search
REKLAMA
Nowości kinowe

LEGO NINJAGO: FILM. Wciąż urzekająco, ale tym razem zgodnie z instrukcją

Jarosław Kowal

24 września 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Filmowy świat LEGO potrzebuje zmian. Jego najnowsza odsłona ma wiele do zaoferowania i wciąż gwarantuje znakomitą, międzypokoleniową rozrywkę, ale to już nie jest ta sama świeżość, co w przypadku Przygody i Batmana. Studio wyraźnie popada w schemat i potrzebuje Wybrańca, który zacznie tworzyć ponad instrukcjami.

W 1995 roku studio Pixar na zawsze odmieniło oblicze kina i zaprezentowało pierwszy w historii pełnometrażowy film animowany stworzony przy użyciu technik komputerowych. Pamiętam, że w szkolnej szatni wszyscy prześcigali się w przechwałkach, kto już widział Toy Story i ile razy, niektórzy nawet kłamali, byleby tylko nikt się nie dowiedział, że jeszcze nie poznali pierwszej przygody Chudego i Buzza. Pixar przez długi czas wyznaczał trendy, ale siłą rzeczy zaczynał powszednieć, a w drugiej dekadzie XXI wieku wyraźnie obniżył loty (aczkolwiek Auta 3 to powrót na właściwe tory). W 2014 roku pojawiła się jednak pierwsza poważna konkurencja – Lego Przygoda. To miała być spektakularna klęska, reklama trwająca sto minut, banał bazujący na produkcie, który znają wszyscy, krótko pisząc, dokładnie to, czym według pierwszych recenzji będą Emotki. Film. Okazało się jednak, że otrzymaliśmy zaskakującą animację, połączenie światów z kart katalogów LEGO, ale także świata klockowego z rzeczywistym, otrzymaliśmy jedną z najlepszych animowanych opowieści, więc musiały powstać kolejne.

Po świetnym Lego Batman: Film na bohaterów kolejnej produkcji wytypowano drużynę ninja, która w serialowej odsłonie ma za sobą aż siedem sezonów. Zadanie nie było więc aż tak łatwe, jak w przypadku zupełnie nowych postaci czy też postaci już znanych, ale dotąd nieogranych w wersjach plastikowych. Tutaj może pojawić się największy zgrzyt, bo sześcioro wojowników nie tylko otrzymało odmieniony wygląd, ale w dużym stopniu również odmienione osobowości. Cole jako Rambo uwielbiający miksowanie winyli? Nya jako zadziorna dziewczyna na motocyklu? Jay jako fajtłapa potykająca się o własne nogi? Zane jako maszyna, przy której nawet Terminator z pierwszej części zdaje się być bardziej ludzki? Kai jako… po prostu czerwony ninja bez osobowości? A do tego sięgnięcie po pradawną kliszę ojcowskiego nawrócenia i uczynienie z Lloyda i Lorda Garmadonów głównych postaci? Gniew najbardziej konserwatywnych fanów jest nieunikniony.

Decyzja twórców filmu jest jednak zrozumiała, jeżeli uwzględnimy dystrybucję kinową. Stworzenie kontynuacji serialu nadawanego od 2011 roku znacznie zmniejszyłoby liczbę potencjalnych odbiorców, a jeżeli już tworzyć coś nowego, to dlaczego by nie odświeżyć charakterystyk poszczególnych postaci? W pierwszych odcinkach różnice były niewielkie, sprowadzały się niemal wyłącznie do koloru strojów (trochę jak u ninja znanych z gry Mortal Kombat) i przez te wszystkie sezony próbowano dodać bohaterom jak najwięcej indywidualnych atrybutów, można w związku z tym uznać, że reżyserski tercet poszedł za ciosem.

Niektórzy twierdzą, że film jest tak dobry, jak dobry jest jego czarny charakter i chociaż kinowe produkcje Marvela są zaprzeczeniem tego przekonania, to w Lego Ninjago: Film dostajemy dowód na korzyść zwolenników powyższej tezy. Dla uściślenia – nie mam na myśli czterorękiego mieszkańca wulkanu płaczącego płonącymi łzami, lecz Miauzrę – kota z krwi i kości, który gdyby posiadał samoświadomość, mógłby czuć się najszczęśliwszym futrzakiem na świecie. W końcu rzadko się zdarza, że ludzie wręcz zachęcają do zniszczenia ogromnych konstrukcji zbudowanych z klocków. Kot jest także najwyraźniejszym łącznikiem pomiędzy wszystkimi dotychczasowymi filmami z żółtymi ludzikami w rolach głównych, ponieważ stanowi jedyny element naszego świata, który przeniknął do realiów życia na makiecie. Oczywiście każde jego pojawienie się na ekranie wywoływało na przemian westchnienia oraz salwy śmiechu.

Siłą dwóch poprzednich filmów były dziesiątki odniesień do popkultury oraz wynikająca z nich nostalgia. Tym razem pole manewru okazało się węższe i nie wiadomo właściwie, czy Ninjago City znajduje się w tej samej rzeczywistości, co Chmurokukułkowo albo Gotham. Plansze z początku filmu nawiązują do produkcji studia braci Shaw, które stworzyło większość światowych klasyków kina kung fu. Wracamy do nich jeszcze raz w środku filmu, gdy Zane chwali się kolekcją ośmiuset gigabajtów filmów o tematyce związanej ze sztukami walki. Poza tym dostajemy króciutkie zapożyczenie sceny ukrywania się w błocie z Rambo: Pierwszej krwi, jest też Mistrz Wu wykonujący identyczne gesty, jak podkładający pod niego głos Jackie Chan i na tym właściwie koniec. Samo w sobie nie jest to zarzutem, Lego Ninjago to mimo wszystko świetna rozrywka dla całej rodziny, ale czuć już widmo wtórności i jeżeli kolejne lego-filmy nie zostaną odświeżone, niedługo może się przydarzyć ekwiwalent Aut 2, które były jedną z najdotkliwszych klęsk Pixara.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA