Fatalne zauroczenie
Autorką recenzji jest Patrycja Foszcz.
Film Adriana Lyne’a „Fatalne zauroczenie” powinien zobaczyć każdy chłopiec stojący u progu dorosłości. Przede wszystkim dlatego, że można potraktować go jak jeden z modnych, pseudopsychologicznych poradników o chwytliwym tytule w stylu „Dlaczego mężczyźni kochają psychopatki” albo, jeszcze lepiej, „Po czym poznać, że twoja nowa kochanka jest demoniczną psychopatką”. Z pewnością uratowałoby to wiele króliczych żyć i ograniczyło liczbę wypadków drogowych.
„Fatalne zauroczenie” to stylowy, pełen seksu i erotyzmu mroczny dreszczowiec, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Dan Gallagher, portretowany przez świetnego Michaela Douglasa, jest mężczyzną, o którym można powiedzieć, że ma wszystko – piękną i dobrą żonę, milutką córeczkę i psa, w dodatku jest wziętym nowojorskim prawnikiem. Wszystko zmieni się, gdy pozna demoniczną Alex, która pod burzą loków okaże się skrywać twarz cycatego potwora, istnej wampirzycy XX wieku. W kreowanej przez Glenn Close postaci można bez problemu doszukać się znamion zaburzeń borderline. Znudzony rodzinną sielanką Dan spędza z Alex kilka upojnych chwil na kuchennym blacie i w windzie, w pogardzie mając „wierność i uczciwość małżeńską”, za co przychodzi mu zapłacić wysoki rachunek. Kobieta jest nie tyle lekko niestabilną emocjonalnie i egzaltowaną histeryczką, ile psychopatką z piekła rodem, która nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel.
Psychopatyczna femme fatale nie przebiera w środkach: w repertuarze swoich zachowań ma nękanie Dana telefonami, wizyty w jego biurze, oblanie kwasem samochodu czy ugotowanie pupilka jego kilkuletniej córki. Wszystko, by „miłość jej życia” i ojciec jej rzekomego dziecka był z nią, aby mogli stworzyć szczęśliwą, kochającą się rodzinę, o jakiej marzy psychopatka. Udręczony prawnik nie zawaha się przed podjęciem nawet najbardziej radykalnych kroków, by chronić swoje dobre imię i, przede wszystkim, żonę i córkę.
Na szczególne uznanie zasługuje gra aktorska: fenomenalna rola Michaela Douglasa, który świetnie sportretował przytłoczonego konsekwencjami swojego czynu, przerażonego perspektywą utraty rodziny, niewiernego prawnika. Wypadł przekonująco zarówno jako namiętny kochanek, jak i jako kochający mąż i ojciec, aż wreszcie jako bezwzględny, gotowy na wszystko mężczyzna chcący chronić swoich najbliższych. Równie dobrze wypadła Glenn Close w roli upiornej kochanki, demonicznej niczym golibroda z Fleet Street. Anne Archer, czyli żona z rogami, była bardzo przekonująca jako nieco naiwna i początkowo bezpłciowa, ale piękna strażniczka domowego ogniska. Obydwie postaci kobiece zostały mocno skrytykowane przez feministki, które w dziele Lyne’a dopatrywały się równie gargantuicznego przejawu szowinizmu, jak w budowaniu pisuarów w męskich toaletach. Zarzuciły reżyserowi sprowadzenie kobiet do roli albo kochającej i wybaczającej kury domowej, z rogami mogącymi zawstydzić niejednego jelenia, albo zaborczej psychopatki o morderczych zapędach, która do celu dąży (literalnie) po trupach.
Świetne i przemyślanie budowane napięcie oddziałuje na widza, który wpatruje się w ekran niczym zahipnotyzowany jeszcze chwilę po napisach końcowych, kręcąc głową z niedowierzaniem i próbując otrząsnąć się z przenikającej, dusznej atmosfery filmu. Pochmurne, szare ulice Nowego Jorku, ukazane w strugach deszczu, idealnie pasują do akcji, dla której są tłem. Adrian Lyne wykreował świat, który osmotycznie przenika widza swoim klimatem, oddziałuje na niego długo po zakończeniu seansu, wywołując milisekundowy niepokój po usłyszeniu dzwonka telefonu.
Kolejną mocną stroną „Fatalnego zauroczenia” jest muzyka, za którą odpowiadał Maurice Jarre. Idealnie dobrana do klimatu, podkreśla położenie bohaterów i czyni film jeszcze bardziej niezapomnianym. Szczególnie oddaje to scena pokazująca szczęśliwego Dana, spędzającego czas z rodziną i przyjaciółmi, oraz kontrastujące z tą sielankową wizją ukazanie samotnej Alex, na przemian zapalającej i gaszącej światło, powoli osuwającej się w odmęty beznadziei. Tłem muzycznym dla tej sceny jest aria z “Madame Butterfly” Pucciniego, ulubionej opery kochanków. Ta sama aria pojawia się w alternatywnym zakończeniu filmu (nawiązującym do fabuły opery), które nie spotkało się z aprobatą widzów na pokazie przedpremierowym, jednak jest dostępne w czeluściach Internetu.
„Fatalne zauroczenie” zdecydowanie można uznać za film ponadczasowy. Dzisiaj, w dobie Internetu i stalkingowej miłości, problem pozostaje aktualny, a środki terroryzowania kochanka znacznie się rozwinęły. Można odczytywać to jako moralitet, przestrogę przed niewiernością małżeńską bądź jako studium przypadku osoby z zaburzeniami borderline, gotowej skrzywdzić wszystkich dookoła w imię swoich nierealnych celów. Przede wszystkim jest to film prowokujący do przemyśleń na temat konsekwencji, jakie pociągają za sobą nasze działania: spojrzenie, które doprowadziło do romansu; romans, który doprowadził do tragedii.