Osobliwy dom pani Peregrine
Debiutancka powieść Ransoma Riggsa, Osobliwy dom pani Peregrine, sprawia wrażenie wymarzonej dla Tima Burtona. Odmieńcy, oddalona od ludzi wyspa, tajemnice, fantastyczne postacie i czająca się w ciemnych uliczkach groza. Łatwo sobie wyobrazić ten film w jego reżyserii, nic więc dziwnego, że rzeczywiście wziął go na warsztat. Rezultat pozostawia jednak sporo do życzenia.
Fabuła nie należy do najbardziej skomplikowanych. Grany przez Asę Butterfielda Jake wybiera się na (w naszej rzeczywistości nieistniejącą) wyspę Cairnholm w Walii, aby poznać prawdę o swoim dziadku. Gdy zaczyna grzebać w przeszłości, na jaw wychodzą tajemnice rodzinne. Jake odkrywa tytułowy dom pani Peregrine – w roli Heleny Bonham Carter, przepraszam, w roli Almy Peregrine występuje Eva Green – dom, w którym swoje miejsce znajdzie każde dziecko z wyjątkowymi talentami.
Niestety historie mieszkańców tytułowego sierocińca w ogóle nie są rozwinięte w jakikolwiek sposób – postacie istnieją, bo tak. Dzieci mają swoje specyficzne umiejętności, ale nikt nie wgryzł się bardziej w psychikę – a szkoda, bo przecież sześcioletnie dziecko z nadludzką siłą na pewno miałoby ciekawe rzeczy do powiedzenia, gdyby trafiło na kozetkę psychiatry. Jedyną odrobinę bardziej rozbudowaną postacią jest Jake, przedstawiony na początku filmu, ale w migawkach, krótkich, momentami tylko minutowych scenkach następujących jedna po drugiej. Zresztą zarysowanie charakteru Jake’a trwa tylko krótką chwilę, bo zaraz potem razem z ojcem wsiadają na statek i płyną do Walii. Rodzic i tak dosyć szybko znika nam z pola widzenia i więcej się w filmie nie pojawia.
W świecie przedstawionym jest sporo potencjału, który można było ciekawie wykorzystać – dziwne umiejętności bohaterów, ich tajemnicza przeszłość, opowieści dziadka Abe’a i jego przeżycia podczas drugiej wojny światowej… Ale wspomina się o tym mimochodem; to tylko tło, pretekst, powierzchowne uzasadnienie.
Wielka szkoda, bo to właśnie pogłębiona analiza wymyślonego świata tworzy naprawdę ciekawą opowieść, a nie galopująca na złamanie karku akcja.
W dodatku w Osobliwym domu… nie brakuje elementów, które nawet w pokręconych realiach świata pani Peregrine wykraczają poza granice prawdopodobieństwa – jak na przykład scena ukazana w zwiastunie, gdy bohaterka siłą powietrza w swoich płucach wypycha wodę z pomieszczenia w łodzi podwodnej.
Nie pomaga fakt, że w filmie stereotyp stereotypem pogania. Nadwrażliwy nastolatek z kłopotami (ziewam). Tajemnice rodzinne (ziewam). Młodzieńcza miłość i problemy okresu dojrzewania (ziewam). Sekrety, przejścia, niedopowiedzenia (ziewam po trzykroć). I tak dalej, i tak dalej. Kłopot w tym, że wprawdzie trudno w tej chwili wymyślić coś naprawdę oryginalnego i świeżego, ale istniejące już rozwiązania można pokazać w ciekawy sposób. Osobliwy dom… nie wykazuje ani krzty takiej chęci, częściowo przez to, że nie rozwinięto świata przedstawionego, ale także dlatego, że brakuje tutaj humoru albo zapierających dech w piersiach kadrów. Widać, że scenarzyści starali się rozbawić widza, ale są to dowcipy co najwyżej średnich lotów. Nie ratują filmu również zdjęcia, które w ogóle nie zapadają w pamięć, nie budują klimatu. Ot, w miarę ładny obrazek, ale w sumie trochę przezroczysty i momentami wręcz nijaki.
Trudno nie odnieść wrażenia, że Tim Burton nie do końca wiedział, co chce zrobić. Ekranizował przecież powieść, więc trzeba trzymać się granic tego świata; ale dla kogoś, kto czytał książkę, niektóre skróty myślowe scenarzystów będą oczywiste, a dla kogoś, kto jej nie miał w ręce, część scen może być nieco dziwna. Do tego reżyser dorzucił trochę od siebie: elementy grozy, wręcz horroru, szczyptę czarnego humoru, upchnął też trochę nawiązań. Pani Peregrine to trochę taki Sherlock Holmes w gotyckiej sukni, jasnowłosa Emma uderzająco przypomina Mię Wasikowską z Alicji w Krainie Czarów, film chwilami zamienia się w Piratów z Karaibów, a na upartego można również doszukać się aluzji do Titanica. Nikt nie krył się też z aluzjami Piotrusia Pana Jamesa Matthew Barrie’ego. Brakuje także równowagi między budowaniem postaci i klimatu a rozwijaniem akcji. Reżyser nie był też chyba pewny, dla kogo ten film kręci: młodszym widzom mogą się przyśnić potwory i makabryczne sceny, a dorośli po pięciu minutach będą wiedzieć dokładnie, jak się potoczy akcja. To wszystko sprawia, że Osobliwy dom pani Peregrine rzeczywiście przypomina trochę zbieraninę osobliwości – tyle tylko, że akurat w tym domu nie wszystkie elementy odnalazły właściwe sobie miejsce.