search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

PIRACI Z KARAIBÓW: ZEMSTA SALAZARA. Na znajomych wodach

Mikołaj Lewalski

26 maja 2017

REKLAMA

Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach (dlaczego podtytuł nie brzmi Fontanna młodości, do dziś nie mam pojęcia) to głupawy i całkiem przyjemny film, który można wymazać z historii serii, nie czyniąc jej najmniejszej szkody. Opowieść, którą przedstawiał, jest tak poboczna i nie nawiązująca do poprzednich trzech części, że trudno właściwie przejąć się jej wagą. Zemsta Salazara stanowi kompletne przeciwieństwo takiego podejścia do kontynuacji pirackiej sagi. Tu praktycznie każdy istotny wątek jest kluczowy dla postaci – nowych i starych. I wyszło to produkcji zdecydowanie na dobre.

Fabuła tym razem skupia się zdobyciu legendarnego Trójzębu Posejdona, którego posiadanie zapewnia kontrolę nad oceanami. Nietrudno się domyślić, że zarówno rozmaici piraci, jak i brytyjska flota mogliby znaleźć zastosowanie dla takiego gadżetu. Całą wyprawę rozpoczyna młodzieniec imieniem Henry (Brenton Thwaites), syn Williama Turnera urzędującego na pokładzie Latającego Holendra i rzetelnie wykonującego swoją pracę. Życiową misją jego potomka jest zaś zdjęcie klątwy z ojca i uwolnienie go od niewdzięcznego obowiązku, jakim jest transport dusz zmarłych. Jego partnerką w tym zadaniu zostaje Carina (Kaya Scodelario), wychowana w sierocińcu dziewczyna, która pasję do nauki i podążanie za zapisanymi w gwiazdach wskazówkami wyniosła z dziennika ojca, którego nigdy nie poznała. W całą hecę zamieszany zostaje Jack Sparrow, dla którego Trójząb jest jedynym ratunkiem przed żądnym zemsty kapitanem Salazarem (Javier Bardem). Salazar był niegdyś bezlitosnym pogromcą piratów, a jego wielka kariera (oraz życie) została zakończona właśnie przez Sparrowa. Teraz jedynym celem jego widmowej egzystencji jest krwawy odwet.

Wszystko przebiega w znajomy nam sposób. Jack co rusz pakuje się w kuriozalne kłopoty, jego załoga opuszcza go, żeby wrócić na ratunek w ostatniej chwili, bohaterowie pertraktują ze sobą i łamią zawarte porozumienia, a w tle kwitnie romans. Za to lubimy (albo i nie) tę serię i chyba mało kogo ucieszyłyby fundamentalne zmiany w formule. Z biegiem lat niestety zatracono pewien wigor i podczas seansu daleko mi było do ekscytacji, jaką czułem, oglądając Skrzynię umarlaka Na krańcu świata. Wiek zapewne robi tu swoje, ale zabrakło tu też lepszego zarysowania znaczenia całego konfliktu. Kiedy w trzeciej części serii  Czarna Perła wdała się w walkę z Latającym Holendrem, wyraźnie było czuć, jak ważna jest ta konfrontacja. Może to kwestia czasu trwania (Zemsta Salazara to najkrótszy film w sadze), może to nie do końca umiejętnie budowane napięcie. Należy też wspomnieć, że montażyści powinni dostać po łapach za niektóre sceny walk – jedna z nich jest dodatkowo tak ciemna, że naprawdę trudno ogarnąć, co się dzieje. Na plus wypada jednak lokalizacja kulminacji morskich zmagań – dzięki temu zapada ona w pamięć zdecydowanie bardziej niż finał Na nieznanych wodach.

Sama historia angażuje, w dużej mierze za sprawą dobrze nakreślonych motywacji postaci. Czujemy, że każda z nich ma ważny powód, żeby brać udział w tych wydarzeniach, i z jaką stawką się to wiąże. Najmniej pozytywnych rzeczy mogę powiedzieć na temat twarzy serii – Jacka Sparrowa. Gdzieś po drodze zapomniano, że to nie tylko wiecznie nawalony cudak, ale także przebiegły lis. W Zemście Salazara nie uświadczymy jego legendarnego sprytu i pazura – tym razem jest wyłącznie komediantem. Liczyłem na ciekawy popis Johnny’ego Deppa, ale niestety bliżej temu było do gry na autopilocie. Co ciekawe, kiedy w świetnej retrospekcji widzimy młodego Jacka, to wręcz emanuje on energią, którą widzieliśmy w pierwszych trzech częściach. Wypalenie zawodowe? Kto wie. Dobrze, że lepiej wypadają nowe postaci. Miałem duże obawy odnośnie udziału Brentona Thwaitesa w tej produkcji, ale na szczęście jego słaby występ w jeszcze słabszych Bogach Egiptu nie jest reprezentatywny dla jego umiejętności. Grany przez niego Henry mocno przypomina ojca bohatera – miło patrzeć, jak chłopak idzie w jego ślady pomimo tego, że praktycznie go nie zna. Kaya Scodelario stanowi zgrabną drugą połówkę ich duetu, a chemia między tą parą jest zdecydowanie bardziej widoczna niż syreni romans z ostatniego filmu.

Syczenie, szczerzenie zębów, przeszarżowany hiszpański akcent, komediowe momenty przeplatane grozą – Salazar zawłaszcza dla siebie ekran podczas każdej sceny ze swoim udziałem. Bardem po raz kolejny udowadnia też, że mało kto może się z nim równać, jeśli chodzi o role złoczyńców. Prawdziwy zachwyt wzbudza także jego wygląd – zarówno on, jak i każdy członek jego upiornej załogi wyglądają tak, jak w chwili śmierci. Niektórym brakuje kończyn, głów albo nawet połowy ciała, Salazar zginął jednak w wodzie i dlatego jego włosy i ubrania nieustannie falują, jakby wciąż były pod powierzchnią oceanu. Wygląda to kapitalnie, a cały pomysł zasługuje na oklaski.

Strona audiowizualna jest zresztą świetna jak zawsze. Gigantyczny budżet widać w pięknych plenerowych zdjęciach, fantastycznej scenografii i świetnym (poza paroma momentami) CGI. Pomimo braku Hansa Zimmera muzyka brzmi właściwie dla serii i bardzo skutecznie ilustruje film. Wyróżnienie zdecydowanie należy się motywowi towarzyszącemu Salazarowi. Odpowiednio ostry i budzący grozę, perfekcyjnie ujmuje jego postać. Nikogo chyba jednak nie zaskoczy, że film błyszczy na tym polu. Piraci z Karaibów to podręcznikowy przykład hucznego blockbustera. Prosta, miejscami mocno nielogiczna historia, przerysowani bohaterowie, piękne widoki, widowiskowe starcia i potężna orkiestra oprawiająca całość. Jeśli przepadacie za tą serią, to Zemsta Salazara powinna być dla was co najmniej sympatycznym sposobem na spędzenie czasu. Jeśli pirackie przygody was irytują, to nie macie żadnego powodu, żeby interesować się tym filmem. Ja bawiłem się dobrze i chętnie obejrzę kolejny rozdział Disneyowskich morskich opowieści.

korekta: Kornelia Farynowska

https://www.youtube.com/watch?v=lsJ58L3u8qw

REKLAMA