu robi wrażenie. Odpowiednio klimatyczna i wpadająca w ucho muzyka samego Angelo Badalamentiego ładnie współgra z obrazem. Zarówno sceny bitewne, jak i stonowane oraz spokojne momenty w mieszkaniu Katji; wszystko dostało swoją muzyczną oprawę.
Głównymi bohaterami Stalingradu są kapitan Gromov (Piotr Fiodorow) i kilku jego podkomendnych: Poliakov (Andriej Smoliakow), Nikiforov (Aleksiej Barabasz), Chvanov (Dmitrij Lysenkow), Astakov (Sergiej Bondarczuk Jr.) oraz młoda Rosjanka Katja (Maria Smolnikowa). Każdy z nich ma swoją historię sprzed wojny, o czym zdawkowo poinformuje nas narrator w odpowiednich momentach. Drugą stronę konfliktu reprezentuje nazistowski kapitan Peter Khan (Thomas Kretschmann, ponownie w Stalingradzie): poza walką z Sowietami nawiązuje romans z piękną Rosjanką, która przypomina mu zmarłą niedawno ukochaną żonę. O ile na polu audiowizualnym film jest bardzo dobry, o tyle fabularnie nie jest niestety najlepiej. Otóż podział postaci na dobre i złe został zarysowany dość grubą kreską. W filmach stricte komiksowych, takich jak 300 ten pomysł się sprawdza, lecz w produkcji mającej uchodzić za historyczną zabieg taki jest zwyczajnie niepoważny. Rosyjska superprodukcja ukazuje zatem sowieckich gierojów jako ludzi twardych, doświadczonych przez życie, pochodzących z różnych środowisk, etc.
Dla wroga są bezwzględni i zabójczy, lecz względem młodziutkiej dziewczyny zachowują się szlachetnie i honorowo. Część z nich pozwala sobie na rubaszny żarcik od czasu do czasu, lecz nie jest to dobrze widziane przez współbraci krasnoarmijców. Na dodatek każdy z nich żywi do Katji jakieś uczucie – w każdym wypadku są to uczucia czyste jak łza. Sama dziewczyna jest skromną, uczynną osobą, która jak tylko może, pomaga żołnierzom, opatrując ich rany, napełniając manierki etc. Z kolei nazistowski kapitan Khan jest rozdarty między niekwestionowaną lojalnością a swoim uczuciem do Rosjanki. Reszta nazistów to w sumie bezimienne figury wykonujące rozkazy. Stalingrad Fiodora Bondarczuka jest typowym wojennym blockbusterem XXI wieku. Efektowny, wizualnie wyśmienity, budujący odpowiedni dla tego typu kina nastrój. Umundurowanie i wyposażenie zrekonstruowano z pietyzmem, warstwa językowa także została zachowana (w niektórych wersjach filmu Sowietów zdubbingowali Amerykanie). Podniosła, lecz nie nadęta oprawa muzyczna także bez zarzutu. Co do bohaterów i ich kreacji – zastosowano tu identyczny zabieg wybielający, jakiego używają wszystkie inne nacje, wliczając w to Polskę. Różnica jest taka, że nasza superprodukcja 3D (Bitwa Warszawska) okazała się zaledwie średnim dziełkiem, na którego błędach uczyć się będą twórcy kolejnych rodzimych wysokobudżetowych produkcji.
* – Radzieccy Avengers? Oczywiście, że nie. Niemniej jednak oglądając Stalingrad ciężko pozbyć się wrażenia, że takim zamysłem kierował się reżyser, a bohaterowie w podobny sposób są wykreowani.