Ninja Scroll
Autorem gościnnej recenzji jest Hitori Okami.
Może trudno w to dzisiaj uwierzyć, ale jeszcze dwadzieścia lat temu w Hollywood produkowano filmy przygodowe przede wszystkim dla dorosłych. To oni byli grupą docelową kinematografii. W dzisiejszych czasach filmy, niezależnie od gatunku, skierowane są głównie do młodzieży szkolnej, której nie wolno prezentować przemocy i erotyki. Gdyby twórcy „Ninja Scroll” kierowali się podobną logiką, to ograbiliby swoje dzieło z największych atutów: efektownych, choć brutalnych scen walki oraz miłosnej intrygi, przesiąkniętej dalekowschodnim erotyzmem.
Kibagami Jubei, przodek Spike’a Spiegela w linii prostej, przemierza Japonię niczym samotny wilk, co już czyni go bliskim sercu autora niniejszej recenzji. Zwykłym zbiegiem okoliczności, poprzez ujawnienie swojego niebywałego kunsztu szermierczego, wplątuje się w wielką polityczną awanturę, w której stawką będzie nie tylko jego życie, ale i przyszłość całej Japonii. Z pomocą, nomen omen, szpiega szoguna (dla niewtajemniczonych, Shokin Kasegi), Dakuana, oraz zabójczo pięknej (dosłownie i w przenośni) kobiety ninja o imieniu Kagero, przyjdzie mu stoczyć nierówną walkę z siłami Szoguna Ciemności, z tajemniczymi Demonami Kimon na czele. A może to nie przypadek pokierował jego losem, tylko opatrzność dała drugą szansę na rozliczenie się z przeszłością i dokończenie tego, co niegdyś zaczął?
Jak już wspomniałem na wstępie, główni bohaterowie opowiadanej historii są protoplastami Spike’a, Viciousa oraz Faye i Julii z „Cowboya Bebopa”. Jubei ma co prawda trochę mniej straceńcze zapędy niż Spike, ale jednocześnie jest wspaniałym wojownikiem i nie unika walki, kiedy to konieczne. Poza tym cechuje go taki sam autoironiczny dystans do świata i w gruncie rzeczy szlachetne serce. Natomiast Kagero, podobnie jak Faye, okazuje uczucia wyłącznie poprzez czyny, a nie słowa. Prędzej da się zabić za ukochanego, niż wyzna mu miłość. Od Faye różni ją za to zmysłowa, wrażliwa kobiecość. Właśnie te cechy, jak również fakt, że nie jest Jubeiowi obojętna, upodabniają ją do Julii. Na tle powyższej dwójki Gemma, przywódca Demonów Kimon, nie prezentuje się zbyt ciekawie. To stereotypowy czarny charakter, niemalże wcielenie zła, ale jeszcze bez tego unikalnego stylu i hipnotyzującej charyzmy, które uosabiał Vicious.
Z kolei pozostali bohaterowie są niezmiernie różnorodni, a poszczególni antagoniści Jubeia bardzo oryginalni i pomysłowo skonstruowani, także pod względem wyglądu i zdolności, jakimi dysponują. Wszystkie postacie drugoplanowe mają przynajmniej śladowo zarysowane indywidualne osobowości, własne ambicje i słabości. To aż dziw, że w półtorej godziny udało się twórcom tak wyraziście przedstawić charaktery bohaterów i relacje między nimi.
Sama szpiegowska intryga, choć przemyślana, stanowi jednak tylko pretekst do staczania przez Kibagamiego kolejnych efektownych i urozmaiconych pojedynków. Każdego z Demonów Kimon cechują wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju umiejętności, przez co każdy z nich może zostać pokonany jedynie sposobem, a niekiedy nawet sposób nie wystarcza i z pomocą Jubeiowi musi przyjść łut szczęścia. Zaś niejako w tle zmagań z hordami przeciwników, pomiędzy głównymi bohaterami niespiesznie budzi się uczucie i to właśnie ich z pozoru chropowate stosunki wzbudzają największe zainteresowanie widza.
„Ninja Scroll” jest jednym z najlepiej narysowanych anime, jakie widziałem. Zarówno twarze, jak i sylwetki bohaterów są bardzo urozmaicone, a mimika tak doskonale oddaje emocje bohaterów, że momentami ma się wrażenie obserwowania żywych aktorów. Gołym okiem widać staranność wykonania tła dla poszczególnych scen oraz dbałość o szczegóły, z wykorzystaniem pełnej palety barw. Starzy widzowie Polonii 1 dostrzegą pewne podobieństwa kreski do „Kaiketsu Zorro”. Jeśli tamten serial podobał się komuś wizualnie, to grafika w „Ninja Scroll” tym bardziej będzie mu odpowiadała. Muzyka także stanowi mocną stronę filmu. Doskonale buduje napięcie oraz nastrój, jednocześnie nie rozpraszając widza. Motywy muzyczne, stylizowane na starojapońskie utwory, idealnie wkomponowują się w kontekst konkretnych scen, pozwalając im zachować tożsamość formy i treści.
„Ninja Scroll” to dzieło z najwyższej półki, przeznaczone przede wszystkim dla amatorów kina akcji. Nie polecałbym go jednak nikomu, kto nie lubi oglądać krwawych scen walki, ponieważ jest to film zdecydowanie bardziej odpowiedni dla miłośników „Berserka” czy „Samurai Champloo” niż przywoływanego przeze mnie uprzednio „Cowboya Bebopa”. Widać zresztą, że Shinichiro Watanabe czerpał później garściami z „Jubei Ninpucho”, zapożyczając zarówno koncepcję głównych postaci („Cowboy Bebop”), jak i pomysły czysto fabularne („Samurai Champloo”). Dlatego sądzę, że fani obu powyższych tytułów powinni czuć się usatysfakcjonowani po seansie.