search
REKLAMA
Recenzje

PUNISHER (2004). Najlepsza inkarnacja tej postaci

Żadnej filozofii. “Punisher” to prosta, wypełniona zapachem prochu strzelniczego rozrywka.

Tekst gościnny

14 kwietnia 2024

punisher
REKLAMA

Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat kino rozrywkowe zdominowały filmy oparte na komiksach (głównie amerykańskich), a największy sukces na tym polu odniosły tytuły o superherosach ze stajni Marvela. I choć zdarzają się również produkcje z innej bajki, jak na przykład „Historia przemocy” czy fantastyczne „Przygody Tintina”, to jednak prym pierwszeństwa wiodą chłopaki i dziewczyny w trykotach. Ale jeszcze nim świat oszalał na punkcie Iron Mana i spółki, pojawiło się co najmniej kilka wartych uwagi propozycji. I o jednej z nich dzisiaj opowiem, a mianowicie o „Punisherze” Jonathana Hensleigha, z 2004 roku, moim zdaniem najlepszej inkarnacji tej postaci.

Punisher zadebiutował na kartach komiksu w lutym 1974 roku na łamach 129 numeru serii o przygodach Spider-Mana. Początkowo odgrywał rolę antagonisty i stanowił raczej tło dla innych. Przez kilka lat błąkał się po uniwersum Marvela, spotykając Daredevila, Captaina Americę czy ścierając się ze Spider-Manem. Ale w 1984 roku dostał własną mini serię, a po jej zakończeniu regularny cykl i z małymi przerwami postać ta pojawia się do dzisiaj. Pomysł na fabułę był prosty, by nie powiedzieć prostacki. Oto bowiem Frank Castle, weteran z Wietnamu, wybiera się z rodziną (żoną i dwójką dzieci) na piknik do nowojorskiego Central Parku. Niestety, trafiają w sam środek porachunków gangów, padają strzały i bliscy Franka stają się przypadkowymi ofiarami, a on sam trafia w ciężkim stanie do szpitala. Wylizawszy się z ran, poprzysięga zemstę wszelkiej maści mordercom, gwałcicielom i zbrodniarzom. I tyle. Żadnej filozofii. Prosta, wypełniona zapachem prochu strzelniczego rozrywka.

punisher

Punisher, cudownie przechrzczony przez nieodżałowane wydawnictwo TM-Semic na język polski jako Pogromca, był dzieckiem swoich czasów. Podobnie jak twardzi detektywi Harry Callahan czy Popeye Doyle, bezlitośnie zwalczał zbrodnię. Dawał odrobinę wytchnienia mieszkańcom amerykańskich metropolii, trawionych przez problemy związane z narkotykami i szerzącą się przestępczością. Nie patyczkował się ze złoczyńcami, co stwarzało czytelnikom ulotną namiastkę sprawiedliwości.

Kino po raz pierwszy sięgnęło po niego w 1989 roku, a twarz Frankowi dał Dolph Lundgren. Powstał typowy akcyjniak ze średniej półki. Na kolejną wizytę na ekranie fani Pogromcy musieli czekać piętnaście lat. Jonathan Hensleigh (autor między innymi scenariuszy do „Szklanej pułapki 3” oraz „Armageddonu”) napisał i wyreżyserował nieco uwspółcześnioną wersję przygód Punishera. Castle (Thomas Jane) stał się agentem FBI, który nadepnął na odcisk szefowi organizacji przestępczej Howardowi Saintowi (John Travolta). Saint szykuje krwawy odwet i wysyła morderców, by zabili Franka i jego rodzinę. Reszty można się domyślić – bohater cudem przeżywa, ale po dojściu do siebie poprzysięga zemstę i zaczyna wcielać w życie wymyślny plan ukarania Sainta i jego pomagierów.

Na tle bombastycznych filmów superbohaterskich, przepełnionych wystawnymi sekwencjami akcji i efektami CGI, „Punisher” wydaje się propozycją wręcz kameralną. Wprawdzie nie brak tu dynamicznych scen czy eksplozji, ale generalnie wszystko jest bardzo przyziemne. O estetykę komiksu ocieramy się zaledwie kilka razy, na przykład podczas bijatyki z wielkim Ruskiem (Kevin Nash). Całość jednak stanowi po prostu bardzo sprawnie zrealizowany film sensacyjny, bez wątków fantastycznych. Fantastyczny jest za to Thomas Jane w roli Punishera. Jego wzrok „spode łba” i lekko zachrypnięty głos świetnie oddały charakter tej postaci. I choć zarówno Lundgren, Ray Stevenson oraz Jon Bernthal (dwaj ostatni dali twarz Frankowi później), też wykonali dobrą robotę, to dla mnie ideałem zawsze będzie Jane. Wcielił się on w Punishera jeszcze dwukrotnie – głosowo w brutalnej grze komputerowej z 2004 roku oraz w fenomenalnej krótkometrażówce „The Punisher: Dirty Laundry”.

punisher

Dziś film został nieco przykryty przez produkcje z MCU oraz późniejsze inkarnacje Pogromcy, ale ja bardzo lubię do niego wracać. Prosta historia, prosty bohater z prostą motywacją. No i film ma całkiem solidny muzyczny motyw przewodni. Zdecydowanie warto wrócić lub obejrzeć po raz pierwszy.

REKLAMA