DIABLO. WYŚCIG O WSZYSTKO. Wolniutko
Na świecie Szybcy i wściekli zaraz ruszą pewnie w kosmos, a na polskie ekrany wchodzi właśnie produkcja, która już po koszmarnych plakatach i zwiastunie wyglądała tak, jakby spóźniła się na lot w gwiazdy z resztą światowego kina i teraz macha mu na powitanie, po prawie dwóch dekadach przestoju, krzycząc, ile sił w płucach „PATRZCIE, JA TEŻ UMIEM W NIELEGAL PO ASFALCIE, PATRZCIE NA TE BĄCZKI, CO JE TU KRĘCĘ!”.
I w ogóle, żeby tu jeszcze chodziło tylko o te nieszczęsne nielegalne wyścigi, których fani w kinie już dawno znaleźli sobie nowe fascynacje, a dzisiejsi widzowie lubią rzeczy zgoła inne – reżyser Michał Otłowski, dotychczas pogrywający sobie na poziomie seriali, postanowił chyba wcisnąć tutaj wszystkie rzeczy, które mu się tam kiedyś podczas filmowej edukacji spodobały.
W założeniach fabuła była prosta – szczawik Kuba bierze udział w nielegalnych wyścigach, żeby zebrać kasę na leczenie chorej siostry, trafia pod opiekę Maxa, ogarniającego drużynę kierowców, po czym ma robić swoje. Tylko że podpada gangsterowi Jaroszemu (Cezary Pazura), bo zaczyna smalić cholewki do jego córki. I nie ma tu nic do udziwniania, jest cel, sprawdzony schemat, tylko kręcić te bączki. Ale nie, Otłowski nagle zaczyna robić wszystko, tylko nie film o wyścigach – wprowadza dziesięć różnych wątków, których naoglądał się w gangsterniakach, jakieś przemyty, walki w klatkach, helikoptery, ustawki groźnie żujących fajki zakapiorów i niby film trwa, a nic tak naprawdę się nie dzieje. Poszczególne wątki wyglądają na poszarpane, pourywane i zupełnie nieintrygujące. Są, bo są – a nie ma ich nawet czym kręcić, żeby to sensownie wyglądało, bo oczywiście nawciskano tu wybuchów (z efektem ognia jak z GTA III; dzisiaj lepszą pirotechnikę robi się na YouTubie), a Rafał Mohr lata z dwoma klamkami niczym Chow Yun Fat u Johna Woo, tylko nie ma to wszystko zbytnio sensu. Zarysowany w zwiastunie punkt wyjściowy ucieka gdzieś na dalszy plan i tylko momentami główny bohater jakoś tak wstydliwie o nim wspomina.
I, co najbardziej kuriozalne, nie ma tu praktycznie wyścigów. Niby na początku coś tam sunie po mokrej ulicy – w sekwencji zmontowanej tak, że mamy zbliżenie na światła samochodu i łup na twarz Włosoka, na światła i łup znowu Włosok pięknooki. I tak nieustannie. Nie czuć w ogóle prędkości, ruchu, wygląda to tak, jakby samochód z Lidla pędził z zamówieniem do pani Jadzi, ale niezbyt szybko, bo na drodze ślisko. Zresztą to jest praktycznie jedyny konwencjonalny wyścig z punktu A do B, bo lwią część zabawy stanowi tutaj samochodowa ciuciubabka, gdzie grupa „lisów” (oczywiście twarde zakapiory, synowie anarchii na usługach głównego złego) muszą dopaść „owieczki” (wśród nich jest nasz bohater i córka gangstera). Wygląda to tak, że gonią się po jakiejś multiplayerowej mapce (błocko na odludziu albo jakiś hangar) i jedni muszą capnąć drugich, a jak jakaś owieczka ucieknie, to wygrywa. I tutaj jest to tak bzdurne, że przez cały film w ogóle nie czuć, żeby Kuba miał jakiekolwiek ciekawe umiejętności obsługi samochodu – poznajemy go, gdy psuje mu się fura, a później na tych mapkach czai się gdzieś za węgłem, i gdy inni się zmęczą, to szybko ucieka jako zwycięzca. Wygląda to bardziej jak akcja z jakiejś taniej parodii niż filmu, który miał wpisać się w przebrzmiałą modę na nielegalne wyścigi. Bo nie tyle jest to dzieło o niebezpieczeństwach z tego płynących, ile o zupełnej nudzie z takim ryzykiem związanej, gdzie adrenalina zostaje jeszcze na starcie i ucieka do domu, żeby nie oglądać tego cyrku.
Za to auta są ładne, ale to już nie jest zasługa filmu, tylko tego, że po prostu są ładne.
No i nie ma tych wyścigów – co nie byłoby takim problemem, bo Szybcy i wściekli też szybko od tego tematu odjechali – ale pozostały materiał jest równie słaby i bezcelowy. Bohater o charyzmie wylanego betonu włóczy się z miejsca na miejsce i mierzy okazjonalnie penisy z Cezarym Pazurą (stać go zdecydowanie na lepszą zabawę w złoczyńcę) i Mikołajem Roznerskim (który ma tu w sumie kupę radochy z grania sztampowego czarnego charakteru, a z miętolenia papierocha uczynił sztukę). Czasami coś tam zje z Karoliną Szymczak, która klei się do niego ponad stan, bo tak każe jej pozorny scenariusz. A gdzieś tam w tle majaczy pogrzebany wątek walki o zdrowie siostry, zastąpiony na przykład przypadkowymi nielegalnymi walkami w klatce, gdzie konferansjerem jest rzucający mięsem Cezary Żak (widok obłędny). Brakuje tu chemii między bohaterami, jakiegokolwiek czynnika ludzkiego – na czym przecież osadzone są od dawna akrobacje z Dieselem i The Rockiem. To ogólnie taka zabawa w amerykańskie kino na budżecie paradokumentu z TVN ze scenariuszem z Na wspólnej. I nie żartuję, ale mafijne porachunki załatwiono ciekawiej nawet w jednym z odcinków Rancza. Nie kleją się tutaj te elementy układanki, rozpadają w rękach. Za dużo wszystkiego bez powodu. I jeszcze na dokładkę Marcin Różalski gra typowego Tomasza Oświecińskiego, bo oczywiście w polskim kinie jest za mało vegapodobnych elementów.
Zresztą Diablo. Wyścig o wszystko jest po prostu strasznie nudnym filmem. Nawet nie jest jakoś szczególnie katastrofalny, tylko porażająco nijaki. Jakby ktoś postanowił zrobić Młode wilki, bo coś tam i kiedyś tam było, tylko nagle mu się ubzdurało, że może lepiej nakręcić, jak salceson leży na słońcu w rytmie odtłuszczonego techno. I spoko, jeśli tak mu w duszy gra (chociaż smutno). Tylko robi to tak o jakieś piętnaście lat za późno, bo grupa docelowa już z tego wyrosła, a nowa ma swoje zabawki. A był gdzieś potencjał na poczciwą nieprzeszarżowaną głupotkę. Wrażenie robi też zacietrzewienie twórców, bo przed napisami zapowiadają Diablo Cinematic Universe.
Ale to próżny trud, bo po seansie w głowie zostaje tylko ten spocony Czarek Żak w klatce.