Głupi i głupszy bardziej
Dwadzieścia lat czekaliśmy na powrót braci Farrellych do bohaterów Głupiego i głupszego. Od swojego reżyserskiego debiutu żadnym z filmów nie dorównali przebojowej komedii z 1994 roku. Realizowali obrazy zaledwie przyzwoite, błahe i niezobowiązujące – pozbawione brawury znanej z Głupiego i głupszego. Były to komedie stworzone do puszczania w autobusie na trasie. W trakcie ich oglądania nie przeszkadza nam ani to, że obraz jest nieco zasłonięty przez czuprynę współpasażera siedzącego przed nami, ani fakt, że wiele fragmentów opuszczamy, wybierając oglądanie przewijającego się za szybą krajobrazu. Jeśli istniałby taki gatunek jak kino autobusowe (wnoszę do ekspertów o rozpatrzenie mojej propozycji), to Płytki facet czy Sposób na blondynkę byłyby jego najdoskonalszymi realizacjami. Głupi i głupszy bardziej dawał nadzieję, że bracia Farrelly w końcu napisali godny swoich postaci scenariusz. przynajmniej równy pierwszej części. Zwlekali tak długo, ponieważ ciągle nie byli zadowoleni. To miał być powrót reżyserów do wysokiej formy, a dla aktorów szansa na twórcze wykorzystanie komediowego emploi. Niestety, oba te duety zawiodły.
Głupi i głupszy bardziej (to swoją drogą koszmarnie nieudolne tłumaczenie tytułu) powtarza formułę znaną z Dumb and Dumber. Znowu bohaterowie przejeżdżają setki mil. Tym razem decyzja o podróży spowodowana jest złym stanem zdrowia Harry’ego, który musi szybko przejść operację wszczepienia nowej nerki. Dawcą musi być ktoś z nim spokrewniony. Nagle okazuje się, że jest on ojcem atrakcyjnej Penny (Rachel Melvin) – mieszkającej aktualnie z przybranymi rodzicami: cenionym naukowcem drem Pichlowem (Steve Tom) i zdradliwą (Laurie Holden). Dla Harry’ego Penny staje się jedyną szansą na to, by przeżyć, a Lloyd momentalnie zaczyna wyobrażać sobie związek z córką jedynego przyjaciela. Oboje mają więc powody, by opuścić swoje przytulne mieszkanie, a reżyserzy, by wplątać ich w kolejne tarapaty. Niespodziewane dla bohaterów i nieszczęśliwe dla widzów.
Na twarzach Jima Carreya i Jeffa Danielsa pojawiło się sporo zmarszczek, dwadzieścia lat odcisnęło widoczne piętno na ich ciałach. Nie zdążyli jednak zmądrzeć. To dalej bezmyślne dzieciaki, cwaniaki i pozerzy. Nie liczą się z nikim ani z niczym. W życie wciąż się bawią, kierują się najbardziej prymitywnymi instynktami, to głupcy pozbawieni gustu i wyczucia, beztroskie pokraki żyjące na marginesie społeczeństwa. Doskonale ich znamy z Głupiego i głupszego. Tam jednak stawialiśmy razem z nimi pierwsze kroki: byli zabawni, bo byli zaskakujący. Niesmaczni i obrzydliwi, ale również szczerzy wobec swoich widzów. Bracia Farrelly realizując drugą część, niestety poszli na skróty, niebezpiecznie zbliżyli się wręcz do autoplagiatu. Fabuła Głupiego i głupszego bardziej to niemal kalka filmu z 1994 roku.
Nie chodzi oczywiście o to, że ponownie swobodnie zarysowana fabuła staje się pretekstem do morza żartów, gagów i dygresyjnych wygłupów. Scenariusz Farrellych cierpi, bo okazuje się, że z góry znamy wszystkie puenty. Nie towarzyszył mi już śmiech, ale niesmak. Jedynie w kilku wyjątkach rozwiązanie sceny nas zaskoczy. Poruszamy się po terytorium już wyeksploatowanym, po spalonej ziemi, wśród słyszanych żartów. Niestety, w przeciwieństwie do pierwszej częsci, to nie jest mądry film o głupcach. To raczej zlepek nieudanych dubli z Głupiego i głupszego, smutna i miejscami kuriozalna odtwórczość.
Reżyserzy wysyłają bohaterów na praktycznie taką samą misję. Nawet więcej: powtarzają już wykorzystane gagi. Przyjąłbym takie rozwiązanie, gdyby zrobili to raz – spełniłoby się to jako mrugnięcie okiem do widzów: „Wiemy, że śmialiście się wtedy, teraz przypomnimy wam to uczucie”. Za drugim razem miałbym już większe wątpliwości, ale potrafiłbym to zaakceptować. Jednak przy kolejnych wtórnych sytuacjach, kolejnych powtórzeniach przestaję ufać scenarzystom, którzy zaczynają sprzedawać mi dokładnie to samo. Dodatkowo w dość zmęczonym czasem, pobrudzonym opakowaniu.
Wtedy mój sentyment do dwóch głównych bohaterów przestaje wystarczać. Sama ich obecność nie ratuje tego filmu. Z każdą minutą seansu zaczynam dostrzegać, że w tych kreacjach nie ma energii, ale jedynie lenistwo. Razem z bohaterami zestarzała się ta formuła. Fekalne poczucie humoru przestaje śmieszyć, zaczyna żenować. Harry i Lloyd wyrośli z uroczej wrodzonej głupoty – każdy ich gest to wykalkulowane zagranie, to postaci sztuczne i irytujące. Parodie ich samych sprzed dwudziestu lat. Głupi i głupszy bardziej to kino banalne i prostackie, nakręcone na siłę. Wygląda jakby powstało na zamówienie, zrealizowane na okoliczność okrągłej rocznicy premiery części pierwszej. To film, do którego nie będzie się wracać, bo wszystko udało się zdecydowanie lepiej już dwadzieścia lat temu. W Głupim i głupszym na twarzach Jima Carreya i Jeffa Danielsa widoczna była pasja, teraz charakteryzacja nieudolnie ukrywa ich znużenie tym projektem. Niewiarę w sukces.
Wychodząc z kina, czułem się rozczarowany i zawiedziony. Chciałem, by bracia Farrelly zabrali mnie gdzie indziej, chciałem dowiedzieć się więcej o Harrym i Lloydzie. Nie interesuje mnie to, kim oni są w wieku pięćdziesięciu lat, nie będę też czekał następnych dwadzieścia na ich kolejny powrót. To już nie urocze głąby, a zrzędliwe dziady. Nie widzę dla nich miejsca we współczesnym kinie.