search
REKLAMA
Recenzje

PUŁAPKA. Nie łap mnie, jeśli nie potrafisz [RECENZJA]

Może być to kino tak złe, że aż dobre albo tak bardzo chcące być dobre, że stało się złe.

Maciej Niedźwiedzki

3 sierpnia 2024

REKLAMA

Jeśli chcecie dobrze czuć w Pułapce M. Night Shyamalana to zapomnijcie o misternie i stopniowo odkrywanej tajemnicy z Szóstego zmysłu czy o wylewającym się z ekranu klimacie Niezniszczalnego. M. Night Shyamalan jest w innym miejscu kariery i robi inne rzeczy. Mimo że znaki jego estetycznego stylu i scenopisarskie sposoby gry z oczekiwaniami są dalej rozpoznawalne, to niestety są równocześnie jedynie cieniem wcześniejszych artystycznych osiągnięć. W Pułapce odnajdziemy podobieństwo założeń i pomysłu na kino, ale znacznie mniej przekonująco wypada ich realizacja.

Zaskoczeniem może być na pewno, że tym razem twórca Znaków wszystkie karty wykłada od razu na stół. Po Filadelfii grasuje lubujący się w krwawych egzekucjach seryjny morderca o nieprzypadkowym medialnym przydomku „Rzeźnik”. Rzeźnikiem jest Cooper (Josh Hartnett), przykładny mąż i kochający ojciec dwójki dzieci. Work-life balance między etatem w straży pożarnej, dbaniem o rodzinne ognisko i ćwiartowaniem ofiar wychodzi mu wzorowo. Oczywiście do czasu. Cooper zabiera Riley (Ariel Donoghue), starszą ze swoich uciech, na koncert uwielbianej przez nią mega gwiazdy pop, Lady Raven (Saleka Shyamalan). Bardzo szybko okazuje się, że muzyczne wydarzenie jest koordynowaną przez FBI zasadzką na ciągle nieuchwytnego przestępcę. Nieprzeciętna liczebność policji, służb i ochrony od razu niepokoi Coopera. Póki koncert trwa mężczyzna czuje się jeszcze względnie bezpiecznie. Prawdziwym wyzwaniem i zagwozdką (dla niego i dla widzów) jest znalezienie sposobu na to, jak niezauważenie wyjść z obiektu.

Niby wszystko się zgadza, ale jednocześnie tak bardzo nie. Pierwsze dwa akty to bowiem rażąca naiwnością zabawa w chowanego. Jeden powie, że to celowe przeszarżowanie i nagięcie obowiązujących reguł. Drugi natomiast, że to kreskówkowa nieudolność i rażąca niewiarygodność w filmie, który przecież nie ucieka w fantastyczne rejony. Cooper swobodnie krąży po arenie. Tu zagada do jednego pracownika i ukradnie mu legitymację, kiedy indziej przejdzie przez zabronione dla postronnych i obstawione przez agentów FBI pomieszczenie służbowe. Może by to się spinało, gdyby nie ciągle przypominany komunikat, że „sprawdzamy każdego mężczyznę! Nikogo nie przepuszczamy, każdy jest podejrzany”.

Celem M. Night Shyamalana było ewidentnie zaimponowanie widzowi jak sprytny i przebiegły jest „Rzeźnik”, ale nieszczęśliwie na pierwszy plan wybija się kuriozalna nieudolność i niezdarność służb. W Pułapce rzeczy mają się po prostu dziać, by na przekór skrajnemu nieprawdopodobieństwu pchać fabułę do przodu. Dużo wyrozumiałości (przymrużenia oka? cierpliwości? nieuwagi?) wymaga pogodzenie się z łatwością z jaką Cooper potrafi uciec bądź w magiczny sposób przemieścić z jednego miejsca w drugie. Niejeden raz zadacie sobie frustrujące pytanie „Jak?!”. Nie wyczekujcie jednak odpowiedzi. Shyamalan przestał przestrzegać szlachetnej zasady, że efekt zaskoczenia działa wtedy, gdy wynika z i jest logicznie wbudowany w przedstawiony świat. Pułapka nie przypomina precyzyjnie zaplanowanego projektu, ale rupieciarnie, z której Shyamalan wyciągnął kilka fabularnych zwrotów akcji, zmieszał ze swoim wyobrażeniem jak działają służby specjalne i przyprawił profilerskim psychologicznym rysem. Dużo, ale niedobrze.

Pułapka może dostarczyć sporo frajdy jeśli jesteśmy odporni na scenopisarskie niechlujstwo i inscenizacyjny bałagan. Może być to kino tak złe, że aż dobre albo tak bardzo chcące być dobre, że stało się złe. Ostatni akt nowego filmu Shyamalana jest już twórczością na tyle wyzwoloną, przypadkową i swobodną, że może się jawić (i obronić) chyba tylko jako dziecko shyamalanowskiego uniwersum. Fanbaza i kult reżysera Szóstego zmysłu raczej w ostatnich latach maleje, ale nie wątpię, że ciągle wielu widzów z przyjemnością ugrzęźnie w tej dalekiej od perfekcji filmowej łamigłówce.

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA