search
REKLAMA
Berlinale 2020

PINOKIO. Filmowa baśń od twórcy GOMORRY

Tomasz Raczkowski

25 lutego 2020

Pinokio
REKLAMA

W 2002 roku Roberto Benigni, wcielając się w rolę Pinokia, dał nam coś, o co chyba nikt nie prosił (a na pewno mało kto). Dziś, gdy mija 18 lat od premiery filmu, który skutecznie załamał prężną karierę filmową włoskiej gwiazdy, twórca Życie jest piękne powraca do klasycznej opowieści Carla Collodiego. Tym razem jednak – niejako w geście odkupienia za pełnoletnią już niemal pomyłkę – wciela się w Gepetta. W dobie masowych aktorskich remake’ów uwielbianych baśni i animacji nowa włoska wersja historii o drewnianej kukiełce, która chce zostać prawdziwym chłopcem, może jawić się jako powiew niehollywoodzkiej świeżości i ciekawy kontrapunkt dla hegemonii Disneya, tym bardziej że odpowiedzialny za realizację Pinokia jest jeden z najciekawszych współczesnych reżyserów europejskich, Matteo Garrone.

Zestawienie nowego Pinokia z ostatnimi amerykańskimi produkcjami odświeżającymi klasyczne baśnie może posłużyć do zobrazowania różnicy pomiędzy modelem producenckim a kojarzoną z kinematografią Starego Kontynentu polityką autorską w kinie. Gdy po zachodniej stronie Atlantyku Tim Burton realizował Dumbo, powstał film niemal wyprany z autorskiej estetyki reżysera, sformatowany do wykalkulowanej konwencji i niemal przezroczysty formalnie. Tymczasem w sygnowanym przez Garrone Pinokiu z miejsca można rozpoznać charakterystyczny styl reżysera i poczuć się nie tyle naciągniętym na kolejny seans ze znajomymi postaciami, co zaproszonym do autorskiej wizji klasycznego tekstu. I choć to Roberto Benigni jest główną gwiazdą filmu i motorem napędowym jego promocyjnego wizerunku, to o Pinokiu należy przede wszystkim mówić jako o kolejnym dziele Mattea Garrone. Garrone, który potwierdza tu po raz kolejny swoją klasę i robi kolejny krok ku konsolidacji swojej tożsamości jako reżysera.

Sygnaturę twórcy Gomorry widać wyraźnie już w pierwszych sekwencjach, gdy poznajemy Gepetta i genezę tytułowej kukiełki. Bohater kreowany przez Benigniego jest wyrzuconym na margines społeczności włoskiego miasteczka nieudacznikiem. Choć Gepetto pozostaje przesiąknięty pozytywną energią szczęśliwego biedaka, ma w sobie mocny rys tragiczny – miota się nieogolony po okolicy, próbując zarobić choćby najmniejsze pieniądze, ubiera się w łachmany, jego optymizm graniczyć się zdaje z desperacją, a wokół niego widzimy brud, kurz, błoto i realistycznie pokazywaną nędzę XIX-wiecznych Włoch. Pierwsze minuty determinują optykę Pinokia, który odwraca się od baśniowej prostoty i fantazyjności, a zamiast tego wpuszcza do świata przedstawionego solidną dawkę ponurego realizmu.

Garrone traktuje historię Pinokia dosłownie, nie szukając nawiasów, poprzekręcanej metaforyki czy pseudonaukowych eksplikacji – gadające zwierzęta są tu gadającymi zwierzętami, wróżki wróżkami, a magiczny kawałek drewna magicznym kawałkiem drewna. Równocześnie jednak ubiera klasyczną narrację w estetykę balansującego na pograniczu gotyckiej groteski realizmu, gdzie fantazyjne elementy są na wskroś organiczne, namacalne. Podążając za tą samą koncepcją inscenizacyjną świata baśni, którą zrealizował w Pentameronie, włoski reżyser sięga niejako do źródeł gatunku, zakorzenionego w ludowym naturalizmie i kreującego świat pełen magii, ale i niebezpieczeństwa, a nawet brutalności. W efekcie Pinokio łączy w sobie lekkość i urok familijnej opowieści z morałem oraz ambiwalentną wizję świata, w którym to, co magiczne, krzyżuje się z tym, co ludzkie.

Tak jak we wspomnianym już Pentameronie, wkraczając w świat magii i fantazji, Garrone stawia na naturalistyczną charakteryzację, tylko w niewielkim stopniu posiłkując się efektami komputerowymi. Dzięki temu jego Pinokio balansuje na pograniczu realizmu i umowności – na przykład gdy zwodzący głównego bohatera Lis i Kot są (tak samo jak w wersji z 2002 roku) nieznacznie tylko ucharakteryzowanymi aktorami czy gdy Karaluch grany jest przez aktora w kostiumie. Sprawnie oddaje to paraboliczność opowieści, nie zaburzając przy tym bezpośredniej percepcji obrazu. Wszystko to podane jest z typową dla Garrone surowością pracy kamery i chłodną paletą barw, której przeplatanie z optymistyczną jasnością podkreśla słodko-gorzki wydźwięk stworzonej przez Collodiego alegorii dorastania.

Zgodnie z oryginałem firmujący Pinokia wizerunkowo Benigni pozostaje tu w zasadzie postacią drugoplanową, która po pierwszym akcie historii usuwa się w cień. Wypada jednak docenić pracę aktora (i prowadzącego go reżysera), który powściąga swoje komiczne szarże, wpasowując się gładko w baśniowy klimat i charakterystykę swojego bohatera. Wyróżniają się z kolei aktorzy młodsi – grający przez tony charakteryzacji Federico Ielapi (odpowiednio beznamiętny i topornie dziecięcy w ekspresji) jako Pinokio i Alida Baldari Calabria jako dziecięca wersja wróżki (swoim dystyngowaniem doskonale rymująca się z grającą jej starszą wersję Marine Vacth). Spore pole do popisu dostaje też współautor scenariusza Massimo Caccherini w roli Lisa, która dobrze podsumowuje niby zabawny i humorystyczny, ale jednak poważny wydźwięk baśni.

Oprawiając prostolinijną baśń w autorskie ramy, Matteo Garrone operuje z powodzeniem na przekazywanych przez nią uniwersaliach, pomagając im wybrzmieć w sposób odnoszący się do dnia dzisiejszego. Szpaler postaci, z którymi konfrontuje się Pinokio (może poza pojawiającą się zawsze na czas Niebieską Wróżką…), z łatwością można przenieść na powszechne postawy etyczne i na wskroś współczesne problemy – rozwarstwienie społeczne, oszustwa finansowe, wyzysk klasowy czy niesprawną edukację. Pół fantastyczna, pół realistyczna rzeczywistość oddaje zaś z powodzeniem życiową perspektywę niedoświadczonego dziecka, które w miarę przygód przechodzi przemianę w dojrzałą jednostkę. Okazuje się więc Pinokio zaskakująco świeżą i wartościową wycieczką do znanego na pamięć klasyka z morałem. Kolejna adaptacja nie wydaje się wymuszona, będąc po prostu satysfakcjonującą i pouczającą rozrywką – po seansie zadowolone powinny być zarówno dzieci, które otrzymają mądrą i sprawną opowieść, i dorośli, którzy obejrzą nakręcony z klasą i pomysłem wariant kulturowego standardu. Chyba niczego więcej nie wypada oczekiwać od filmowej baśni.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA