PARANORMAL ACTIVITY. Straszenie minimalistyczne i niedopowiedziane
Film jest zapisem trzech tygodni z życia pewnej pary zamieszkującej San Diego w Kalifornii. Micah jest brokerem giełdowym pracującym w domu, a Katie studentką, którą prześladuje niezidentyfikowana siła paranormalna. Duch ten ujawnia się w jej życiu okresowo – ostatnio w czasach dziewczęcych. Jednak od kiedy Katie przeprowadziła się do domu Micah – zaczęły dziać się dziwne rzeczy, pojawiły się nocne hałasy i inne niewytłumaczalne zjawiska. Micah kupuje więc kamerę, która ma zarejestrować to, co dzieje się nocą w ich sypialni, gdy nieświadomi niczego spokojnie śpią.
Fabuła opowiedziana jest w konwencji Blair Witch Project, który to film niejako stworzył zupełnie nowy gatunek filmowy i takąż stylistykę. Reżyser filmu, Oren Peli, pomysł na fabułę zaczerpnął z własnych doświadczeń. Kiedy przeprowadził się do nowego domu (tego samego, który jest bohaterem filmu) w nocy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. A to spadła książka z półki, a to proszek do prania się zsunął i rozsypał. Wszystko to tłumaczone było faktem, że podczas gdy nowy dom osadza się na nowych fundamentach, ściany i meble są przez jakiś czas w ruchu. Oren postanowił jednak rozpisać te proste wydarzenia na krótki scenariusz, zaaranżował szybki casting, kupił kamerę i po dokonaniu kilku przeróbek w konstrukcji domu przystąpił do zdjęć. Zaznaczyć jednak trzeba, że nie zabrał się do tego z marszu. Przygotował bardzo dobry plan realizacji, przede wszystkim realizacji wizualnej. Ujęcie w sypialni, które z pewnością stanie się taką samą popkulturalną wizytówką jak gilon z nosa w Blair Witch Project, było oświetlane i budowane przez reżysera bardzo długo i skrupulatnie. Twórca miał w głowie konkretny zamysł i wizję, jak ma wyglądać najmocniejsze ujęcie w filmie – tak, żeby było naturalne i przerażające jednocześnie.
Przyznać muszę, że z tego zadania wywiązał się znakomicie, jako że sceny nocne są naprawdę świetnie przemyślane i zainscenizowane. Uderza w nich niezwykły naturalizm, który przypomina widzowi, że jest to taka sama sypialnia jak moja i twoja, co powoduje, że nieświadomi niczego złego opuszczamy gardę. Ponadto udźwiękowienie – w scenach nocnych dzwięk ciszy jest wzmacniany, co daje efekt niskiego, basowego pogłosu i szumu. Nie trzeba wcale filmu oglądać głośno, jako że to właśnie udźwiękowienie daje dodatkowy element wyczekiwania na to, co się stanie. To tak jak w nocy w łóżku – każdy hałas z ulicy albo zza ściany, nocą wydaje się dwa razy głośniejszy, i na pewno straszniejszy niż za dnia. Ten właśnie naturalny efekt jest głównym atutem filmu. Aktorzy są także bardzo autentyczni. Już podczas castingu, kiedy dwójka aktorów trafiła na siebie, zaiskrzył nieprawdopodobny realizm. Podczas pierwszych improwizacji i testów para wypadła tak, jakby znali siebie i historie swojego życia od lat. To przekłada się na ten specyficzny realizm na ekranie.
Element straszący plasuje się w kategorii “niewidoczny”. Nie oznacza to jednak, że jest z definicji słaby. Nie potrzeba Jasona, Freddiego czy obcy z kosmosu żeby widza przestraszyć. Jestem gorącym przeciwnikiem slasherów czy innych Pił, jako że z horrorem filmy te mają tyle wspólnego, co nocnik z samolotem. Horrory, które angażują wyobraźnię są właśnie najstraszniejsze. Wdają się w interakcję z widzem, i podając mu na tacy zarys sytuacji każą sobie dopisać resztę. To jest typ horroru, który jest interesujący i warty uwagi. W taką właśnie konwencję wpisuje się Paranormal Activity. To nie jest zwykłe „straszy to, czego nie widać’. Świetnie skomponowane sceny i wrodzone wyczucie suspensu reżysera budzą respekt. Peli dokładnie wie jak długo dana scena ma trwać, żeby miała siłę straszenia, a nie popadła w banał. Wszystko wyważone jest w doskonałych proporcjach. Statyczne sceny nocne z niewidocznym demonem to prawdziwy majstersztyk. To coś, czego już dawno nie widzielismy we współczesnym kinie grozy. Znakomita odtrutka na pseudo horrory zalewające ostatnimi czasy kinowe ekrany.
Kampania marketingowa była długo i skrupulatnie przygotowywana. Paramount Pictures dostał kopię DVD w 2007 roku. Przez dwa lata marketingowi jajogłowcy kombinowali co z tym tytułem zrobić i jak go wcisnąć na rynek. Steven Spielberg, któremu film podrzucono na biurko, rzekomo nie był w stanie jednego wieczora obejrzeć go do końca. Musiał przerwać seans i dokończyć go rano, przy świetle dziennym. Zaproponował zresztą alternatywne zakończenie, które ostatecznie trafiło do kin (wraz z kilkoma poprawkami w pozostałej części filmu, jednak nie wszystkie na lepsze). Film promowany był jako prawdziwa taśma znaleziona przez policję San Diego, chociaż w wersji kinowej w zakończeniu jasno pojawia się wyjaśnienie, iż jest to fikcja, po czym pojawiają się klasyczne napisy końcowe. W wersji DVD Screener, która była przedstawiona Dreamworks a potem Paramount – napisów nie ma, historia przedstawiona jest jako prawdziwa (patrz taśma wideo znaleziona przez policję). Do tego dość interesująca akcja promocyjna “Rządaj!”, która odbywa się przez oficjalną stronę filmu, gdzie należy zgłosić niejako zapotrzebowanie na film w swoim okolicznym kinie. W naszym seans odbył się tylko jednego dnia, po czym film pojawił się na stałe w repertuarze dopiero po dwóch tygodniach od pierwszej daty.
Podobne:
Ten cały hype dookoła Paranormal Activity miał swoje nieodzowne efekty. Głównym jest to, że film nakręcony za 11 tys. dolarów zarobił na świecie już ponad 250 milionów dolarów. Innym, niestety negatywnym dla filmu, jest to, że wielu pojawiło się przeciwników z definicji, którzy siadają do seansu z nastawieniem “a co mi tam banda dzieciaków z torrentów będzie mówić co to jest dobry horror”. Oczywiście, każdy ma swoje punkty straszące i swoją ulubioną stylistykę. Całemu światu nie dogodzisz jednym tytułem, jeszcze się taki reżyser nie urodził (i pewnie nie urodzi). Niemniej jednak zjawiskowość i fenomen tego filmu jest faktem, a dyskusja czy to zjawisko mocne czy słabe – to inna kwestia, którą jednakże poruszę w niniejszej recenzji.
Chciałbym odpowiedzieć tutaj na kilka zarzutów czy też propozycji ze strony kolegi Duxa, przedstawionych w jego recenzji. Czy przepisem na straszący horror ma być zawsze morze krwi i fruwające członki bohaterów? Czy może psychiczni zabójcy z zakładu, nie znający litości wobec swych ofiar? Czy zombie w upośledzono-karykaturalny sposób uganiający się za resztką cywilizacji? Zgadzam się, że Lśnienie to film mocny, ale w innej lidze. To genialny thriller, ale nie klasyczny horror. Owszem, Freddy czy Smętarz dla zwierzaków to też świetne horrory, ale klasyczne. Nie wszystkie części Freddiego przetrwały próbę czasu. Dziś natomiast potrzeba szukać nowych kierunków i konwencji straszenia. Brawa dla reżysera za wykorzystanie trudnej jakby nie było stylistyki home video do stworzenia tak mocnego filmu. Nie co dzień rodzą nam się nurty pokroju Asian Terror, tak więc każdą nową propozycję przyjmować powinniśmy trochę bardziej pobłażliwie i zachęcająco.
Czy motyw z duchem łapiącym kamerę ze statywu byłby naprawdę takim dobrym pomysłem? Może następnego poranka powinien przygotować im jajka na miękko, gorącą kawę i sok ze świeżych kalifornijskich pomarańczy. Może duch taki przeszedłby do historii kina jako pierwszy duch przygotowujacy swym nękanym ofiarom śniadanie i kapciuszki do łóżka.
Jeżeli kogoś straszy Jason biegający po lesie z plastikowym nożem, czy Pani Przeznaczenie na milion nieskończenie idotycznych sposobów wyrzynająca bogu ducha winnych bohaterów – jeżeli jest to dla kogoś straszne to ok. Niech sobie włączy Gremliny, opatuli sie mocno kocem i oglada do utraty tchu (lub zamknięcia oczu na innej “przerażającej” scenie skrobania nożem Freddiego po tablicy). Wolna wola. De gustibus… moi drodzy. Jeden woli bigos, drugi pomidorówkę.
Jeżeli jednak preferujecie straszenie minimalistyczne, niedopowiedziane, gdzie trochę należy ruszyć wyobraźnię i dać się porwać konwencji – polecam ten film z całego serca. To naprawdę przedni seans, jeżeli tylko nie postawicie się okoniem z postawą typu “o już, bo mnie przestraszysz tupaniem na strychu”.
Tekst z achiwum film.org.pl (20.11.2009)