search
REKLAMA
Recenzje

BRAZIL. To nie jest rok 1984

Tekst gościnny

18 czerwca 2016

REKLAMA

Autorem recenzji jest Sebastian Michalak.

Jeśli któryś z filmów Terry’ego Gilliama można uznać za jego opus magnum, to jest nim Brazil. Mało tego, chodź nie będący za czasów swojej premiery w 1984 roku sukcesem finansowym, obraz twórcy 12 małp jest dzisiaj uważany za jedno z najważniejszych osiągnięć X muzy. I słusznie. Wydaje się bowiem, że w kategorii dystopijnych filmów science fiction obraz Amerykanina jest dziełem skończonym, niemal perfekcyjnym, które po dziś dzień pozostaje wzorem dla rzeszy twórców. Dzieło Gilliama jest więc widoczne na przykład u braci Coen w Hudsucker Proxy, czy Mrocznym mieście Alexa Proyasa, albo chociażby ostatnio u Richarda Ayode w Sobowtórze. Wymieniać można w nieskończoność.

brazil-1985

O czym jest więc Brazil? Co decyduje o jego sile wyrazu? Jakie są filary jego powodzenia?

Film otwiera scena z informacją o czasie akcji. ,,Gdzieś w XX wieku” – mówi napis na ekranie. I jest to duża wskazówka. Po obejrzeniu filmu wiemy przecież, że świat przedstawiony jest inny od tego jaki był w czasie teraźniejszym i przeszłym dla produkcji obrazu. W roku jego powstania do kolejnego stulecia pozostawało zaledwie kilkanaście lat. Dlaczego więc twórcy nie umieścili akcji w wieku XXI, albo dalej? Ano dlatego, że Gilliam daje nam tym wyraźny sygnał, że w przeciwieństwie do Roku 1984, którym się inspirował, używa elementów fikcyjnych do przedstawienia spostrzeżeń, czy rzeczy, współczesnych i znanych dla społeczeństwa zachodniego lat 80. Inaczej mówiąc, w przeciwieństwie do książki George’a Orwella, on nie mówi o rzeczach, które się mogą wydarzyć, a o rzeczach, które miały wówczas miejsce, które były rzeczywistością. Brazil jest więc czymś w rodzaju anty – Rok 1984. Tak jak bowiem słynna powieść jest wypowiedzią o totalitarnym reżimie, który jest perfekcyjny w swoim działaniu, tak film Gilliama przedstawia nie tyle reżim faszystowski, a reżim biurokracyjny, w którym na dodatek nic nie działa i zarządzają nim osoby niekompetentne, które dopuszczają do, na przykład, absurdalnych aresztowań. Wiadomo zaś, że mówiąc o rzeczach tak istotnych jak system rządowy można łatwo stać się pretensjonalnym i pompatycznym. Gilliam jednak, dzięki wrodzonej dawce czarnego humoru i świetnej  reżyserii, daje film nie tylko dający do myślenia, ale także obraz śmieszny i zawsze ekscytujący wizualnie.

Brazil to satyra. Daje o tym znać już jedna z pierwszych scen, w której  urzędnik tzw. ministerstwa informacji zabijając muchę wywołuje omyłkę, która implikuje na dalsze wydarzenia w życiu głównego bohatera.

brazil

Bohater to Sam Lowry, młody, inteligentny pracownik  niższego oddziału władzy, który śni o ratowaniu damy w nieszczęściu. Motyw snu pojawia się zresztą przez cały film i jego przebieg jest wyznacznikiem tego co dzieje się aktualnie w życiu mężczyzny. Kiedy jest więc przytłoczony rzeczywistością jego sny stają się koszmarami. Sam Lowry, grany w punkt przez Jonathana Pryce’a, to postać wielowarstwowa, która nie jest jednak dzielnym herosem bez poczucia strachu (jak to ma miejsce w snach). Jego bohater jest ludzki, nie pozbawiony przywar, ale i serdeczności. Pomimo, że wydaje się być najmądrzejszy z otaczającego go towarzystwa urzędników, które to sprawia wrażenia pozbawionego człowieczeństwa i wykonującego, niczym naziści, rozkazy bez zastanowienia, czuje się dobrze w swoim miejscu pracy. Wbrew, czy na przekór matce, która dzięki swojej wysokiej pozycji jest w stanie załatwić mu ,,robotę” w ministerstwie informacji, wybiera pozostanie na niższym stanowisku. Zdanie zmienia dopiero, gdy odnajduje w rzeczywistości kobietę, o której śni. Wmieszana w pomyłkę urzędnika z początku obrazu, Jill (Kim Greist), jest teraz poszukiwana przez władzę i uznawana za pomocnicę terrorystów, którzy mają zakłócać idealne życie społeczeństwa. Za ich herszta uznawany jest nijaki Harry Tuttle (Robert De Niro), zbuntowany pracownik państwa, który na początku filmu wchodzi w interakcję z Samem. Grany przez De Niro, podobnie jak cała reszta aktorów grających drugie skrzypce w filmie, jak na przykład Ian Holm, jako niezdarny szef protagonisty, czy Michael Palin jako pozbawiony skrupułów jego stary przyjaciel, jest przekonujący. Otoczony tą mieszanką personalną, zakochany w Jill, Sam zagłębia i poznaje na nowo otaczający go świat.

Świat Brazil podobnie jak jego bohaterowie jest niebywale intrygujący. Biurokracja jest wszędzie. Jest nieznośna i nieudaczna. Komediowe zapędy tylko to wyostrzają.

Aby coś załatwić trzeba mieć na to morze papierów, pozwoleń i pieczątek.  Sam, na początku afirmuje to, później podważa, by na końcu z tym walczyć. Brazil pełne jest więc scen, czy sekwencji, które są z jednej strony śmieszne, a z drugiej straszne. Dysonans ten jest przy okazji pouczający i dający do myślenia. Absurd nie jest zresztą jedynym atrybutem w rozbawieniu widza. Wśród nich wojuje też slapstick. Wyraźny jest on np. w scenie kiedy Sam zawieszony jest na kabinie ciężarówki Jill i kiedy chcę zwrócić na siebie jej uwagę. Takich momentów jest oczywiście więcej. Momenty te tworzą zresztą tło filmu i są bliskie rubasznemu poczuciu humoru z cyklu Monty Python’a. Warto tutaj napomnieć np. o matce Sama, która jest tak wielką zwolenniczką operacji plastycznych, że spędza na nich całe święta Bożego Narodzenia. Święta, które są scenerią wydarzeń filmu, ale scenerią, która jest zmarginalizowana do powstawania mniejszych gagów, a nie czymś co wiedzie i popycha fabułę w daną stronę. I dobrze. Dzięki temu film wydaje się bogatszy.

Plan filmowy BRAZIL
Plan filmowy BRAZIL

Nie sposób nie wspomnieć  zresztą o wizualnej stronie Brazil. Film Gilliama jest świetnie, detalicznie przygotowanym majstersztykiem formy filmowej i świata przedstawionego. Obok Łowcy androidów jest to najlepszy przykład jak kreować wewnętrzne uniwersum bez wspomagania komputera. Design miasta to coś należy określić czymś z pogranicza sztuki retro i futuryzmu. Widać to i w strojach i w technologi. ,,Komputery” w Brazil mają więc w sobie coś z maszyn do pisania, małych kineskopowych telewizorów, a także szkieł powiększających. Mieszanka więc zaiste dziwaczna, mieszanka która jednak działa. Gilliam łączy style, nawiązuje do przeszłości, a jego wizja jest czymś o czym mógłby pomyśleć futurysta z lat trzydziestych, czy czterdziestych, myśląc o latach osiemdziesiątych.

Lata czterdzieste są zresztą wyczuwalne w klimacie obrazu, który miejscami bardzo mocno nawiązuje do kina noir.

Noir, które można także odczuć słuchając niektórych partii ze świetnego soundracku Michaela Kamena. Warstwa muzyczna jest zresztą w filmie twórcy The Fisher King bardzo ważna. Przede wszystkim warto powiedzieć, że tytuł filmu został zaczerpnięty ze słynnej brazylijskiej piosenki z lat trzydziestych o tytule Aquarela do Brasil, która pojawia się w dziele niczym motyw przewodni i była jedną z głównych inspiracji do powstania scenariusz filmu.

brazil (1)

Koniec końców Brazil jawi się jako jeden najlepszych filmów w ogóle, który może z wyjątkiem Dr Strangelove Kubricka jako satyra polityczna nie ma sobie równych. Film Gilliama posiada wszystko co najlepsze: surrealistyczne obrazy, dramatyczne napięcie, błazeńskie żarty i niezwykłą atmosferę. Jest w nim również trochę akcji, która może nie jest najsprawniej wyreżyserowana, ale to mały minus. Nade wszystko, po latach, Brazil ciągle działa i przypomina nam o absurdalności naszego świata i zasadach jakie nim kierują, a kolejne jego seanse odkrywają nowe rzeczy, których wcześniej nie dostrzegaliśmy. A to przecież chyba najważniejsze.     

REKLAMA