search
REKLAMA
Nowości kinowe

KAPITAN PHILLIPS. Tom Hanks znów zachwyca

Jakub Piwoński

9 listopada 2013

REKLAMA

Opowieści o piratach zawsze budziły moją fascynację. Ci morscy szabrownicy, z poczucia nie przynależności do społeczeństwa, w którym wyrośli, i zasad w nim panujących, oraz poprzez łatwość w uleganiu pokusom zła, decydowali się na wieczną tułaczkę po wodnych bezkresach, która pozbawiona była nadziei i wyraźnego celu. Byli jednak panami własnego losu, których bunt i wynikająca z niego ucieczka w samotność, były w pełni świadomymi wyborami. Z uwagi na swoją egzotyczność, piraci szybko zaprzęgnięci zostali w ramy popkultury, która nadała im charakteru groteskowości. Ich natura była w rzeczywistości o wiele bardziej brutalna.

Ta niechlubna profesja przetrwała do czasów dzisiejszych. Piraci unowocześnili tylko swoje wyposażenie, ich motywacja jednak pozostała równie bezwzględna, a działalność nie przestała budzić strachu. Wielkie wody wciąż pozostają miejscem spotkań społecznych i kulturowych kontrastów. Spotkań chaosu z ładem, bezprawia z praworządnością. I o tym właśnie opowiada najnowszy film Brytyjczyka Paula Greengrassa.

Tytułowym bohaterem jest Richard Phillips (Tom Hanks), kapitan amerykańskiego tankowca Maersk Alabama. W trakcie jednej ze swoich rutynowych wypraw, statek zostaje uprowadzony przez grupę somalijskich piratów. Po rozegranym dramacie i nieudanej próbie negocjacji, kapitan Phillips staje się zakładnikiem piratów, którzy będą żądać za niego sowitego okupu. Należy podkreślić, że historia ta wydarzyła się naprawdę w 2009 roku.  Brytyjski reżyser po raz kolejny więc – po pamiętnym Locie 93 – zrealizował film w pełni oparty na faktach. I po raz kolejny uczynił z tego podstawowe narzędzie narracji.

443517.1

Bo Kapitana Phillipsa ogląda się niemal jak telewizyjny reportaż, mający na celu przybliżenie widowni jakiegoś wstrząsającego wydarzenia. Wrażenie autentyzmu i umiejętne operowanie napięciem pełnią w filmie niebagatelną rolę. Ale cechy te podtrzymywane są nie tylko dzięki świadomości obcowania z faktem, lecz także dzięki „ręcznym” zdjęciom, stylistycznie skręcającym w stronę dokumentu. Odpowiedzialny za nie jest nie kto inny jak Barry Ackroyd, który wcześniej współpracował z Greengrassem przy wspomnianym Locie 93, a także przy Green Zone.

Ale śledzenie filmowej historii opartej na faktach ma jedną podstawową wadę – łatwo jest przewidzieć jej koniec, nawet jeśli uprzednio inaczej nie zapoznaliśmy się z jej treścią. Scenarzysta Billy Ray wbrew pozorom miał więc trudne zadanie. Dysponował gotowym, wręcz przezroczystym materiałem, którego intryga musiała zostać zbudowana w taki sposób, by zdobyć zainteresowanie widza i podtrzymać je do końca seansu. I oceniając przedstawioną historię, głównie przez pryzmat mojego zaangażowania się w nią, nie mogę powiedzieć, by scenarzysta wyszedł z tej próby obronną ręką. Nużył mnie żmudny proces, z jakim ta liniowa fabuła prowadziła mnie do jakże przewidywalnego finału. W przypadku Billy’ego Raya mogły oczywiście zaważyć indywidualne umiejętności scenopisarskie, ponieważ spośród jedenastu projektów przy których dotychczas brał on udział, Kapitan Phillips jest zaledwie jego drugim (po autorskiej Pierwszej stronie) samodzielnie napisanym skryptem. Warto także zastanowić się, czy w ogóle było możliwe przedstawienie tej historii inaczej, niż w sposób prosty i przejrzysty. W takim wypadku mogła być przynajmniej… odrobinę krótsza.

443523.1

Nad jakością scenariusza Kapitana Phillipsa można oczywiście dyskutować, jednak elementem filmu, który z pewnością dla wielu pozostanie bezdyskusyjny, jest aktorstwo. Richard Phillips jest bohaterem w pełni uniwersalnym, idealnie wypełniającym podstawowe cnoty przeciętnego Amerykanina. Któż więc mógłby lepiej wcielić się w tę postać, jeśli nie czołowy every man Hollywood- Tom Hanks? To jest jego emploi, do którego pasuje i w którym sam czuje się doskonale. Widać to gołym okiem. I choć jego najnowsza kreacja nie niesie w sobie niczego zaskakującego, niczego, do czego wcześniej aktor ten nie zdążył nas już przyzwyczaić, to jednak jest poprowadzona w sposób perfekcyjny, bo z idealnym wyczuciem i doborem środków wyrazu. Upust mocno skrywanym emocjom swojego bohatera Hanks daje pod koniec filmu i jest to scena zawierającą w sobie aktorstwo najwyższej próby. Nominacja do Oscara? Poczekamy, zobaczymy, przesłanki jednak ku temu są dość mocne.

Co do samych piratów, którzy obok kapitana pozostają w centrum tej opowieści – bardzo dobrym posunięciem było zaangażowanie ludzi kompletnie nie związanych z kinowym mainstreamem, w dużym stopniu naturszczyków. To kolejny atrybut filmu podkreślający jego realizm. Postać lidera pirackiej bandy, brawurowo zagranego przez niejakiego Barakhada Abdi’ego, twórczo koresponduje z postacią Philipsa, nadając ich relacjom charakter pojedynku dwóch, różniących się światów.

Z niezrozumieniem przyjmuje głosy interpretujące Kapitana Philipsa jako film ukazujący ciemne strony globalizacji. Mam przez to rozumieć, że gdyby Amerykanie nie prowadzili oceanicznego eksportu, lub gdyby w ogóle nie było oceanicznego eksportu, nie byłoby ataków na tankowce? I że niby globalizacja ma jakikolwiek związek ze współczesnym obliczem piractwa? Idąc tym tropem, równie dobrze mógłbym powiedzieć, że nie byłoby prostytucji, gdyby nie filmy pornograficzne. Absurd. Globalizacja jest procesem żywym, wynikającym ze współczesnych uwarunkowań technologiczno-społecznych, rządzącym się jednak w pełni naturalnymi prawami. O tym, czy dany człowiek, wetknięty w określoną sytuację geopolityczną, zdecyduje się zebrać grupę dzikusów, chwycić karabin, wsiąść na motorówkę i podjąć próbę uprowadzenia tankowca, nie będą decydować procesy globalne, a wybory rodzące się i podejmowane w jego wnętrzu. Wybór między łatwym zarobkiem, a żmudną pracą. Wybór między byciem piratem, a byciem rybakiem. I pod tym względem motywacja współczesnego pirata niczym nie różni się od tej, która określała działania pana z przepaską na oku, drewnianą nogą i hakiem zamiast dłoni, którego wizerunek utrwala popkultura. Dlatego też, taki usilne podkreślanie kontekstu społecznego najnowszego filmu Greengrassa jest – z mojego punktu widzenia – błędne i może mu tylko zaszkodzić.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA