AŻ DO PIEKŁA
Dwóch mężczyzn w kominiarkach próbuje obrabować niewielki teksański bank we wczesnych godzinach porannych. Kasjerka widzi, że panowie robią to pierwszy raz, ale ostatecznie ich łupem pada kilka tysięcy dolarów. Kilka godzin później napadają na jeszcze jedną placówkę tego samego oddziału, gdzie znów popełniają parę błędów, ale ponownie udaje im się zbiec z pieniędzmi. Trzeci skok realizuje już tylko jeden z nich (dzień się jeszcze nie skończył), z drugim czekającym w pobliskim barze. Uciekają i tym razem, lecz zajmujący się ich sprawą stary szeryf wydaje się być na ich tropie.
Nietrudno zarzucić Aż do piekła brak oryginalności – powyższy opis fabuły sugeruje kino do bólu ograne, gdzie rozwiązanie można przewidzieć na długo przed końcem filmu. Ale temu sensacyjnemu dramatowi w reżyserii Davida Mackenziego (Młody Adam, Hallam Foe) wyraźnie służy klasyczny koncept wzięty rodem z westernu. Nie tylko zresztą historia, lecz także krajobrazy i bohaterowie są wyjęci jak z opowieści o Dzikim Zachodzie. A bardzo stara to opowieść, że wręcz nie pasująca do współczesności. Kto bowiem dzisiaj napada na banki? I dlaczego?
Rabusiami okazują się być bracia Howard, starszy, bardziej gwałtowny i impulsywny Tanner oraz młodszy, mądrzejszy i dziwnie melancholijny Toby. Szybko dowiadujemy się, że powodem wejścia na ścieżkę zbrodni jest niewesoła sytuacja finansowa – bank zajmie ich ziemię, jeśli w ciągu kilku dni nie spłacą długu. Ziemię, która, zdaniem Toby’ego, zawiera duże pokłady ropy, o czym bank doskonale ma wiedzieć. Dopingujemy braci, choć (a może właśnie dlatego) nie dajemy im dużych szans. Są niezwykle pomysłowi, oddani sprawie i wzbudzający naszą litość, mimo tego, że są przestępcami.
Od samego początku z ekranu wyziera fatalizm całej sytuacji, a szorstkie i zmęczone twarze aktorów, Chrisa Pine’a oraz Bena Fostera, wyrażają desperację, która nigdy nie służy znajdującym się na skraju nędzy bohaterom.
Po drugiej stronie barykady widzimy szeryfa Hamiltona oraz jego indiańskiej krwi partnera, Alberto. Tego pierwszego gra Jeff Bridges ze swoją jak zwykle niewymuszoną lekkością i zaangażowaniem, kreśląc portret stróża prawa dosłownie na parę dni przed emeryturą, nieco już zdziadziałego, choć nadal rwącego się do pracy, z wyjątkowo ciętym językiem. Hamilton nie ma litości dla swojego kolegi, wciąż żartując sobie z jego pochodzenia i braku doświadczenia, komplementując jednocześnie tych, których ściga. Grany przez Gila Birminghama Alberto nie ma łatwo i sceny, gdy zostaje po raz kolejny werbalnie sponiewierany przez swojego starszego partnera należą do najzabawniejszych, choć również spory w nich ładunek bezmyślnego rasizmu.
Podobne wpisy
Zresztą humor w Aż do piekła nie wydaje się ani wymuszony, ani nie na miejscu. Są tu autentycznie śmieszne momenty, na początku ukazujące nieporadność braci jako złodziei, później zaś wyjątkowość świata, w którym rozgrywa się akcja filmu. Dialog policjantów ze starą kelnerką skrzy się dowcipem, ale najbardziej rzuca się w oczy jej zniedołężniałe ciało, zwisająca z łokci skóra. Mackenzie oraz scenarzysta, Taylor Sheridan, z jednej strony stawiają na realizm, odnosząc się zarówno do sytuacji politycznej i ekonomicznej Stanów Zjednoczonych, z drugiej zanurzają swój film w rzeczywistości, która nie ma dla siebie przyszłości, odchodzi powoli w zapomnienie. Wcale nie taki stary ranczer przeprowadza swoje bydło nad rzekę, mówiąc, że nie jest to życie dla jego syna; smutna, młoda kelnerka patrzy tęsknym wzrokiem za kimś, z kim mogłaby spędzić resztę życia (albo chociaż kilka miłych chwil), walcząc zaciekle z szeryfami o dwieście dolarów napiwku, jakie zostawił jej w pewnym momencie Toby; ten natomiast chce zachować swoją ziemię, nie dla siebie, lecz dla swoich synów, z których jeden myśli o sportowym stypendium i tym samym o jak najszybszym opuszczeniu domu.
To nie jest kraj dla starych ludzi, ktoś powie. Ja dodam, dla młodych również.
Te obserwacje Sheridana działają lepiej niż skomplikowane meandry narkotykowego śledztwa w jego debiutanckim scenariuszu do Sicario, być może dlatego, że prostota Aż do piekła czyni z tego filmu niemal przypowieść, coś na kształt ballady o dwójce straceńców i ich walce z bezdusznością systemu. W tym rozpoznaniu wydatnie pomaga oprawa, ze zdjęciami Gilesa Nuttgensa oraz muzyką Nicka Cave’a i Warrena Ellisa na czele. Można też spojrzeć na całość jako pojedynek starego porządku z nowym, w którym, o dziwo, ten drugi reprezentowany jest przez postać graną przez leciwego Bridgesa, zaś młodsi Pine i Foster (wspaniali w swoich rolach, zwłaszcza ten pierwszy) opowiadają się za przeszłym życiem i ideałami sprzed ponad 100 lat. Jednak reżyser ani przez chwilę nie zapomina o tym, że kręci przede wszystkim sensacyjną historię o bankowych rabusiach, opartą na pościgach oraz strzelaninach.
Autentycznie zaskakujący finał daje widzom do myślenia, czy sympatyzowanie z Howardami jest właściwe, rysując wyraźnie granicę między sprawiedliwością, a bezprawiem. Tym samym Mackenzie dodaje kolejny wymiar swojemu dziełu – obraz egzystencjalnego piekła współczesnego mieszkańca teksańskiego miasteczka zamienia w wymowny moralitet o konsekwencjach przyjęcia na siebie ról policjantów i złodziei. Pierwszorzędne kino.
korekta: Kornelia Farynowska