search
REKLAMA
Recenzje

PRESENCE. Horror z perspektywy ducha

Nowy film Soderbergha zareklamować bardzo łatwo; wystarczy jedno określenie: horror z perspektywy ducha.

Janek Brzozowski

1 kwietnia 2025

REKLAMA

Mało kto dzisiaj o tym pamięta, ale przygoda Stevena Soderbergha z kinem rozpoczęła się mniej więcej w tym samym czasie, co Quentina Tarantino. Obaj zdobyli Złote Palmy na przełomie lat 80. i 90., jako młodzi twórcy posiadający w swoim dorobku 1 bądź 2 filmy. Soderbergh dokonał tego w wieku 26 lat, za sprawą Seksu, kłamstw i kaset wideo; Tarantino jako 31-latek, kręcąc Pulp Fiction. Obaj związali się z Miramaxem braci Weinsteinów, obaj postrzegani byli jako cudowne dzieci amerykańskiego kina niezależnego – wiązano z nimi ogromne nadzieje, wróżono im wielkie kariery. Ich losy potoczyły się jednak diametralnie inaczej.

W dużym uproszczeniu można by powiedzieć, że Tarantino postawił na jakość, a Soderbergh na ilość. W czasie, w którym autor Wściekłych psów wypuścił do kin zaledwie 9 filmów, reżyser Traffic wyrzucił z siebie 37 pełnych metraży (liczba niebagatelna, a przecież wciąż rośnie). Tarantino szybko odnalazł swoją formułę na kino: cięte dialogi, przemoc i czarny humor stały się jego znakami rozpoznawczymi. Soderbergha rozgryźć tak łatwo się nie da. Jego filmografia to prawdziwe pomieszanie z poplątaniem: blockbustery kręcone dla wielkich wytwórni i skromne produkcje realizowane za grosze, oscarowe hity i twory zapomniane przez Boga i ludzi, podejrzane konszachty z platformami streamingowymi i filmy nagrywane iPhonem. Jeżeli coś twórczość Amerykanina spaja, to chyba tylko stała potrzeba eksperymentu, przekładająca się na – bądźmy uczciwi – bardzo różne efekty artystyczne. Przy takim tempie pracy nie może być zresztą inaczej: raz jest lepiej, a raz gorzej. Szczęśliwie, Presence należy do tej pierwszej kategorii.

Nowy film Soderbergha zareklamować bardzo łatwo; wystarczy jedno określenie: horror z perspektywy ducha. Przez 85 minut kamera, prowadzona ręką samego reżysera, imituje to, co widzi znajdująca się w domostwie zjawa. Zmora płynnie przemieszcza się między pomieszczeniami, podglądając codzienne aktywności domowników. A jest co i kogo podglądać. Do eleganckiego domu wprowadza się bowiem czteroosobowa rodzina o wyjątkowo burzliwych relacjach. Małżeństwo Rebeki (Lucy Liu) i Chrisa (Chris Sullivan) wisi na włosku – wrażliwy brodacz zaczyna mieć dość apodyktycznej businesswoman, rozstawiającej wszystkich po kątach. Rozpieszczonemu przez matkę Tylerowi (Eddy Maday) nie brakuje co prawda sukcesów sportowych, ale empatii już tak, zwłaszcza w stosunku do siostry, obarczonej świeżą traumą.  Zaledwie parę tygodni wcześniej najlepsza przyjaciółka Chloe (Callina Liang) została znaleziona martwa, z wysokim stężeniem narkotyków we krwi. To właśnie zamknięta w sobie nastolatka jako pierwsza – i bardzo długo jedyna – zauważa, a właściwie wyczuwa istnienie ducha. Kierowana instynktem, postanawia spróbować się z nim skontaktować.

Tożsamości zjawy domyślić można się już po pierwszych kilkunastu minutach – w tym aspekcie Soderbergh nie przygotował dla nas niespodzianki. Jeżeli Presence czymś zaskakuje to melancholijną atmosferą, ostentacyjnym odwróceniem się od schematów klasycznych opowieści o duchach i nawiedzonych domach. To horror w takim sensie, w jakim horrorem było Ghost Story Davida Lowery’ego. Zjawa pełni tutaj zresztą bliźniaczą funkcję – obserwatora posiadającego dość ograniczony wpływ na rzeczywistość; voyera doskonałego, bo niewidzialnego, a zatem nieobarczonego ryzykiem dekonspiracji. Największą frajdę odbiorczą sprawia, wpisane w istotę kina, podglądactwo – gładko wchodzimy w „skórę” ducha, spoglądając na świat jego wszędobylskimi „oczami”. Narracja jest wybitnie fragmentaryczna: otrzymujemy jedynie kawałki scen, często wyrwane z kontekstu, porozsypywane niczym puzzle. „Duchy nie postrzegają rzeczywistości linearnie, przez pryzmat czasu i przestrzeni” – wyjaśnia w pewnym momencie zaproszone do domu medium, uzasadniając mimochodem wymyślne zabiegi formalne. Naszym zadaniem jest rekonstrukcja relacji między bohaterami, wypełnienie białych plam, a w końcu rozwiązanie zagadki – w ostatnim akcie film skręca bowiem bardzo wyraźnie w stronę thrillera/kryminału, jak gdyby sprzeciwiając się samemu sobie. Do głosu dochodzi gatunkowy rodowód scenarzysty – Davida Koeppa, stałego współpracownika De Palmy czy Spielberga. Szkoda, bo Presence zdecydowanie najlepsze jest wtedy, kiedy drwi sobie z naszych oczekiwań i przyzwyczajeń, pozując na bezkompromisowy arthouse.

Ostatecznie film Soderbergha należy zaliczyć do udanych z jednej, bardzo prostej przyczyny: Amerykanin potrafi zrobić sensowny użytek z pierwszoosobowej perspektywy. Dla wielu twórców podobny eksperyment był jak pocałunek śmierci. Po raz pierwszy na skalę pełnego metrażu zastosował go Robert Montgomery w kryminale Lady in the Lake – półtorej godziny z perspektywy Philippe Marlowe’a przerosło jednak możliwości ówczesnej widowni. Późniejsze próby też nie powalały na kolana: żerujący na poetyce gier komputerowych Hardcore Henry, ciekawe, ale nieco męczące Miedziaki (z równania wyłączyć należy hipnotyzujące Wkraczając w pustkę Gaspara Noė). Soderbergh wyróżnia się na tym tle, bo POV jest w jego wydaniu czymś więcej niż tylko skomplikowanym ćwiczeniem stylistycznym. To zabieg organizujący narrację filmu, przemyślany i – co najważniejsze – uzasadniony fabularnie.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA