search
REKLAMA
Recenzje

PORWANIE STELLI. Sztampa nie musi być nudna

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

14 lipca 2019

REKLAMA

Niemiecka produkcja Porwanie Stelli to na papierze klasyczna wręcz zrzynka z filmów skupiających się na porwaniach z okupem. Mimo to ta sztampowa historia o dwójce porywaczy wciąga – z zapartym tchem oglądałam finałowy akt, który pochłonął mnie do reszty. Nie uświadczymy tu dużej liczby zwrotów akcji, jednak film ma w sobie coś takiego, że chociaż potrafimy przewidzieć zakończenie, kibicujemy bohaterom do ostatniego momentu.

Tytułowa Stella zostaje porwana przez dwóch kumpli z więzienia, którzy chcą uzyskać okup od jej bogatego ojca. Okazuje się, iż bohaterka ma powiązania z jednym z nich, a drugi ze wspólników wcale nie ma ochoty dzielić się z nikim okupem ani pozostawić przy życiu kogokolwiek, kto mógłby wskazać go policji.

Sam pomysł nie jest w żadnym stopniu nowatorski. Ot, typowa historia, w której główna bohaterka musi walczyć z porywaczami o życie, podczas gdy oni nabierają wobec siebie podejrzeń i koniec końców cały plan okazuje się jednym wielkim niewypałem. Mam jednak słabość do tego typu fabuły. Oczywiście nie jest to produkcja pozbawiona błędów, jednak bawiłam się na seansie wyjątkowo dobrze. Może to wynikać z faktu, iż Niemcy tak naprawdę zrealizowali remake filmu Uprowadzona Alice Creed. Czy jest równie dobry jak oryginał?

Gdy porównamy oba filmy, Porwanie Stelli wypada dość przeciętnie. Broni się jednak jako odrębne dzieło – to naprawdę poprawna rzecz, którą można śmiało obejrzeć w weekend na Netflixie. Wydaje mi się, iż w tym przypadku warto odciąć się od oryginału i traktować Porwanie Stelli jako samodzielny thriller, gdyż w innym przypadku nie będzie on w stanie sprostać oczekiwaniom, jakie można mieć wobec remake’u. W porównaniu do pierwowzoru zmieniono wiele – i to niestety na gorsze. Po pierwsze otrzymujemy niezwykle ugrzecznioną wersję, która ma możliwość dotarcia do większego grona odbiorców. W przypadku Uprowadzonej Alice Creed to właśnie zwroty akcji i nieprzewidywalność stanowiły o sile całej historii. Tu mamy może dwie sceny na krzyż, w których pojawia się „prawdziwa” przemoc, a całość została wygładzona do granic możliwości, by przypadkiem kogoś nie urazić.

Porwanie Stelli ma jednak swoje plusy, na przykład genialne otwarcie, które trwa ponad osiem minut, a w którym nie pada ani jedno słowo. Ani jedno. Oglądałam tę scenę, siedząc na krawędzi fotela, gdyż była tak sugestywna. Interesujące jest to, iż widzimy w niej wyłącznie głównych bohaterów przygotowujących się do porwania i nic więcej. Pokazane zostaje, jak kupują kolejne rzeczy, a wszystko odbywa się w kompletnej ciszy. Twórcy doskonale wiedzieli, co robią. Byłam naprawdę ciekawa, czy dalsza część filmu również będzie zawierała tylko minimalistyczne dialogi, gdyż jak wiadomo, lepiej pokazywać, niż opowiadać. Dzięki temu prologowi całość jest spójna, intrygująca i wciąga widza w sam środek fabuły już od pierwszych minut.

Film broni się też aktorsko – na szczególną uwagę zasługuje Clemens Schick w roli Vicka. Jego bohater to archetyp bezwzględnego porywacza, który zrobi wszystko, by dostać swoją część łupu, nawet gdyby miał zabić swoich kolegów. Postać ta udanie balansuje pomiędzy totalną kontrolowaniem sytuacji a klasyczną improwizacją w momencie, gdy tę kontrolę traci. Występ Schicka jest wręcz perfekcyjny i mimo iż drugi z porywaczy, Tom, jest postacią dużo bardziej złożoną, to podświadomie kibicuje się właśnie Vickowi. Jego interakcje z pozostałą dwójką bohaterów sprawiają, że widz stale czuje napięcie.

Niestety osoby znające oryginał będą zawiedzione zakończeniem, które okazuje się przewidywalne i typowo hollywoodzkie. Postacie poruszają się w nim z prędkością światła, by mogło dojść do ostatecznej konfrontacji. To wszystko już było i sam finał nie jest tak emocjonujący, jak mogłoby się początkowo wydawać. A szkoda, gdyż był potencjał na skończenie tej historii w zupełnie odmienny sposób – taki, który mógłby zadowolić wszystkim nastawionych na mroczny, niskobudżetowy thriller.

W tym przypadku minimalizm się opłacił. Jako nowa wersja dużo lepszego filmu Porwanie Stelli być może nie spełnia pokładanych w nim nadziei, niemniej to wciąż dobra rozrywka, która może być zachętą do sięgnięcia po oryginalną historię. Ja bawiłam się podczas seansu znakomicie, choć momentami brakowało mi pazura i zwrotów akcji, które kierowałyby relacje bohaterów na zupełnie inne tory. Jednak materiał, który otrzymujemy, wydaje się na tyle satysfakcjonujący, iż mogę polecić tę pozycję z czystym sumieniem.

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Chociaż docenia żelazny kanon kina, bardziej interesuje ją poszukiwanie takich filmów, które są już niepopularne i zapomniane. Wielka fanka kina klasy Z oraz Sherlocka Holmesa. Na co dzień uczestniczka seminarium doktoranckiego (Kulturoznawstwo), która marzy by zostać żoną Davida Lyncha.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA