search
REKLAMA
Nowości kinowe

Na głębinie

Filip Jalowski

11 grudnia 2013

REKLAMA

na-glebinie-posterTekst zdradza elementy fabuły, ale sam film oparty jest na faktach, dlatego przybliżenie historii, o którą się opiera wydaje się być naturalne. W moim odczuciu zapoznanie się z faktami nie wpływa na jego odbiór.

11 marca 1984, pięć kilometrów na wschód od wyspy Heimaey (największa z wysp archipelagu Vestmannaeyjar, znajdującego się dziewięć kilometrów od południowych wybrzeży Islandii), wywraca się kuter rybacki. Na pokładzie znajduje się pięciu marynarzy. W ciągu godziny od katastrofy czterech z nich umiera z wychłodzenia. Woda w Atlantyku ma około trzech stopni Celsjusza, temperatura powietrza spada poniżej zera. Jeden z mężczyzn zaskakująco dobrze znosi wszechogarniające zimno. Gulli w ciągu kilku godzin dopływa do brzegów wyspy, wspina się na stromy klif i przez ponad dwie godziny, bez butów, porusza się po podłożu z ostrych, wulkanicznych skał. Po dojściu do miasteczka zostaje uratowany.

„Na głębinie” Baltasara Kormákura to fabularyzowany dokument opowiadający o wydarzeniach z roku 1984. Islandzki reżyser dzieli film na dwie połowy. Pierwszą z nich poświęca samej katastrofie oraz desperackiej walce Gulliego, drugą wydarzeniom mającym miejsce po jego ocaleniu. Obie koncentrują się głównie na odczuciach człowieka, który cudem wyrwał się śmierci. Przez cały film mamy zatem do czynienia z teatrem jednego aktora – Ólafura Darriego Ólafssona, który gra solidnie, ale nawet przez moment nie zachwyca. Ot, kolejna rola do aktorskiego portfolio.

na-glebinie-1

Podobny zarzut można postawić reżyserowi. Przez dużą część filmu „Na głębinie” zajmuje się jedynie wiernym kopiowaniem wydarzeń opisanych przez ocalałego marynarza. Kormákur dba o to, aby nie przeoczyć żadnego szczegółu – mamy rozmowy z mewami, picie wody z zamarzniętego poidła dla koni, inscenizacje scen, w których Gulli poddaje się badaniom na wytrzymałość i tak dalej. Jedynym komentarzem do całej sytuacji ma być smutna i nieco zagubiona mina Ólafssona, który nie rozumie dlaczego udało mu się przeżyć. W trakcie seansu ma się wrażenie, że Islandczyk stworzył swój film jedynie dlatego, aby przypomnieć o cudzie z roku 1984.

Druga część filmu posiada pewien potencjał. Gulli zmienia się w lokalnego celebrytę, a naukowcy traktują go jak królika doświadczalnego, który wedle wszelkich obliczeń powinien spocząć na dnie Atlantyku. Szum wokół całej sytuacji spycha na drugi plan tragedie pozostałych marynarzy oraz ich rodzin. Media, ludzie nauki i zwykli ciekawscy nie pozostawiają miejsca na żałobę, przepracowanie traumy. Widać, że Ólafsson stara się podkreślić tragizm sytuacji, w jakiej znalazł się jego bohater. Kormákur nie robi jednak nic, aby mu pomóc. Jedyną próbą pogłębienia portretu psychologicznego Gulliego jest umieszczenie w filmie kilku retrospekcji z dzieciństwa bohatera. Wybuch wulkanu oraz powrót do zniszczonego domu mają prawdopodobnie korespondować z sytuacją, w jakiej Gulli znalazł się po ocaleniu. Wszystko jest jednak zbyt mętne, pozbawione siły oddziaływania.

na-glebinie-2

„Na głębinie” ogląda się bez zbytniego zaangażowania. Kolejna opowieść o kimś, kto ocalał i musi poradzić sobie z tym, że innym się nie udało. Prawdziwa historia w tle, dobre wykonanie (zdjęcia, jak to u Kormákura, stoją na bardzo dobrym poziomie) oraz solidna rola Ólafssona nie wystarczają jednak do tego, aby wznieść film ponad przeciętność. Fragmenty prawdziwych wywiadów z Gullim, które pojawiają się w trakcie napisów końcowych poruszają bardziej, aniżeli cały film Kormákura.

REKLAMA