20 000 DNI NA ZIEMI
Trudno przedstawić i opisać twórcę, jakim jest Nick Cave. Australijski muzyk, pisarz, kompozytor, wokalista, okazyjnie aktor i scenarzysta, odpowiedzialny też za muzykę filmową. Przede wszystkim jednak to ktoś w rodzaju barda, opowiadającego różne historie (fikcyjne, lub rzeczywiste) ze swojego punktu widzenia. Film 20 000 dni na Ziemi jest kolejnym elementem złożonej konstrukcji znanej pod nazwą Nick Cave. To jego wizja i pogląd na wykreowaną przez siebie postać.
Jane Pollard i Iain Forsyth wraz z samym artystą stworzyli pokrętny obraz, wymykający się klasyfikacji do kategorii filmów dokumentalnych. Aktywny od lat siedemdziesiątych do dziś Cave jest tematem i głównym bohaterem w jednym. Z bieżącego punktu widzenia przedstawia on swój pogląd na rozwój kariery, która przewijała się pod różnymi nazwami (od The Birthday Party po długoletnią współpracę z The Bad Seeds), na poziomie składu dochodziło też do przetasowań personalnych. Nie jesteśmy jednak karmieni przez twórców pełnometrażowym wykładem z historii zespołu/ów oraz lidera. Informacje podawane są wybiórczo, kwestie kariery muzycznej i prywatnego życia nachodzą na siebie. Przyglądamy się bohaterowi podczas wizyty u psychoanalityka, gdzie wspomina np. o relacjach z ojcem. Przyglądamy się jego gestom, mimice i szykownemu strojowi. Słuchamy i widzimy artystę, spod którego wyziera chwilami człowiek. Gdy przemieszcza się samochodem, na siedzeniu obok pojawiają się kolejno znajomi i współpracownicy. Nick zamienia kilka słów to z Rayem Winstonem, to z Kylie Minogue (z którą zaśpiewał swój najpopularniejszy utwór Where The Wild Roses Grow z płyty Murder Ballads). Przyjemnie też zobaczyć ponownie razem Nicka i Blixę Bargleda (wieloletniego współpracownika, lidera Einstürzende Neubauten).
Na szczególną uwagę zasługują dwie sceny z tej produkcji – obiad z Warrenem Ellisem i wizyta w archiwum. W przypadku Ellisa (multiinstrumentalisty, nie mylić z Ellisem od komiksów) w ich rozmowie podczas wspólnego posiłku pada zdanie: zjadłem z tobą więcej posiłków niż z moją żoną. To dobre podsumowanie ich wieloletniej pracy. Z kolei archiwum, do którego udaje się Cave, to rodzaj ironicznej lupy, przez którą spogląda on w swoją przeszłość. Zdjęcia z kościelnych uroczystości, pierwszych koncertów, dziwacznych zainteresowań i poznanych – czasem dość ekscentrycznych – osób, nie tylko zresztą związanych z branżą muzyczną.
Nie mogło oczywiście zabraknąć scen, gdzie Nick komponuje lub wykonuje swoje utwory. Oglądamy reżyserkę, a także przypatrujemy się nagrywaniu nowego utworu z najnowszej płyty. Trudno pozbyć się wrażenia, że właśnie w tych momentach Nick Cave jest najbardziej autentyczny i szczery. W scenach tych tkwi esencja artysty, lecz także człowieka. Zapytany o swoje nastawienie do koncertów bez zastanowienia odpowiada: żyję dla nich.
Czego zabrakło? Niewiele, jednak świetnie byłoby obejrzeć kilka retrospekcji koncertowych. Poza tym mając tak bogaty życiorys, mógł uchylić szerzej drzwi do swojego życia. Mimo to 20 000 dni na Ziemi spodoba się nie tylko osobom obeznanym z tym, co robi Nick Cave. Obraz sprawdza się także jako ciekawy projekt filmowo-muzyczny.