PIANISTA (2002)
Holocaust to trudny temat filmowy. Łatwo popaść w schematy, a jeszcze prościej zobrazować wszystko przez pryzmat martyrologii. Okrucieństwo czasów wojny często konfrontowano z bohaterstwem jednostek i ich poświęceniem. Niejednokrotnie budowano pomnik ku pamięci i czci kilku wybrańców, a ta niewyobrażalna tragedia setek tysięcy ludzi była koszmarnym tłem historii. Roman Polański poszedł inną drogą. Stworzył film wyprany z bohaterów. Tu główną rolę gra przypadek i kompletna ludzka obojętność, bezbronność, a w końcu marazm. Władysław Szpilman jest wręcz onieśmielony tym, co się dzieje. On się przygląda. I widz też patrzy. Jego oczy widzą wiele, naprawdę wiele zupełnie bezsensownego dramatu. Scena wymuszonego tańca sprowokowana przez hitlerowców. Kapela żydowska gra, kilka par tańczy, Niemcy palą papierosy i śmieją się. Obok leżący w kanale trup dziecka.
Pianista wbija się w serce. Dla widza wrażliwego, a do takich zaliczam się i ja, może być też męczący. Jest zbyt rzeczywisty, za dużo tu brutalności pozbawionej zbędnego filmowego komentarza. Ten film wręcz “boli” w pewnych momentach, aż chce się zamknąć oczy. Bo Polański igra z naszymi filmowymi przyzwyczajeniami. Zobrazował tragedię inaczej niż Steven Spielberg w Liście Schindlera. Tam, gdy oficer SS dokonywał egzekucji i zabrakło mu naboi na ostatnią ofiarę… darował jej życie. Szpilman przygląda się podobnej scenie, tyle że oficer SS po prostu zmienia magazynek i już skutecznie dokonuje mordu. Polański widza oszukuje. Wydaje się, że będziemy mieli do czynienia z bohaterem wojennym, a tu się okazuje, że Władysław Szpilman przeżył wojenny koszmar… przypadkowo. On sam nie robił nic, był bierny, obojętny, nie walczył, tylko obserwował. Jakby zastygł w miejscu, dziwił się temu absurdowi, kiedy Niemiec kopiąc zabija dziecko. Szpilman się boi, nie gra kogoś, kim nie jest. Boją się też wszyscy inni, którzy czekają na dworcu na pociąg do obozu pracy, który okazuje się rzeczywiście obozem, tyle że zagłady. Szpilman wręcz może irytować swoją bezbronnością wobec absurdu sytuacji, w jakiej się znalazł i on, i pół miliona Żydów.
Polański widzi wojnę właśnie przez pryzmat absurdu. Sama wojna jest absurdalna, daje dowód na niepojętą, przypisaną człowiekowi głupotę. Ludzie zabijają ludzi z jakichś powodów. Ktoś powie, że taka jest już ludzka natura i idąc tropem hasła myśliciela Thomasa Hobbesa “Człowiek człowiekowi wilkiem” można wiele wytłumaczyć. A to błąd, bo w obliczu kupy bezsensów i okrucieństwa, jakiego dopuszczają się ludzie, trudno mówić tu o jakimś sensie i zasadzie rządzącej ludźmi. Można jedynie schować głowę w ramionach i płakać po prostu jak Szpilman idący przez ulice zburzonego i opustoszałego getta warszawskiego. To jest w miarę uczciwe i pozbawione fałszu, jakichś wydumanych ideologii. Tylko prosta tragedia, od której nic straszniejszego nie ma. Przeraża widok zniszczonej Warszawy (tragicznie i pięknie to wygląda, zasługa Pawła Edelmana i Allana Starskiego) – najpierw bombardowanej, potem systematycznie niszczonej, następnie spalonej. Ale i w tym czai się bolesny absurd. Widok tętniącego życiem rynku, gdzie jedzenia jest całą masa, gdzie piękne i zadbane kobiety przechadzają się po wąskich uliczkach… A obok zniszczone doszczętnie getto, wygłodniali ludzie, którzy po uliczkach chodzić nie mogą, bo dla nich nakazane są rynsztoki…
Podobne wpisy
Film jest mocny, brutalny. Boleśnie prawdziwy. Autentyczność tego filmu zbudowana została głównie ze wspomnień wojennych wybitnego polskiego pianisty, choć nie sposób nie zauważyć, jak wiele tu z życia Polańskiego. Mając 7 lat Roman znalazł się w getcie krakowskim, stamtąd wywieziono do obozu zagłady jego matkę, stamtąd wreszcie cudem udało mu się uciec i schować na czas wojny w jednej z małopolskich wsi. Widział śmierć ludzi na ulicach, okrucieństwo hitlerowców. Między innymi z powodu osobistych doświadczeń, które przeniknęły do Pianisty, film jest bardzo ważny. Ważny, bo bardzo szczery to obraz, uczciwy. Opowieść Szpilmana łamie stereotypy. Film opowiadający o Holocauście zahaczał zawsze o wątki martyrologiczne, epatował często jednostronnością opowieści.
W Pianiście nie brak widoku swoistego męczeństwa narodu żydowskiego (wszak to olbrzymia tragedia, której szczególną ofiarą był ten naród), ale Szpilman oddaje hołd prawdzie. Mówi o Żydach, którzy umierali w męczarniach, ale i mówi o Żydach, którzy założyli w getcie policję czuwająca między innymi przy “ludzkich transportach” kolejowych do Treblinki. Można więc o nich powiedzieć jako o współpracownikach hitlerowców. Szpilman widzi Polaków, którzy pomagają bezinteresownie, ale widzi i tych, którzy napotkanego Żyda nazywają “świnią”. Szpilman spotyka okrutnych oficerów SS, ale też takich po ludzku dobrych. Ten film więc zaskakuje, bo mówi w inny, bardziej uczciwy sposób o ofiarach i katach.
Analizując Pianistę można dywagować nad wieloma ważnymi aspektami tej historii. Zastanawiam się, czyja to jest opowieść. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że Władysława Szpilmana, ale… To zbyt skromny człowiek, jak już powiedziałem, wręcz onieśmielony historią. Szpilman patrzy i widzi tragedię, opowiada o ludziach. To nie jest jego historia, to historia wojny, ludzi, i katów i ofiar. Pianista mówi o bezradności, o ciszy, jaka towarzyszy tragedii. Tyle że jest to krzyk milczenia…
Tekst z archiwum film.org.pl.