POWRÓT BATMANA. Sequel doskonały
W postać Bruce Wayne’a i Batmana ponownie wcielił się Michael Keaton. O ile w pierwszym filmie, zdawał się jeszcze nie pasować do tej roli, o tyle w drugiej już nie wzbudza takich wątpliwości. Keaton sprawnie wcielił się w postać prowadzącą dwa życia i sprawił, że na długie lata tylko on kojarzony był z kostiumem Batmana. Dzięki swojej niepozornej aparycji i dosyć niskiemu wzrostowi, w pewnym sensie uwiarygodnił graną przez siebie postać. Z jednej strony charyzmatyczny, nieco tajemniczy miliarder, typowy samotnik stroniący od społeczeństwa, z drugiej jego skupione nieobecne spojrzenie przypomina o tym, że skrywa w sobie głęboką tajemnicę i emocje, którym ujście daje dopiero gdy zakłada maskę nietoperza.
Podobne wpisy
Jednak to nie Keaton i jego Batman grają tutaj pierwsze skrzypce. Najważniejsi są jego przeciwnicy, to oni skupiają na sobie całą uwagę widza. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj Oswald Cobblepot czyli Pingwina, w genialnej kreacji Danny’ego DeVito. Kreując tą postać Burton po raz kolejny odbiega tutaj od komiksowego pierwowzoru postaci, przez co nie mamy tutaj do czynienia z elokwentnym miliarderem, ale cyrkowym dziwadłem rodem z horroru. Nic dziwnego – tworząc tę postać inspirowano się klasycznym niemym filmem grozy Gabinet doktora Caligari. W filmowej wersji Pingwin jest o wiele bardziej dramatyczną postacią – urodzony ze zdeformowanym ciałem, trzema palcami został wyrzucony do kanałów przez bogatych rodziców, którzy się go wstydzili, odnaleziony i wychowany przez cyrkowców wraca po latach, aby się zemścić chcąc uśmiercić dzieci najbogatszych ludzi w Gotham City. Postać, w jaką wciela się Danny DeVito, nie należy do typowych czarnych charakterów. Jego Pingwin to postać niejednoznaczna, wręcz tragiczna. Jego działania motywowane są przez cierpienie, jakiego doświadczył będąc od samego początku odrzuconym z powodu swojej deformacji, a później prawdopodobnie z tego samego powodu wystawiany na widok publiczny i wyszydzany. To postać, która nie jest do końca zła, bo z jednej strony potrafimy jej współczuć, zrozumieć motywy jego działania, ale mimo wszystko nie potrafimy oprzeć się obrzydzeniu patrząc na niego. Duża w tym zasługa genialnej charakteryzacji.
Warto jeszcze nadmienić, że przy boku Pingwina jest jeszcze Max Schreck o twarzy Christophera Walkena, który urasta do rangi trzeciego czarnego charakteru w filmie. Ten aktor to klasa sama w sobie, jednak mimo wszystko pozostaje w cieniu Michelle Pheiffer, która wciela się w intrygującą i niebezpieczną (dla mężczyzn) Kobietę-Kot. Zmysłowa, zniewalająca swoją neurotyczną urodą i w tym swoim seksownym lateksowym kostiumie. Daje sobie głowę uciąć, że swego czasu zajmowała pierwsze miejsce w erotycznych fantazjach dojrzewających chłopców, jak i statecznych mężczyzn, którzy z komiksami mieli niewiele wspólnego. Podsumowując, za sprawą doborowej obsady reżyser położył przede wszystkim nacisk nie na akcję, ale na relacje między postaciami, co niewątpliwie wpływa na głębię tego filmu.
Powrót Batmana miał niełatwe zadanie. Jako kontynuacja musiał nie tylko nie przynieść wstydu bardzo udanej części pierwszej, ale spróbować ją przebić. W historii kina niestety znane są przypadki, kiedy część druga psuje wrażenia, po obejrzeniu pierwszej. Tim Burton, powracając do filmowych przygód Człowieka-Nietoperza, nie powtórzył znanego schematu: nie nakręcił dzieła identycznego z częścią pierwszą.
Powrót Batmana to film zupełnie inny od swojego poprzednika, który może spokojnie funkcjonować jako dzieło odrębne, nie oglądając się na część pierwszą. Burton poszedł jeszcze dalej i zaserwował fanom komiksu, film o wiele bardziej mroczny, dziwaczny, posępny, aczkolwiek niepozbawiony odrobiny czarnego humoru. Duża w tym zasługa scenografii, dzięki czemu Gotham City wydaje się jeszcze bardziej nieprzyjemnym miejscem. Zadymione, brudne ulice i budynki pokryte śniegiem – z ekranu wprost wyziewa chłód i nieprzyjemny zapach wydobywający się ze studzienek kanalizacyjnych. Fabuła również nie należała do zbyt łatwych do przełknięcia. Nie ma tutaj jednoznacznego happy endu, nie ma tutaj zbyt wielu scen akcji. Jest za to powolny, wylewający się niczym smoła, gęsty gotycki klimat.
O ile Batman był ekranizacją komiksu, podczas której dobrze bawić powinni się dzieci i dorośli, to jego “Powrót” wydaje się zdecydowanie adresowany do starszej widowni, zwłaszcza takiej która będzie w stanie odczytać wszystkie cytaty, nawiązania do twórczości Burtona i docenić stylizację na niemiecki ekspresjonizm. Zdecydowanie nie jest to typowy film rozrywkowy, gdzie moglibyśmy podziwiać skaczącego po budynkach faceta odzianego w gumowy kostium i pelerynę. I zapewne właśnie dlatego mi, wówczas niedoświadczonemu dziesięciolatkowi ciężko było zrozumieć, że oglądał najlepszą część o Batmanie. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że dwa następne filmy z tego cyklu już wtedy uważałem za beznadziejne.
Już pierwszym Batmanem Tim Burton postawił sobie wysoko poprzeczkę. podejmując się jego kontynuacji, wyszedł z tego obronna ręką i co więcej, postawił ją jeszcze wyżej. Niestety nie dane mu było spróbować ją przeskoczyć. Wówczas decydenci z Hollywood stwierdzili, że następny film o Człowieku Nietoperzu w jego reżyserii, to może być zbyt wiele dla nastoletnich widzów (bo to od nich można było najwięcej kasy wyciągnąć) i reżyserię kolejnego powierzono komuś, kto zrobił tego typową rozrywkową papkę. Zatem niejaki Joel Schumacher nawet nie próbował zmierzyć się z poprzeczką zawieszoną przez Burtona i zrobił dwa filmy (jeden gorszy od drugiego), którego podobać się mogą tylko i wyłącznie dzieciakom z zespołem nadpobudliwości ruchowej.
Lata mijały i z czasem Powrót Batmana stał się moim ukochanym filmem z serii i nawet Christopher Nolan i jego świetny Mroczny Rycerz tego zmienić nie może. Zapierająca dech w piersiach scenografia oraz wyszukane kostiumy nadały filmowi niesamowitego klimatu, a jeszcze lepsza niż w części pierwszej muzyka (ponownie autorstwa Danny’ego Elfmana) dopełniła dzieła. Burton udowodnił, że jest twórcą wybitnym. Stworzył sequel doskonały, który nie pozostawał w cieniu swojego poprzednika, a nawet pod wieloma względami go przebijał. Klasyk, którego nie wypada nie znać.