search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Przyjaźń czy kochanie?

Karolina Chymkowska

16 czerwca 2016

REKLAMA

Jane Austen prawdopodobnie nie byłaby zadowolona, że jej wczesne prace – których sama nie zredagowała i nie poprawiła na tyle, by uznać za gotowe do druku – ujrzały światło dzienne w swojej pierwotnej, nieoszlifowanej formie. Ta stuprocentowa perfekcjonistka, gotowa dziesiątki razy przepisywać jedną scenę, zdolna tworzyć nawet w gwarnej atmosferze wspólnego pokoju, tytan pracy i niestrudzona obserwatorka ludzkich słabostek i klasowych przypadłości, lubiła mieć przekonanie, że jej dzieła są dopięte na ostatni guzik. Pisząc Lady Susan miała zaledwie kilkanaście lat i zapewne sama traktowała swoje dziełko po trosze jak pisarską wprawkę.

Po jego ukończeniu w 1795 roku rozpoczęła pierwsze przymiarki do późniejszej Rozważnej i romantycznej (początkowo Elinor and Marianne), jednak powieść trafiła do druku dopiero w 1811 roku. Po części dlatego, że kobiecie parającej się piórem nie było łatwo przekonać do siebie wydawców, po części dlatego, że Jane stale poprawiała, upiększała i uzupełniała swoje debiutanckie dzieło, wciąż z poczuciem, że można coś zrobić lepiej, pełniej i bardziej trafnie.

love 1

Gdyby zatem na poważnie przymierzała się do wydania Lady Susan, zapewne wprowadziłaby sporo poprawek, nie dała jednak szansy swojej pierwszej epistolarnej powiastce i tym samym nie wiemy, na ile byłaby z niej zadowolona. W oczy rzuca się jedno: autorka Lady Susan to zupełnie inna Jane. Bardziej frywolna, zdecydowanie łaskawsza, mniej surowa w poglądach. Takie heroiny, jak tytułową Susan, w późniejszych pracach Austen spotkałby zdecydowanie gorszy los. W swoim pragnieniu, by pozwolić bohaterce “żyć po swojemu” Jane posuwa się bowiem bardzo daleko, z odwagą, lekkością i bezkompromisowością niezwykłą dla kobiety w jej wieku i z jej czasów. Jane Austen wyprzedziła swoją epokę bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, bardziej, niż sama sobie na to pozwoliła jako dojrzała autorka. A film Przyjaźń czy kochanie jest z pewnością pierwszym, który dostrzega i uwydatnia ten bezprecedensowy akt literackiego buntu młodziutkiej wichrzycielki (łącznie z sugestią małżeńskiej separacji, zdrady i akceptowanego dziecka z oh! – nieprawego łoża).

love 2

Lady Susan, sfilmowana pod tytułem Love&Friendship (tytuł zaczerpnięty z jeszcze wcześniejszej pracy Jane, którą napisała jako czternastolatka) to opowieść o świeżo owdowiałej Susan Vernon. Po utracie najlepszego z mężów pilnie się rozgląda, jak najlepiej rozegrać swoje życiowe szanse. Zarówno jej, jak i córce – zahukanej i do bólu nieśmiałej Frederice, pogardzanej nawet przez własną matkę – potrzeba do szczęścia dobrego i majętnego zamążpójścia. Zresztą, głównie na własnym szczęściu Susan zależy. Świadoma swojej urody, wdzięku i magnetycznego wpływu na mężczyzn, lady Vernon kreuje postać pełnowymiarowej femme fatale, zanim jeszcze ktokolwiek w ogóle pomyślał o stworzeniu takiej definicji. Susan jest bowiem przebiegła, sprytna i bezwzględna, bardzo błyskotliwa, inteligentna i nie waha się wykorzystywać swojego daru obserwacji i analizy, by zręcznie manipulować ludźmi. Powinna być irytująca i odstręczająca, ale nie jest. W ujmująco staroświeckiej interpretacji Kate Beckinsale Susan wyrasta ponad swoje otoczenie i tak wdzięcznie rozgrywa partie z kolejnymi oponentami, że jesteśmy zmuszeni jej kibicować mimo całej roztaczanej przez nią aury egoizmu i egocentryzmu. Podziwiamy jej wdzięk, opanowanie i maestrię, z jaką operuje słowami.

Za kilka lat Jane Austen przykładnie ukarałaby w swojej powieści podobnej klasy wyrachowanie i bezwzględność, jeżeli nie ostateczną porażką, to przynajmniej słownym napiętnowaniem. Jednak twórcy filmu w lekki, pełen humoru i delikatnej zjadliwości sposób wydobywają pewien niechętny podziw, jaki autorka żywi dla swojej bohaterki. Pewnie, nie szczędzi sobie obserwacji z bliska i nieuniknionej krytyki zachowań Susan, ale jednocześnie z całego serca śmieje się z jej otoczenia, które ulega własnym słabostkom, dając się nabrać na plew jej zabiegów. Przede wszystkim oczywiście z mężczyzn. I znowu – w przyszłości na pierwszy plan powieści Austen będą się wysuwać męskie osobowości, które albo podziwia, albo szanuje, albo widziałaby chętnie w roli admiratora. Silnych, inteligentnych mężczyzn o ostrym języku i błyskotliwym umyśle, zdolnych dorównać niebanalnej bohaterce, a potem ostatecznie zapanować nad nią w myśl akceptowanej przez obie strony niepisanej umowy.

Ale nie tutaj, nawet najłagodniej przez nią traktowany przedstawiciel męskiego rodu, Reginald, w żadnej mierze nie dorównuje klasą Darcy’emu, Henry’emu czy nawet Knightleyowi. Młodziutka Jane nie ma złudzeń co do pychy mężczyzn, których na co dzień obserwuje, daje temu wyraz – a Whit Stillman, reżyser i scenarzysta, znakomicie to oddaje, bawiąc się swoimi bohaterami z nie mniejszą niż Austen przyjemnością. Ta radość obserwowania i wykpiwania bez trudu udziela się widzowi. Film usiany jest malutkimi perełkami dostarczającymi masy radości, jak na przykład scena odczytywania listu przez rodziców Reginalda. Smakowite, jednozdaniowe komentarze, niemal przepadające w całości fabuły, a przecież tak charakterystyczne dla Austen, reżyser podkreśla zmianami w scenerii, cięciami montażowymi i przejściami między jedną sceną a drugą. Czy w opisie wydaje się to nadmiernie oczywiste i drażniące? A jednak w realizacji wcale takie nie jest.

love 3

Sama Susan bez trudu potrafi przekonać każdego mężczyznę, że jakiekolwiek plotki na jej temat są nieuzasadnione, krzywdzące i absolutnie wydumane. Co więcej, jest nawet w stanie przekonać o tym niejedną kobietę (oczywiście, z wyjątkiem spostrzegawczej szwagierki – nic dziwnego, że Susan tak jej nie cierpi!). Ta łatwość manipulowania, widoczna jak na dłoni, nie odrzuca jednak, tylko bawi i, owszem, fascynuje. Co jest po równi zasługą błyskotliwego scenariusza i pięknej Kate. Cały ciężar fabuły zdecydowanie spoczywa na niej, bo nawet Chloe Sevigny, amerykańska przyjaciółka (której głównym uchybieniem jest ta nieznośna amerykańska pospolitość) nie jest w stanie zmierzyć się w żadnej mierze z gwiazdorską dyspozycją Beckinsale. Kate jako Susan ewidentnie czuje się jak ryba w wodzie. Postać Sevigny jest zresztą po części “domyślna” – to przecież główna adresatka listów, w oryginale tworzących trzon powieści.

love 4

Film jest utrzymany w zdecydowanie kostiumowej konwencji – nie chodzi tu tylko o specyficzne językowe manieryzmy, ale również sposób oświetlenia i statycznego filmowania, również w plenerze – a jednak gdzieś w tle pobrzmiewa wpleciona z dużym wdziękiem nuta nowoczesności, widoczna chociażby w sposobie przedstawienia postaci “niepożądanego konkurenta”, Jamesa Martina. W wielu innych przypadkach mogłoby to być wadą i odbijać się sztucznością – tu jednak jawi się jako kolejny przejaw pełnego czułości pogrywania z oryginalnym materiałem. Wyśmiewany za braki w ogólnie przyjętej wiedzy James przecież popisuje się zdroworozsądkową analizą elastycznego i żywego umysłu – zalety, których braknie u jego duchowego następcy, pastora Collinsa. Postaci takiej u Austen – ogólnie negatywnej, a przecież dysponującej solidnymi racjami – próżno szukać w późniejszych realizacjach. Tym większe brawa dla Stillmana, że ją dostrzegł i docenił. U niego Martin, człowiek uznawany powszechnie za głupka, ma po prostu nieakceptowalny styl. Zdarza się.

Wszystko sprowadza się do wdzięku realizacji – w Dumie i uprzedzeniu z Keirą Knightley również mieliśmy do czynienia z unowocześnieniem, jednak zaprezentowanym na tyle bez wdzięku, że może być interpretowany jedynie jako błąd w realizacji i historyczna wpadka. Tutaj natomiast – jako oddana wielbicielka Austen sądzę, że Jane poczułaby się tym rozbawiona.

Dawno nie było tak dobrej ekranizacji prozy Jane Austen, a przecież mieliśmy ich mnóstwo. Być może po części wynika to z faktu, że na Lady Susan mało kto dotąd zwracał uwagę i trudno tu mówić o wyeksploatowaniu fabuły. Jednak szacunek dla czyjejś twórczości to jedno, a eleganckie przełożenie na język filmowy to zupełnie co innego. Whitowi Stillmanowi udało się jedno i drugie.

[quote]-Trudno mi uwierzyć, że kobieta tej klasy zechciała poślubić człowieka o podobnie ptasim móżdżku!

– Cóż, coś takiego zdarza się niesłychanie często.[/quote]

REKLAMA