DZIEWCZYNA NA MOŚCIE
Oglądając współczesne filmy nakręcone w czerni i bieli należy, w pierwszej kolejności, zastanowić się, dlaczego reżyser zdecydował się zrezygnować z koloru. Już w latach 70-tych taki wybór wydawał się nienaturalny, choć od tego czasu powstało kilka wielkich dzieł, których czarno-biała szata wydaje się jedyną właściwą, by wspomnieć tylko Ostatni seans filmowy, Listę Schindlera, Pi czy Białą wstążkę. Wczesnego Davida Lyncha (Głowa do wycierania, Człowiek słoń) oraz Woody’ego Allena w swoim najlepszym okresie (Manhattan, Zelig) również trudno sobie wyobrazić w kolorze. Dziś wykorzystanie tych dwóch barw zwraca na siebie większą uwagę niż przeładowane efektami widowiska z Hollywood, być może dlatego, że za ich użyciem kryje się coś więcej niż brak pieniędzy czy artystowski zabieg. Częściej twórcy wyrażają w ten sposób chęć powrotu do przeszłości, hołd dla dawnego kina (oscarowy Artysta oraz niedawna Śnieżka są tego najlepszymi dowodami) lub odwagę, aby sprawdzić swój talent wykorzystując w obrazowaniu tylko czerń i biel.
Dziewczyna na moście Patrice’a Leconte z 1999 roku opowiada historię 22-letniej Adele, która pewnej nocy postanawia odebrać sobie życie skacząc z paryskiego mostu. Nagle pojawia się nie wiadomo skąd Gabor, trudniący się sztuką rzucania nożami, który proponuje jej współpracę – skoro dziewczynie tak śpieszno do grobu, to równie dobrze może mu służyć jako cel w trakcie niebezpiecznych numerów. A nuż ręka mu drgnie… Adele nie od razu się zgadza – próba samobójczego skoku kończy się ratunkiem ze strony Gabora – lecz ostatecznie przystaje na jego ofertę. Razem jadą na francuską riwierę, gdzie mężczyzna wydaje ostatnie pieniądze na swoją partnerkę, aby ta, w blasku reflektorów, mogła oczarować widownię, w napięciu obserwującą rzucającego noże artystę. Okazują się rewelacyjnym duetem, któremu szczęście dopisuje nie tylko na scenie, ale i w kasynie. Wkrótce jednak do głosu dochodzą uczucia, które wszystko komplikują.
Leconte jest reżyserem niezwykłym, który lubi swoich bohaterów bardziej niż opowiadane przez siebie historie. Nie jest to zarzut, gdyż coraz rzadziej mamy okazję oglądać filmy napędzane przez postaci, ich charaktery i relacje między nimi, a nie sensacyjne fabuły i zaskakujące wolty. Największą niespodzianką jest u niego zazwyczaj już sam punkt wyjścia, często spotkanie dwójki (wydawałoby się) całkiem różnych ludzi, których połączył przypadek – tak było w Bliskich nieznajomych, Człowieku z pociągu, tak jest i w Dziewczynie na moście. Często sami określają się, lub są określani przez zawód, który wykonują, choć w rzeczywistości nigdy nie są tylko tym, co robią, a Leconte pomaga im to odkryć. W tej lekcji zawsze znajdują pocieszenie, nawet jeżeli nic więcej na nich nie czeka oprócz śmierci.
Gabor (niezrównany Daniel Auteuil) jest mistrzem w rzucaniu nożami, a sztuka ta przyciąga zwłaszcza kobiety. Tymczasem nie jest zainteresowany płcią przeciwną – dowiadujemy się, że dawniej był w związku, na którym bardziej zależało jego partnerce niż jemu, nigdy nie sypia ze swoimi „celami”, zaś przygodnych romansów z paniami z widowni unika. Seks w jego życiu nie istnieje, przynajmniej ten w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Znajduje go natomiast w samym akcie rzucania nożami, a do tego potrzebna jest idealna partnerka. Czy kiedykolwiek czułeś strach i podniecenie jednocześnie?, pyta Adele po pierwszym ich wspólnym występie, na co ten odpowiada, że przed chwilą. Oboje doznają erotycznego uniesienia, choć to głównie dla niej jest sporym zaskoczeniem. Zwłaszcza, że historia Adele, jaką poznajemy na początku filmu każe nam domyślać się, że jest ona nimfomanką.
No właśnie – jest czy nie jest? Sama mówi, że mężczyźni wiele jej obiecywali, a ona im wierzyła, lecz nie zawsze facet musi się odezwać, aby Adele już chciała go bliżej poznać. Bohaterkę tą gra Vanessa Paradis, która od pierwszych scen sugeruje, że jest ofiarą własnych żądz, choć świadomą erotyzmu, jakim emanuje. Do tego wierzy, że nie może jej spotkać nic dobrego, a uśmiech losu celowo ją omija. Dziewczyna na moście z pomocą czarno-białych zdjęć i piosenek sprzed pół wieku pokazuje w niemal magiczny sposób szczęście dwójki głównych bohaterów, gdy są razem oraz pecha, który ich nie opuszcza, gdy się rozdzielają. Z czasem zaczynają tak dobrze się rozumieć, że potrafią czytać we własnych myślach, a bliskość fizyczna, tak dla niej, jak i dla niego, zostaje zastąpiona przez numery z nożami.
Piękna aluzja, choć Leconte bardziej zależy na zobrazowaniu pokrewieństwa dusz niż typowym romansie, którym mógłby spłycić cały swój film. Jak już pisałem, woli swoich bohaterów niż historie, dzięki czemu nie jest niewolnikiem gatunków i oczywistych rozwiązań fabularnych. Przez to jednak trudno wyczuć z jakim gatunkiem obcujemy. Dziewczyna na moście ma lekkość komedii romantycznej, głębię filmu psychologicznego i wręcz baśniowy klimat, jednocześnie ukazując bardzo realistyczny świat. Podobnie jest z innymi dziełami tego reżysera, m.in. wspomnianym wcześniej Człowiekiem z pociągu oraz Mężem fryzjerki. Nie wszyscy lubią takie kino – dla niektórych jest niewyraziste, wręcz mętne – być może dlatego Leconte nie cieszy się taką popularnością u nas, jak jego rodak François Ozon, który bardziej rygorystycznie podchodzi do zamykania swych opowieści w gatunkowych ramach (choć jego ostatni film U niej w domu mógłby swobodnie podpisać reżyser Bliskich nieznajomych).
Jest to jedyny film Leconte’a nakręcony w czerni i bieli. Dlaczego zdecydował się na taki zabieg? Brak kolorów czyni Dziewczynę na moście mniej realistyczną, upodabniając ją bardziej do snu, w którym co rusz wracamy do tych samych momentów, zawsze czymś się jednak różniących. Żaden z numerów z nożami nie wygląda tak samo, jak poprzedni; przygody Adele z facetami, choć wszystkie kończą się tak samo, rozgrywają się w innych okolicznościach; sam finał zaś również sprawia wrażenie deja vu. A jednak opowieści tej, poza wykreowaniem niesamowitego klimatu, udaje się w wiarygodny sposób powiedzieć coś o relacji dwójki ludzi, którzy sądzą, że są o krok od szczęścia, nie dostrzegając tego, co już osiągnęli. Chyba wszyscy tak mamy. Na szczęście w filmach (a zwłaszcza takim) można liczyć na spotkanie tej właściwej osoby, na właściwym moście, we właściwym momencie. Przywilej baśni.
PS. Łatwo pomylić Dziewczynę na moście z Angel-A Luca Bessona z 2005 roku. Oba filmy są czarno białe i oba zaczynają się od próby samobójczego skoku z mostu, po czym przechodzą w nieco bajkową wędrówkę dwójki bardzo wyrazistych bohaterów. Polecam, choć równocześnie uprzedzam, że dzieło Bessona jest dużo bardziej dosłowne i z obowiązkowym u tego reżysera wątkiem sensacyjnym.