PIRAMIDA STRACHU (“Young Sherlock Holmes”). Niesłusznie zapomniany film
Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.
Często zdarza się, że gdy jakiś bohater zyskuje dużą popularność, oprócz klasycznych kontynuacji jego przygód, pojawiają się również tytuły w inny sposób rozszerzające uniwersum, na przykład traktujące o młodzieńczych latach herosa. Spotkało to Jamesa Bonda (książki z serii „Young Bond”), Indianę Jonesa (serial „Kroniki młodego Indiany Jonesa”), muppety (serial animowany „The Muppet Babies”), Sheldona z „Big Bang Theory” oraz wielu innych. Trend ten nie ominął również najbardziej znanego detektywa popkultury, Sherlocka Holmesa. Zazwyczaj produkcje takie pozostawiają wiele do życzenia, ale zdarzają się też perełki i właśnie jedną z nich chciałbym dzisiaj przypomnieć – powstałą pod auspicjami Stevena Spielberga „Piramidę strachu”, znaną także jako „Młody Sherlock Holmes”.
Począwszy od lat osiemdziesiątych Spielberg zaczął aktywnie pełnić rolę producenta i przyłożył rękę do takich tytułów jak: „Powrót do przyszłości” Roberta Zemeckisa, „Gremliny rozrabiają” Joe Dantego czy „The Goonies” Richarda Donnera. W pewnym momencie, razem z Chrisem Columbusem („Kevin sam w domu”) sięgnęli po twórczość sir Artura Conan Doyle’a, uprzednio uzyskawszy zgodę od córki pisarza, Jean Conan Doyle i postanowili pokazać pierwsze spotkanie Holmesa i Watsona, jeszcze w czasach licealnych, chociaż zgodnie z kanonem, panowie poznali się dopiero na kartach powieści „Studium w szkarłacie”, gdy byli już dorośli. Zarówno Columbusowi, jak i Spielbergowi bardzo zależało nie tylko na zgodności z twórczością Doyle’a (pomijając pomysł wyjściowy), ale również, by możliwie najwierniej odtworzyć wiktoriański Londyn. Poproszono zatem specjalistę od Holmesa i czasów, w których Sherlock „żył” (Johna Bennetta Shawa), by sprawdził scenariusz pod tym kątem. Dzięki temu w kadrze doskonale odwzorowano stolicę Anglii z drugiej połowy XIX wieku. Gatunkowo, „Piramida strachu” stanowi świetną mieszankę horroru, filmu detektywistycznego i przygodowego, która właściwie ani trochę się nie zestarzała. Atmosfera może do pewnego stopnia kojarzyć się ze „Stranger Things”, a nawet z Harrym Potterem. Film najlepiej opisuje zresztą tzw. tagline, czyli hasło umieszczone na plakacie („Before a lifetime of adventure, they lived the adventure of a lifetime” – „Przed życiem pełnym przygód, przeżyli przygodę życia”).
Fabuła jest jakby połączeniem opowiadań Doyle’a z Kinem Nowej Przygody. W Londynie zakapturzona postać odwiedza szanowanych dżentelmenów, którzy chwilę później doświadczają przerażających halucynacji i giną. Policja nie zamierza jednak wszczynać dochodzenia. Tymczasem nastoletni John Watson (Alan Cox) zostaje przeniesiony do nowej szkoły, gdzie spotyka Sherlocka Holmesa (Nicholas Rowe), chłopaka obdarzonego niezwykłymi umiejętnościami obserwacji. Razem postanawiają rozwiązać zagadkę tajemniczych śmierci.
Przedstawienie młodszych wersji Holmesa i Watsona na szczęście nie strywializowało i nie zinfantylizowało ani tych bohaterów, ani historii. Szczególny nacisk położono na postać detektywa, ponieważ film stara się wyjaśnić, w jaki sposób pełen emocji młodzieniec, którego widzimy na ekranie, przemienił się w spokojnego, wypranego z uczuć, oschłego mężczyznę znanego z kart książek. Columbusowi bardzo zależało, by interesująco zaprezentować tę ewolucję, obudował ją więc wciągającą intrygą, dołożył szczyptę przygody i w efekcie wyszła mu historia godna Conan Doyle’a.
Na uwagę zasługują fantastyczne efekty specjalne, szczególnie podczas scen halucynacji, ze wskazaniem witrażowego rycerza, który jest jedną z pierwszych postaci całkowicie wygenerowanych komputerowo (odpowiadali za niego magicy ze studia, które dziś nosi miano Pixar). Nie mogę też pominąć fantastycznie budującej klimat muzyki Bruce’a Broughtona i ogromnej ilości smaczków dla wielbicieli słynnego detektywa.
Ten niesłusznie zapomniany film jest prawdziwą gratką dla miłośników wciągających zagadek detektywistycznych, fanów Sherlocka Holmesa oraz szukających intrygujących tytułów przygodowych. Niepokojąca atmosfera, sympatyczni bohaterowie i świetnie odtworzone realia gwarantują dobrze spędzony czas. I koniecznie należy zostać do końca napisów!