PIĘTRO WYŻEJ. 80 lat od premiery
Oczywiście byłoby zbyt prosto, gdyby od razu doszło do szczęśliwego zakończenia, wobec czego oglądamy całą serię pomyłek, przypadków i zbiegów okoliczności. Trzeba zwrócić uwagę, że Piętro wyżej ma całkiem zgrabnie napisany scenariusz – co prawda nietrudno przewidzieć, jakie będzie zakończenie tej historii, niemniej bardzo sprawnie przepleciono ze sobą prowadzące do niego wątki tych kilku postaci pierwszo- i drugoplanowych tak, aby swobodnie ułożyły się w jedną całość (co ciekawe, twórcy byli o krok od procesu o naruszenie praw autorskich ze strony Władysława Krzemińskiego, autora operetki pt. O piętro wyżej, który dopatrywał się plagiatu; usta Krzemińskiemu zamknęło 2000 zł wypłacone mu przez twórców).
Dużo jest lekkości w przedstawieniu perypetii tych postaci, lekkie są również dialogi i dowcip, zarówno słowny, jak i sytuacyjny. Osobną kwestią związaną z dialogami, wynikającą już z daty powstania filmu, jest cudowna polszczyzna, którą posługują się aktorzy – dykcja, dbałość o wymowę i to charakterystyczne „Ł” – istny miód na uszy i niewątpliwy walor produkcji z tamtych lat. Choć, oczywiście, z wiekowości filmu wynikają również inne rzeczy.
Piętru wyżej przydałoby się bowiem odrestaurowanie. Jako wartościowy przedstawiciel kina tamtej epoki marnuje się w takiej formie, w jakiej się go teraz wyświetla. Jakość obrazu nie należy do najlepszych, dźwięk też pozostawia sporo do życzenia, nieraz brakuje klatek. Wiadomo, że żadna to wada filmu per se; szkoda po prostu, że nie jest nam dane cieszyć się nim w jak najlepszej formie, szczególnie że filmy przedwojenne to też ciekawe świadectwo tamtych czasów. Ubiory, sprzęty, wystrój wnętrz, nawet komunikacja miejska i ulice ogółem; fascynujące poczucie oglądania zupełnie innego świata niż dzisiaj, dodatkowo podbijające wartość filmu.
Piękne i zarazem nieco smutne doświadczenie, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę, że dwa lata po premierze wybuchła wojna, po kolejnych dwóch zginął reżyser, a jeszcze po dwóch sam Bodo, umierając z głodu w łagrze. Jakże mało czasu minęło od momentu, gdy nakręcono wesołą, nieco bajkową komedię zabarwioną romansem, do chwili, gdy górę nad wszystkim wziął dramat i okrucieństwo losu. Tym bardziej warto docenić uśmiech, który film z Bodo wywołuje na twarzy. To zamknięta w filmowej taśmie dawka ciepła, pogody ducha, wreszcie piękny obraz napędzającego energią zakochania od pierwszego wejrzenia. Warto.