Czarno na białym – BUNNY LAKE ZNIKNĘŁA
Na początku miał to być tylko artykuł. O czarno-białym kinie w dzisiejszym świecie, a zwłaszcza o naszej chęci/niechęci poznawania tamtych filmów. Nie oszukujmy się, każdy z nas ma znajomych, przyjaciół, krewnych, którzy słysząc o samej możliwości obejrzenia czarno-białej produkcji uciekają jak najdalej. Może nawet my sami mamy takie uprzedzenia. Wszakże stare kino nie ma do zaoferowania nic – brak w nim kolorów, efektów specjalnych, seksu i przemocy też trudno się tam doszukać, a tempo opowieści nie rzadko powoduje u wielu senność. Bywa jednak, że telewizor jest włączony, akurat gdy leci Kloss lub Pancerni, ale są to wyjątki, gdyż wszyscy znają te seriale od dziecka, a ich telewizyjna forma (zwłaszcza niedługi metraż oraz serialowa umowność) jest bardzo atrakcyjna. Inaczej sprawa wygląda z filmem, o którym nic nie wiemy, na dodatek w czerni i bieli. Dla jednych zgrzytanie zębami i natychmiastowy odwrót. Dla mnie chęć poznania – a nuż trafi się jakiś samorodek.
Skupię się przede wszystkim na kinie gatunkowym, którego ramy i zasady obowiązują do dziś. Nie będzie podziału na filmy polskie i zagraniczne, choć tych pierwszych będzie zdecydowanie mniej. W większości będą to obrazy z lat 50-tych i 60-tych, lecz może się zdarzyć, że napiszę kilka słów o czymś starszym lub stosunkowo nowym. Jedyne kryterium, jakie przyjmuję to magiczna czerń i biel oraz zaskakująca świeżość, tak formalna, jak i tematyczna, wybranych filmów. Na pierwszy ogień idzie Bunny Lake zniknęła Otto Premingera z 1965 roku.
Młoda Amerykanka Ann Lake przeprowadza się do Londynu wraz ze swoją czteroletnią córką, Bunny, oraz bratem, Stevenem. Jednak już pierwszego dnia w nowym przedszkolu dziewczynka znika. Poszukiwania spełzają na niczym, ale co gorsza, nauczycielki i dyrekcja nie potrafią sobie przypomnieć żadnego nowego dziecka. Wezwana na miejsce policja rozpoczyna śledztwo, które bardzo szybko traci wszelką rację bytu – nikt nie tylko nie widział Bunny, lecz również wszystkie jej rzeczy z nowego mieszkania zniknęły. Wszystko wskazuje na to, że córka Ann nigdy nie istniała. Kobieta ma wsparcie jedynie w swoim bracie, który jednak z czasem również okazuje się być dla policji niewiarygodnym świadkiem.
Thriller Premingera uruchamia zniknięcie dziecka, lecz to fakt, że nikt go nie widział sprawia w widzu większe poruszenie. Jeśli dodać do tego decyzję reżysera, aby – w przeciwieństwie do powstałego prawie 30 lat wcześniej filmu Hitchcocka Starsza pani znika i nakręconego już w 2005 roku Planu lotu z Jodie Foster – nie pokazywać tytułowej bohaterki przed jej zniknięciem, wątpliwości nasuwają się same. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z zaginięciem, czy raczej z sytuacją, w której Ann uroiła sobie córkę? Jeśli to drugie, to zapewnienie Stevena o istnieniu Bunny można potraktować jako próbę pomocy siostrze, zawsze stojącego po jej stronie. Niestety, to również od niego prowadzący śledztwo inspektor Newhouse dowiaduje się, że Ann będąc dzieckiem miała wymyśloną przyjaciółkę o imieniu Bunny, co później potwierdza sama zainteresowana. Czyżby dziecięca fantazja znów doszła do głosu?
Zresztą wiele rzeczy w Bunny Lake zniknęła wydaje się przefiltrowanych przez chorą wyobraźnią, jakby cała ta sytuacja aż nadto odbiła się na ludziach i miejscach, które biorą w niej udział. Przedszkole „Ogród Małych Ludzi”, gdzie znikają nie tylko dzieci, ale i dorośli (policja musi odszukać jedną z nauczycielek oraz kucharkę, która zrezygnowała z pracy), razi pustką, gdy ustają dziecięce krzyki i śmiechy. Mieszkająca na poddaszu budynku emerytowana nauczycielka pani Ford kolekcjonuje nagrane na taśmy wyznania dzieci opisujące swoje złe sny. Nowe mieszkanie Ann również wydaje się inne, i nie wynika to z faktu, że jeszcze nie rozpakowała wszystkich rzeczy. Wiszące na ścianach afrykańskie maski plemienne należące do gospodarza budynku, sprawiają nieprzyjemne wrażenie, podobnie jak ich właściciel – chełpiący się własnym talentem pisarz i lektor, który wchodzi do mieszkania panny Lake bez pytania i ordynarnie się do niej zaleca. Sytuacja rodem z koszmaru znajduje swoje apogeum tuż pod zapadnięciu zmroku – sceptyczny w tym momencie Newhouse mówi, że wraca do domu, pozostawiając Lake’ów samych sobie. To, co dzieje się później naprawdę już przypomina upiorny sen, z którego nie sposób się przebudzić.
U Premingera najbardziej uderza zachowanie bohaterów w tej niesłychanej sytuacji. Ann nie popada w histerię, lecz bardzo trzeźwo podchodzi do prób odnalezienia swojej córki, a w dalszej części udowodnienia, że ta naprawdę istnieje. Skoro kupiła Bunny czekoladki przed zniknięciem i oddała jej lalkę do naprawy, oznacza to, że dziecko istnieje, prawda? Steven przyjmuje bardziej agresywną postawę, grożąc, że jako dziennikarz może poważnie zaszkodzić tak przedszkolu, jak i policji, jeśli nie dołożą starań w znalezieniu jego siostrzenicy. Lecz i on zaskakuje swoją logiką, gdy tłumaczy Ann, że skoro z mieszkania zniknęły wszystkie rzeczy Bunny oznacza to, że jej porywacze nie zabiją jej, bo nie miałoby to najmniejszego sensu. Inspektor Newhouse zaś sprawia wrażenie opanowanego i wyjątkowo spokojnego, zwłaszcza na początku, gdy stara się zrozumieć zachowanie dziecka w nowym otoczeniu. Zbiera jednak fakty, uważnie obserwuje zachowanie tak Lake’ów, jak i innych świadków, wyrabiając sobie własny ogląd sprawy, aby w kluczowym momencie móc odpuścić. To logika postaci napędza film Premingera, często niestereotypowe myślenie i zachowanie bohaterów, które wobec podejrzanego zniknięcia dziecka powinno razić, lecz wydaje się idealnie współgrać z atmosferą rodem z koszmaru sennego.
Oglądając dzisiaj Bunny Lake odnoszę wrażenie, że w kolorze film ten straciłby bardzo dużo ze swojego kafkowskiego klimatu, zwłaszcza w kontekście rozgrywającego się nocą finału. Ann w towarzystwie Stevena i Newhouse’a wędruje przez obcy dla niej świat, co rusz zderzając się z wydarzeniami i ludźmi, których nie rozumie, bo ze sceny na scenę odbierana jest jej szansa dowiedzenia istnienia małej Bunny, a poczytalność zakwestionowana. Sama zatem zaczyna sprawiać wrażenie zagubionego dziecka, które żyje we własnym świecie. Grająca ją Carol Lynley jest w tej roli niesamowita – z twarzą blond aniołka naprawdę sprawia wrażenie nieobecnej, jednocześnie ujawniając jakąś wewnętrzną siłę, która nie pozwala jej poddać się w wysiłkach odnalezienia córki. Keir Dullea czyli pamiętny Dave Bowman z 2001: odysei kosmicznej Kubricka, tu jako Steven Lake, budzi sympatię widza swoim niesłabnącym wsparciem dla siostry, choć Preminger i scenarzyści w genialny sposób zakłócają te relacje – przez pierwsze 25 minut nie otrzymujemy żadnego sygnału, że Ann i Steven to rodzeństwo, utwierdzając się tylko w przekonaniu, że oglądamy małżeństwo. Jest i Laurence Olivier w roli inspektora Newhouse’a, nieco na uboczu, nie przesłaniając prawdziwej gwiazdy filmu, jednocześnie potwierdzając swoją klasę grając człowieka przenikliwego, pełnego wątpliwości i tylko pozornie spokojnego.
W czasie swojej premiery film Premingera został zignorowany zarówno przez widzów, jak i krytyków. Dziś uchodzi za jedno z najlepszych dzieł niemieckiego reżysera, choć nadal należy do tytułów pomijanych, gdy mowa o thrillerach lat 60-tych. Niesłusznie. Bunny Lake zniknęła z intrygą godną Hitchcocka i atmosferą przypominającą dokonania Polańskiego może stanąć w jednych rzędzie z ich Psychozą oraz Wstrętem, ale nawet to porównanie do tak doborowego towarzystwa wydaje mi się nieco krzywdzące. Dreszczowiec Premingera sam powinien być odnośnikiem do podobnych mu filmów. Zasługuje na równie duże uznanie, co tamte dwa tytuły.