PSYCHO GOREMAN. Potwory w hołdzie dzieciństwu
Ach, mieć znów te naście lat! Bawić się na podwórku w zmyślone gry, doprowadzać rodziców do szału swoimi wybrykami, a wieczorami oglądać krwawe horrory i filmy o potworach. Zaraz! To ostatnie jest wciąż możliwe (te pierwsze dwie rzeczy też, ale już naprawdę nie wypada)! Dzięki takim reżyserom jak Steven Kostanski zapomnicie o wszystkich tych trudnych latach i dużych pieniądzach przeznaczonych na edukację. Wyluzujecie, zjecie tonę słodyczy, wyłączycie myślenie, wstyd schowacie do kieszeni, poznacie Psycho Goremana – Arcyksięcia Ciemności, największego zbira we wszechświecie, i znów poczujecie się jak dzieci.
Jesteście „zajarani”, ale też zdezorientowani? Już wyjaśniam, o czym jest Psycho Goreman. Film Kostanskiego opowiada o rodzeństwie (Mimi i Luke), w których ręce przypadkowo trafia pewien magiczny kamień/amulet/klejnot. Rzeczony przedmiot pozwala im (właściwie to Mimi, która zdecydowanie rządzi w tej parze) zmuszać do dziecinnych zabaw potwora z planety Gigax, który kiedyś siał postrach w całej galaktyce, ale został zgładzony przez kosmicznych Templariuszy. Wskrzeszenie Arcyksięcia Ciemności, któremu dzieciaki nadają nowe imię – Psycho Goreman (w skrócie PG) – sprowadza na Ziemię jego wrogów, w tym największego, Pandorę.
Psycho Goreman jest pokręconą, zwariowaną, wulgarną, kampową i krwawą mieszanką tego wszystkiego, co kochamy w kinie grozy, science fiction i przygody lat 80. i 90. XX wieku. To film, w którym odnajdziecie ślady takich kultowych tytułów, jak E.T., Robocop, Terminator, Power Rangers czy Gwiezdne wojny. Produkcji Stevena Kostanskiego najbliżej jednak do Toksycznego mściciela od legendarnej Tromy. PG niczego bowiem nie udaje. To bezpretensjonalna, niskobudżetowa, ale również wysokoenergetyczna jazda napędzana miłością do wspomnianych wyżej gatunków. Miłością okazywaną za pośrednictwem kilogramów gumy i lateksu, z których zbudowane są kostiumy potworów, obficie sikającej krwi oraz tandetnych praktycznych efektów specjalnych. Warto zaznaczyć, że pod względem wspomnianych efektów, kostiumów oraz makijażu PG jest wyjątkowo dopracowany i uroczo sentymentalny. Nic w tym zresztą dziwnego. Steven Kostanski jest przecież bardzo uznanym specjalistą od FX, a jego CV wypełniają takie tytuły jak Silent Hill: Apokalipsa (2012), Legion samobójców (2016) czy To (2017).
Poza godnymi uwagi efektami Psycho Goreman jest jednak przede wszystkim przezabawną czarną komedią, a swoją skuteczność pod tym względem zawdzięcza aktorom. To wręcz nieprawdopodobne, jak świadomi swoich szalonych, komediowych występów są tu młodzi artyści z Nitą-Josee Hanną na czele. Jej Mimi to z jednej strony irytująca, z drugiej zaś bardzo zabawna postać, która zawsze znajduje się w centrum uwagi odbiorcy (nawet w scenie pocałunku swojego kolegi Alasdaira [Scout Flint] przemienionego przez PG w coś w rodzaju dużego mózgu z oczami i mackami). Zdecydowanie należy śledzić poczynania tej młodej, utalentowanej aktorki. Nicie dzielnie wtóruje Owen Myre jako Luke. Brat Mimi nie jest tak przebojowy jak siostra. Często daje za wygraną, jest jej posłuszny, nieco wycofany. Kostanski świetnie wykorzystał charakter Luke’a do zabawnych scen dialogowych, w których chociaż PG spędził już z rodzeństwem trochę czasu, wciąż nie potrafi zapamiętać, jak nazywa się chłopak. O Matthew Ninaberze grającym tytułowego potwora trudno cokolwiek napisać, ponieważ wszelkie emocje skrywa pod gumowym pancerzem, jakim jest jego kostium. Warto jednak odnotować, że głos Psycho Goremanowi podkłada Steven Vlahos, a wypowiadane przez niego, wręcz szekspirowskie kwestie, takie jak na przykład: The horrors you have just witnessed cannot be unseen. Your young minds will carry this until it consumes you in a miserable death, są prześmieszne, zwłaszcza gdy powyższe słowa spotykają się z ripostą Mimi w stylu: Cool. A, zapomniałbym. Mimi i Luke mają rodziców. To również dobrze zagrane postaci, lecz mam wrażenie, że sekwencje ujęć, w których ujawniane są problemy ich małżeńskiej relacji, zwalniają tempo filmu i należą do tych najmniej angażujących uwagę.
Tym, co automatycznie rzuca się w oczy podczas oglądania filmu Kostanskiego, jest niezwykła chemia, która istnieje pomiędzy aktorami, a którą wręcz można przez ekran współodczuwać. Przy całym swoim szaleństwie Psycho Goreman emanuje bowiem dobrą energią. Jest przecież szczerym wyznaniem miłości do rodzaju kina, które kochało się, będąc dzieckiem. Co za tym idzie, produkcja Kostanskiego stanowi jeden z najdziwniejszych, ale też najzabawniejszych w historii kina hołdów złożonych dzieciństwu.