POGORZELISKO. Piekło na ziemi
Denis Villeneuve to reżyser obserwowany dziś przez kinomanów na całym świecie. Kanadyjczyk szturmem wdarł się na filmowe salony, niemalże rok za rokiem tworząc kolejne fenomenalne dzieła, które już teraz zyskały kultowy status wśród wielu widzów, a sam artysta wcale nie zwalniał tempa i zawieszał sobie poprzeczkę coraz wyżej. W końcu trzy lata temu Villeneuve zabrał się za najbardziej ryzykowny z dotychczasowych projektów, którego ewentualna porażka mogła z hukiem zakończyć jego karierę. Blade Runner 2049 (2017) okazał się jednak nie tylko doskonałą kontynuacją legendarnego dzieła Ridleya Scotta, lecz także jednym z najlepszych filmów science fiction XXI wieku i pomimo finansowego fiaska reżyser znalazł się na szczycie.
Podobne wpisy
Denis jak to Denis, nie spoczął na laurach i zaczął pracować nad kolejnym projektem, który – raz jeszcze – może zapewnić mu znacznie większy szacunek ze strony kinomanów na całym świecie albo wręcz przeciwnie, sprawić, że kariera Kanadyjczyka gwałtownie wyhamuje. Mowa oczywiście o nadchodzącej Diunie (2020), wobec której oczekiwania są przeogromne, a sam materiał źródłowy szalenie trudny do zaadaptowania. Czy się udało, przekonamy się już niebawem, ale wśród całej tej ekscytacji Villeneuve’em jako objawieniem kina nie wolno zapominać o tym, że wymagające, ryzykowne projekty to domena reżysera właściwie od początku jego kariery. Dokładnie dziesięć lat temu Kanadyjczyk stworzył bowiem film, który pomimo późniejszych sukcesów wciąż uważany jest za jedno z jego największych osiągnięć.
Pogorzelisko (2010) było już trzecim filmem reżysera, którego nie sposób było zlekceważyć. Poprzednie dzieła Villeneuve’a spotkały się w większości z jednoznacznymi pochwałami, a jego debiut, 32 sierpnia na Ziemi (1998), został nawet oficjalnym kanadyjskim kandydatem do Oscara – nominacji jednak nie zdobył. Co ciekawe, Denis rozpoczął prace nad Pogorzeliskiem aż sześć lat przed jego premierą, wkrótce po tym, gdy na deskach montrealskiego teatru obejrzał sztukę Wajdiego Mouawada i stwierdził, że ma przed sobą arcydzieło. Raczej nie przewidywał, że sam takowe nakręci.
Początkowo niechętny autor pierwowzoru udzielił Villeneuve’owi zgody na adaptację, ten zaś oparł scenariusz na jego dramacie inspirowanym wydarzeniami z wojny domowej w Libanie oraz losami Souhy Bechary, kobiety zaangażowanej w zamach na przywódcę proizraelskiej formacji zbrojnej. Kanadyjczyk stworzył więc z pozoru mało skomplikowaną opowieść, której zarys można streścić w kilku prostych zdaniach. Pogorzelisko opowiada o dwójce rodzeństwa, Jeanne (Mélissa Désormeaux-Poulin) i Simonie (Maxim Gaudette), którzy podczas odczytywania testamentu ich niedawno zmarłej matki Nawal Marwan (Lubna Azabal) dowiadują się dwóch niezwykle istotnych, a przy tym zupełnie niespodziewanych rzeczy – nie dość, że ich ojciec żyje, to jeszcze mają oni nieznanego brata. Matka, za pośrednictwem prawnika, prosi swoje dzieci, by odnalazły obu mężczyzn i wręczyły im tajemnicze listy. Rozpoczyna się swego rodzaju śledztwo śladami niejasnych losów Nawal prowadzące w głąb zniszczonego wojną Libanu.
Rzut oka na zarys fabuły, ba, nawet obejrzenie pierwszego kwadransa Pogorzeliska może zrodzić w głowie widza pytanie – co jest w tym filmie tak wyjątkowego, że uważa się go za jedno z najwybitniejszych dzieł współczesnego kina? Wystarczy poczekać chwilę dłużej, by dać się wciągnąć Villeneuve’owi w fenomenalnie skonstruowaną opowieść, która każe zamykać oczy w przerażeniu, a jednocześnie nie pozwala się oderwać. A nie jest to przecież szczególnie stylowy ani efektowny film. Wręcz przeciwnie, Pogorzelisko to dzieło bardzo naturalistyczne, w którym sceny estetycznie dopieszczone wynikają wyłącznie z rzeczywistości. Najważniejsze jednak, że jest to film o szalenie misternej i przemyślanej konstrukcji, który po złapaniu widza za gardło nie puszcza ani na chwilę.