POWRÓT BENA. Z gulą w gardle…
Nigdy nie pomyślałbym, że tak szybko, w pierwszym tygodniu stycznia, będę miał kandydata do mojej listy najlepszych filmów 2019 roku. A jednak. Dramat Powrót Bena z wybitnymi rolami Julii Roberts i Lucasa Hedgesa, mimo kilku potknięć po drodze, sprawił, że po zapaleniu świateł w kinie jeszcze długo nie mogłem dojść do siebie.
Ta produkcja będzie miała pod górkę. Konkuruje bowiem z Moim pięknym synem, filmem, z którym ma co najmniej kilka bardzo poważnych punktów wspólnych. Po pierwsze, obie historie opowiadają o nastolatkach uzależnionych od narkotyków, a tak naprawdę o ich rodzicach. Tak samo pokazują miłość rodzicielską w obliczu trudnej do oceny sytuacji – bo czy narkomania to choroba, czy jednak wybór? Nie dość, że relacje w obu rodzinach są dość podobne, to jeszcze w synów marnotrawnych wcielili się dwaj najlepsi aktorzy młodego pokolenia, Timothée Chalamet i Lucas Hedges. I jeden, i drugi mają już na koncie nominację do Oscara, ale wydaje się, że to Chalamet uznawany jest za większego gwiazdora, księcia Hollywood. Być może właśnie z tego powodu to o Moim pięknym synu jest głośniej niż o Powrocie Bena. A szkoda. Oba filmy zasługują na uwagę.
Podstawową różnicą między tymi produkcjami jest to, że Powrót Bena rozgrywa się w ciągu zaledwie 24 godzin. Przebywający na odwyku Ben niespodziewanie pojawia się w Wigilię w domu rodzinnym. Twierdzi, że świetnie sobie radzi i jego sponsor namówił go na świąteczną wizytę. Matka jest przeszczęśliwa, widać, że wierzy w jego przemianę i bardzo, ale to bardzo, kocha syna. Siostra i ojczym nie są jednak przekonani, że powinien spędzić z nimi Boże Narodzenie. Stopniowo dowiadujemy się więcej o przeszłości Bena – o tym, że rok wcześniej pobyt w domu skończył się fatalnie, że to jego kolejna próba z odwykiem, że koleżanka, którą wciągnął w narkotyki, przedawkowała. Scenariusz jest naprawdę świetnie napisany. Powoli, mimochodem odkrywa przed nami fakty z życia tej rodziny, sprawiając, że coraz lepiej rozumiemy wszystkich jej członków.
Podobne wpisy
Bo tak naprawdę rację tu mają wszyscy. I Ben, który wykonał dużą pracę, by wyjść na prostą i chce spędzić choć jeden dzień z rodziną, i ojczym, uważający, że jest na to za wcześnie, bo na chłopaka czeka zbyt wiele pokus, i matka, kochająca ponad wszystko i marząca, by tym razem było inaczej, by tym razem synowi się udało. Zrobiłaby dla niego wszystko, ale tak naprawdę co jest dla niego w tym momencie najlepsze?
Dla mnie Powrót Bena to jeden z najważniejszych i najbardziej udanych filmów traktujących o uzależnieniu od narkotyków. Skupia się nie tyle na samych narkomanie, ile destrukcyjnym wpływie jego choroby na najbliższych. Twórcy zestawiają dramat Bena z bezwarunkową miłością jego matki – z jednej strony wierzy ona w syna, stara się go rozumieć, wesprzeć, z drugiej wie, że tak właściwie nie może mu ufać, dla jego własnego dobra. Tylko jak tu kierować się racjonalnością, gdy jest się aż tak emocjonalnie zaangażowanym? Ten dysonans udało się ukazać wprost bezbłędnie. To kameralna, ale bardzo poruszająca, szczera produkcja. I jak zagrana!
Powiem szczerze, że nie rozumiem, dlaczego Julia Roberts nie jest brana pod uwagę do najważniejszych nagród tego sezonu. Stworzyła ona w tym filmie jedną z najlepszych ról w karierze. Tę matczyną miłość widać w jej oczach od razu, kiedy tylko dostrzega syna po raz pierwszy, czekającego na podjeździe. W końcówce, gdy jej bohaterka poddawana jest emocjonalnej jeździe bez trzymanki, jest po prostu genialna – moim zdaniem Roberts nigdy nie grała tak dobrze, jak w ostatnich 20 minutach Powrotu Bena. Podobnie jest z Lucasem Hedgesem. Ten młody chłopak, który zachwycił świat swoim występem w Manchester by the Sea, tutaj pokazuje się z jeszcze lepszej strony. Widać, że dojrzał jako aktor, być może też pomogło mu, że tym razem grał pod okiem własnego ojca (reżyserem filmu jest Peter Hedges – scenarzysta Co gryzie Gilberta Grape’a albo Był sobie chłopiec). Efekt jest w każdym razie świetny. Nie wiem, czy było w historii kina wiele przypadków, w których relację matka-syn oddano wiarygodniej. Wątpię.
Oczywiście jest w tym filmie kilka zgrzytów. Mam problem choćby ze sceną, w której Roberts wyrzuca dawnemu lekarzowi Bena, że to przez niego chłopak uzależnił się od leków – robi to tak, jakby grała Erin Brockovich czy pretty woman. Jasne, Julia w besztaniu ludzi na ekranie nie ma sobie równych, ale tutaj ta strona jej aktorstwa po prostu nie pasowała. Nieco naciągany jest też bardzo istotny dla fabuły motyw wspólnej podróży matki i syna po okolicach miasta – dzieje się tam trochę zbyt wiele.
W ostatnich miesiącach widziałem zapewne kilka lepszych warsztatowo filmów, z ciekawszymi historiami i tak dalej, ale tylko ten mnie aż tak poruszył. Gdyby ocenić Powrót Bena na chłodno, 9 gwiazdek na 10 to być może nota na wyrost. Ja jednak oceniam emocjami – a tych miałem podczas seansu mnóstwo.
https://www.youtube.com/watch?v=5_dMcjGAW8I