Nebraska
Stary człowiek u kresu życia często rozlicza się ze swojego dorobku. Chce mieć poczucie satysfakcji z samego siebie. Tego, że stał się fundamentem, na którym młodsze pokolenie będzie budowało swoją przyszłość. Woody Grant (rewelacyjny Bruce Dern) nie ma jednak za bardzo się czym pochwalić. Całe swoje życie przepił i zmarnował. Nie jest dla swoich synów autorytetem, został zdominowany przez znacznie sprawniejszą fizycznie i intelektualnie żonę. Równocześnie traci pamięć i kontrolę nad swoim ciałem – jest zniedołężniałym starcem witającym się ze śmiercią. Dopiero teraz, gdy zaraz będzie za późno, rodzi się w nim potrzeba rehabilitacji.
Wszystko za sprawą absurdalnej reklamowej ulotki z wielkim napisem „Wygrałeś milion dolarów!”. Każdego dnia usuwamy ze skrzynki pocztowej, czy pamięci telefonu, tony tego rodzaju spamów. Nikt ich nie czyta, nikogo to nie interesuje. Lądują w koszu tak samo szybko, jak do nas trafiły. Woody Grant jest jednak z innej opoki, a naiwny slogan na ulotce przekonuje go i staje się jego obsesją. Dlatego codziennie rano ucieka z domu, by dotrzeć do Lincoln – małego miasteczka w Nebrasce, w którym może odebrać fikcyjną nagrodę. Raz na drodze lokalizuje go policja, innym razem syn i sprowadzają z powrotem do domu. On ciągle wierzy, że życie w końcu go wynagrodziło – słusznie czy niesłusznie – nieważne. Nie zastanawia się nad tym tak naprawdę ani Grant, ani Alexander Payne.
Reżyser nie rozlicza swojego bohatera, nie dręczy go wyrzutami sumienia i wspomnieniami życiowych niepowodzeń. Mimo nieciekawego życiorysu traktuje Granta z wyrozumiałością i ciepłem. Nie popada również w sentymentalizm czy ckliwość. Grant pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Paradoksalnie dzieje się to wtedy, gdy dziecinnieje a choroba Alzheimera zaczyna odbierać mu władzę nad zmysłami. Dopiero wtedy emocjonalnie dojrzewa, jest w końcu skłonny do bezinteresowności. Właśnie wtedy, na drodze do Lincoln, razem z synem docierają do Hawthorne – miasteczka z młodości Granta, które okazuje się być martwe. Rodzina i dawni przyjaciele Granta zastygli w bezrefleksyjnie wykonywanych rytuałach dnia – oglądania telewizji, przygotowywania kolejnych herbat, rozmowach o niczym czy przesiadywaniem na ganku. Jego przyjazd jednak budzi tamtejszą społeczność: Grant staje się atrakcją i dla większości szansą na niespodziewany zarobek. Każdy nagle uważa się za jego wierzyciela, i właśnie teraz nadarza się idealna okazja, by wyrównać długi.
W tych fragmentach w Nebrasce najgłośniej wybrzmiewa komediowy ton: akcja nabiera najszybszego tempa, zawiązuje się nawet pseudo-kryminalna intryga. Payne przy okazji wyśmiewa kilka gatunkowych klisz i chwytów. Dostajemy momentami karykaturalny obraz amerykańskiej prowincji, w której czas zatrzymał się w XIX wieku. Payne jednak nie zagłębia się za bardzo w temat roszczeń wysuwanych wobec Woody’ego. Pieniądze przez cały film są tak naprawdę na drugim planie. Ich hipotetyczne posiadanie nie może bohaterów uratować.
Nagroda staje się jedynie pretekstem do opowieści o sprawach istotniejszych. Dla reżysera Bezdroży najważniejsza jest relacja między Woodym, a jego już dorosłym synem – Davidem. I to jest sedno filmu. Oboje dopiero teraz poznają się i do siebie dojrzewają. David przestaje wykonywać jedynie kaprys ojca zawożąc go do Lincoln- staje się jego przewodnikiem i opiekunem. Stosunek Davida do ojca powoli ewoluuje, on sam zaczyna dostrzegać nowy wymiar tej wyprawy i tego, co faktycznie może dzięki niej osiągnąć. Dochodzi do zbliżenia między nimi – możliwe, że po raz pierwszy spędzają ze sobą razem czas, dzielą ten sam cel. W końcu realizują się jako członkowie jednej rodziny.
Cały film rozgrywa się w środkowych stanach Ameryki – doskonale sfotografowanych przez Phedona Papamichaela. Operator w zdumiewający sposób oddaje bezkresną przestrzeń, jaką otoczeni są bohaterowie. Łączy ujęcia niekończących się pól uprawnych i przytłaczających fabryk. Dostajemy też portret zaściankowego Hawthorne, wymarłego miasteczka, w którym pozostali głównie ludzie starzy czekający już tylko na śmierć. Papamichael nie nadużywa gry światła i cienia. Przez to świat jest prawdziwy i wiarygodny. Czarno – białe, często statyczne zdjęcia, miejscami przypominają bardziej fotografię niż film. Wizualnie Nebraska jest dopracowana do najdrobniejszego szczegółu. Reżyser powoli prowadzi narrację nadając Nebrasce hipnotyzujący rytm, któremu łatwo ulec.
Film Alexandra Payne’a miejscami przypomina tegoroczny Sierpień w Hrabstwie Osage. Przez podobną problematykę mającą na celowniku rodzinne relacje, podobny konflikt i bohaterów osaczonych przez otaczającą przestrzeń. W obrazie Johna Wellsa jest przejmująca scena – Violet Weston ucieka z samochodu i biegnie gdziekolwiek – byle przed siebie. Dogania ją córka i zwraca się do Violet słowami „nie ma gdzie uciec”.
W Nebrasce otrzymujemy jednak receptę. Dla nikogo ucieczka nie może być ratunkiem. Jest nim po prostu drugi człowiek, najczęściej przebywający tuż obok. Payne – w przeciwieństwie do Wellsa – szuka elementów potrzebnych do odbudowania zaufania, nie tylko analizuje przyczyny jego rozpadu.
Może właśnie w tym tkwi największa siła tego filmu?