Razorback (1984). Świński terror
Autorem tekstu jest Łukasz Krajnik.
Russell Mulcahy to nazwisko, które większość kinomaniaków kojarzy za sprawą kultowego Nieśmiertelnego. Wszyscy z rozrzewnieniem wspominają vhsowy szał związany z legendarnymi przygodami Connora MacLeoda. Jednak ten australijski reżyser ma na koncie również inne ciekawe tytuły, które są często ignorowane nawet przez największych fanów kina.
Jeden z takich filmów to Razorback – trzymający w napięciu horror o… polującym na ludzi dzikim wieprzu. Ten absurdalnie brzmiący koncept jest zrealizowany z tak niesamowitym wdziękiem, że podczas seansu ręce same składają się do oklasków.
Jedną z największych zalet tej pozycji jest umiejętnie tworzona gęsta atmosfera. Połączenie nastrojowej muzyki i obrazu potrafi zjeżyć włos na głowie równie efektywnie co Szczęki Stevena Spielberga. Podobnie jak w arcydziele autora Listy Schindlera, wykreowanie poczucia zagrożenia jest ważniejsze od pokazywania samego potwora. Przerośnięta świnia pojawia się jedynie w kilku krótkich scenach, zaś najbardziej przerażające są te momenty, gdy straszliwa kreatura czai się gdzieś w zakamarkach australijskiego krajobrazu.
Mulcahy doskonale bawi się oczekiwaniami widza i zamiast podkreślać niedorzeczność wyjściowego pomysłu, stara się traktować swoją osobliwą ideę śmiertelnie poważnie. Nie liczcie więc na komediowe przerysowanie w stylu wczesnych dokonań Sama Raimiego i Petera Jacksona. Razorback to kino brudu, krwi i terroru.
Ważnym elementem tego filmu jest również bardzo dobra gra aktorska właściwie całej obsady. Zawziętość głównego bohatera pragnącego odnaleźć bestię, która rozszarpała jego żonę, jest godna podziwu i od razu przykuwa uwagę widza. Grany przez Gregory’ego Harrisona Carl Winters to protagonista, któremu kibicuje się przez pełne dziewięćdziesiąt pięć minut. Na dodatek reżyser zapoznaje nas z całą gamą barwnych mieszkańców małego miasteczka, momentami jeszcze bardziej nieprzewidywalnych niż ścigane przez nich monstrum.
Jednak to, co najbardziej wyróżnia tę historię na tle innych opowieści o zmaganiach człowieka z niebezpiecznymi zwierzętami, można zawrzeć w jednym słowie: zdjęcia. To, co zrobił operator Dean Semler (znany chociażby z Mad Maxa 2) trzeba nazwać majstersztykiem. Udało mu się w niesamowity sposób przedstawić piękne pejzaże Australii, które jednocześnie zachwycają i przerażają swoją nieposkromioną dzikością. Jego wkład jest również widoczny podczas sekwencji ataków tytułowego potwora. Są one sfilmowane w surrealistyczny sposób, sprawiający wrażenie obcowania z wydarzeniami odbywającymi się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Doprowadzona do perfekcji gra światłem i cieniem wprawiła w osłupienie wielu krytyków, porównujących oniryczne wizje Semlera do artystycznych kreacji Salvadora Dalego. Ja poszedłbym o krok dalej i stwierdził, że prawie każde ujęcie z Razorback można oprawić w ramkę i zawiesić na ścianie jako mistrzowskie dzieło sztuki współczesnej.
https://www.youtube.com/watch?v=KvdoIls9iFk
Razorback to perełka, po którą warto sięgnąć, żeby przekonać się, ile dobrego można wycisnąć z pozornie komicznego pomysłu. Dzieło Russella Mulcahy’ego to horror dla fanów oryginalnego podejścia do gatunku. Polecam ten film, ponieważ ekscytowanie się zmaganiami z groźnym wieprzem, atakującym na rozjaśnionych przez wściekłe słońce, urokliwych obrzeżach Australii jest idealną odtrutką na zimę za oknem.