RAYA i OSTATNI SMOK. Zimne ognie
Disney bardzo ceni sobie bezpieczeństwo i zachowawczość. Artystyczne wariacje i różnorodność objawiają się oczywiście to tu, to tam, ale w obszarach, gdzie ryzyko jest dozwolone. Poszczególne produkcje mogą się różnić kreacją światów, częstotliwością żartów, szybszym lub wolniejszym tempem czy obecnością lub brakiem piosenek, jednak trzon od kilku dekad pozostaje ten sam. Mamy prawdziwe lub fikcyjne legendy, historie o zniewoleniu, zbrojne i etyczne konflikty, poszukiwania tożsamości, świetlaną Przeszłość i chwiejne Teraz (o które trzeba powalczyć) oraz wiążące wszystko rodzinne relacje. Niech to jednak nie brzmi pejoratywnie. Na tej samej bazie ciągle powstają zarówno produkcje przypominające o ponadczasowej sile filmowego medium (Vaiana: Skarb oceanu), jak i powołane przez marketing rozczarowania (Kraina lodu II).
W szerokim, legendarnym planie Raya i ostatnia smok opowiada o mitycznych istotach. Wrogich Druunach, przyjmujących postać czarnej mazi i zamieniających ludzi w kamienie, oraz pilnujących równowagi smokach. W bitwie przed kilkoma wiekami smoki odniosły zwycięstwo – odparły atak i uratowały ludzi, pozostawiając im szczególny artefakt zapewniający ochronę przed mrocznymi siłami. Zapłaciły za to wysoką cenę. Wszystkie smoki przemieniły się w kamienie, a mieszkańcy dotąd zjednoczonej krainy Kumandra zaczęli toczyć spory i dzielić się na odosobnione regiony. Rayę poznajemy jako kilkuletnią dziewczynkę, otoczoną miłością, opieką i wychowywaną na wojowniczkę przez ojca, wodza o imieniu Benji. Ten natomiast usilnie stara się doprowadzić do pokoju między zwaśnionymi rodami Kumandry. Tyle wystarczy. Znacie Króla Lwa, znacie Pocahontas, macie to już we krwi. Wypatrujcie „nieoczekiwanych” zwrotów akcji oraz „niespodziewanych” rozstań i powrotów.
Nietrudno jest wypunktować Rai i ostatniemu smokowi fabularną wtórność, powtarzalność wątków i schematyczność przemian bohaterów. Łatwo jednak również zaznaczyć to, w czym najnowsza produkcja Disneya się wybija i w czym jest wyjątkowa. Raya i ostatni smok nie jest anonimowa w swoim światotwórstwie. Madmaxowe pustkowie, ciasne i rozświetlone uliczki miasta Talon, owiana mgłą i okryta sięgającymi nieba drzewami twierdza wodza Fang. Detale, faktury, krople wody, ziarnka piasku, wiązki światła, wielość barw. To bez wątpienia cuda grafików i popis możliwości współczesnej sztuki animacji. Pytanie tylko, czy nie jest to już po prostu oczekiwany standard przy tak wysokobudżetowych projektach.
Podobne wpisy
Zwraca również uwagę pewna zmiana strukturalnych proporcji. Twórcy Rai i ostatniego smoka częściej niż na dialog stawiają na wizualne pościgi, pojedynki, pogonie, akcje i przygodę. Mentalna droga bohaterki ma podobne znaczenie jak fizyczne przeszkody, przez które musi przeskoczyć. Wewnętrzne rozterki oraz blizny i siniaki w tym samym stopniu kształtują naszą nową księżniczkę. Raya i ostatni smok to kino z werwą, niezwalniające ani na moment i przebojowe realizacyjnie. Częsta zmiana lokalizacji, stylistyczna różnorodność, precyzja wykonania i dynamiczny montaż muszą wzbudzać zainteresowanie.
Z jednej strony więc wizualny przepych, z drugiej raczej ubogi psychologiczny rysunek postaci i powracające mądrości. Życie w harmonii i zgodzie, zbijanie piątek zamiast rzucania kamieniami, pokój zamiast wznoszenia kolejnych murów, współpraca zamiast podstępów i knucia… Ładne to i słuszne, ale aż nadto trywialne. Sprowadzone głównie do haseł i apeli, a w efekcie niewywołujące odpowiedniej dramaturgii. Dwie wiodące relacje Rai – ta z ojcem i z jej rówieśniczką Namaari – są pozbawione szczególnego rysu w postaci emocjonalnego ciężaru czy unikatowości wspomnień. To kino atrakcji i fajerwerków, ale przy tym dość letnie i powierzchowne.
Niedoskonała Raya i ostatni smok nie jest ani bolesną wpadką, ani znaczącym osiągnięciem. Celnie natomiast punktuje dwie skrajności Walta Disneya. Studia stojącego w rozkroku między marzeniem o byciu wiarygodnym monopolistą dziecięcej wyobraźni a tym, czym w istocie być musi: maszynką do zarabiania pieniędzy na wszystkich szerokościach geograficznych. Zbyt regularnie Walt Disney dostarcza jednak arcydzieł, by na ten stan narzekać.