JAK DOGRYŹĆ MAFII. Bruce Willis z kinowego złomowiska
Jest taka scena na początku Jak dogryźć mafii, która w dosadny sposób podsumowuje jego przynależność go gatunku filmów, który pozwolę sobie roboczo nazwać „kinem kryzysu kolejnego wieku średniego gwiazd kina akcji” (imienia Toma Cruise’a): Bruce Willis, chodzący tutaj z jeszcze bardziej zbolałą miną niż zawsze, przypominający Walta Kowalskiego, dostaje wrzuconą zupełnie przypadkowo scenę seksu z młodą Latynoską. Po wszystkim kamera robi najazd na ścianę i ukazuje widzowi zdjęcia oraz wycinki z gazet, z których przebija twarz młodego Willisa w mundurze, po czym następuje cięcie i widzimy zmanierowaną twarz aktora, prawie płaczącego w objęciach młodej dziewczyny. I taka scena byłaby znakomita w obrazie rozliczającym Willisa z jego przebrzmiałą już karierą gibkiego skurczybyka (a mógł z klasą oddać pole młodym aktorom po całkiem zgrabnym Red) – nostalgiczna, dosadna – ale tutaj jest jedynie wstępem do kolejnego taśmowo produkowanego akcyjniaka, pozbawionego energii czy jakiejkolwiek zabawy konwencją, który może jedynie kupczyć lubianymi twarzami. Zresztą zaraz po tej scenie Willis ucieka nago na deskorolce przez pół miasta, ściskając kurczowo mniejszego Bruce’a w dłoniach, a chwilę później chowa sobie pistolet do tyłka, po czym wyciąga go z donośnym chlupnięciem – co jest najtrafniejszym komentarzem na temat tego jego pościgu za utraconą młodością i miejscem na piedestale bohaterów kina rozrywkowego.
Podobne wpisy
A ta kuriozalna akcja z pierwszych dziesięciu minut filmu i tak jest najbardziej angażująca, bo więcej mięsa tutaj nie znajdziecie. Fabuła to w założeniach prosty schemat, tutaj niepotrzebnie zagmatwany – główny bohater jest podstarzałym detektywem, który miesza się w mafijne porachunki, draby kradną mu psa, a on próbując go odzyskać, wciąga do całego tego rozgardiasz swojego dobitego przez życie kumpla (równie zmęczony John Goodman). Następuje zalew nowych wątków, prowadzonych równolegle, ale nie dość, że wszystkie są nużące i przekombinowane, to jeszcze dialogi próbują dorównać zmanierowanemu Willisowi swoją bylejakością. Twórcy chcieli podpiąć się pod zawsze żywotną komedię kumpelską, ale nie dość, że na gatunkowe tory opowieść wchodzi dopiero w połowie seansu, to finalnie harce Bruce’a z Goodmanem zdecydowanie bardziej przypominają wideo nagrane przez żony emerytów w Mielnie za komuny niż amerykański film akcji w (nadal) gwiazdorskiej obsadzie.
A ona działa w tylko na papierze. Willis zamiast spróbować w coraz sędziwszym wieku jakichś świeżych przygód filmowych, znowu gra samego siebie – robi to już całkowicie automatycznie, niczym rdzewiejący robot z permanentnym naburmuszeniem na twarzy. Jest niestety jedynie coraz smutniejszym wspomnieniem charyzmatycznego Davida Addisona, Johna McClane’a czy Hudsona Hawka. Wtórujący mu Goodman kilkoma reakcjami pozwala sobie przypomnieć o poczciwym olbrzymie kina, ale lwia część tego występu to odliczanie do zaksięgowania wypłaty na koncie. Gdzieś tam jeszcze na chwilę przemyka zapomniana dzisiaj Famke Janssen i tylko Jason Momoa ma tutaj naprawdę kupę zabawy w każdej swojej scenie, gdy może powygłupiać się jako stereotypowy latynoski gangster z obfitym porno-wąsem. Jemu jeszcze się chce.
Jak dogryźć mafii to ostatecznie bezpłciowy niskobudżetowy akcyjniak. Wygląda trochę jak próba wariacji na temat Big Lebowskiego nakręcona przez niezbyt utalentowanego studenta pierwszego roku filmówki (zresztą odpowiadający za reżyserię i historię duet braci Cullen wcześniej nakreślił scenariusz pozbawionych ikry Fujar na tropie, także z Willisem) – wypełniony prostackimi żartami, fabułą-bułą, audiowizualną nijakością, przypominający bardziej zlepek przypadkowych scen niż koherentną opowieść, którą w założeniach miał pociągnąć Bruce Willis, ale niestety to chlupnięcie przy pomocy pistoletu wyciąganego z tyłka może być dzwonkiem ogłaszającym koniec jego kariery. A naprawdę szkoda, że aż tak porażająco rozmienia się na drobne w filmach reżyserskich niechlujów, bo przecież we wspomnianym na początku Red udowodnił, iż z tej jego jednej miny można wykrzesać jeszcze jakieś emocje.
Niestety jesteśmy w tym momencie historii, gdy herosi najintensywniejszej dekady filmów akcji, kultowi zaklinacze VHS-ów, są zmuszeni przez uciekające lata do zejścia ze sceny wysokooktanowego kina, a nie chcą tego przyjąć wiadomości. Niestety, panowie – będę was zawsze uwielbiał, ale czasu nie oszukacie.
korekta: Kornelia Farynowska