PADDLETON. Spokojnie, Andy, to tylko śmiertelna choroba
Parę lat temu Nietykalni, niedawno Green Book, przed chwilą Paddleton; twórcy zalewają nas komediodramatami o męskiej przyjaźni, o powtarzanych wielokrotnie wartościach typu zrozumienie, empatia, szczerość, a widzowie wciąż płaczą w kinie i podziwiają pomysłowość tych wszystkich filmów (notabene są one praktycznie identyczne, co samo w sobie jest swego rodzaju fenomenem psychologicznym). Tym razem Netflix wypuścił szczególną tragikomedię, bo o chęci szybkiej i bezbolesnej śmierci. Całość wychodzi na dosyć cierpką opowieść z podręcznikowymi zagraniami, ale co tam… Paddleton potrafi być wyrazisty.
Duplass, wzorowy aktor do dramaturgicznych scen, gra Michaela – skołowanego faceta w średnim wieku, którego poznajemy w momencie otrzymania wyroku śmierci: nieuleczalny rak; pozostaje mu parę miesięcy życia i chęć skończenia tego wszystkiego przed permanentnym cierpieniem. W zdobyciu tabletek (w celu zakończenia swojego żywota) pomaga mu Andy, jego starszy sąsiad i najlepszy przyjaciel – Ray Romano w roli co najmniej świetnej. Reżyser zobrazował ich ostatnie dni, swoistą próbę pogodzenia się z otrzymanym od życia losem, stającą się szlachetną metaforą tego, czym jest prawdziwe koleżeństwo.
Kluczowe będą zróżnicowane perspektywy dwójki głównych bohaterów; Mark z introwertycznym zamknięciem się w sobie spróbuje pogodzić się z sytuacją, przemyśleć własne życie i bez chwili zawahania pożegnać się z naszym światem, a podejście Andy’ego stać będzie na przeszkodzie wspomnianym działaniom. Za żadne skarby nie chce on bowiem stracić najlepszego przyjaciela, a przy tym najbliższego sąsiada. Wspólnie spędzone chwile mogą w każdej chwili bezpowrotnie odejść, nie do zniesienia może być też fakt, że przeżyje on młodszego o kilkanaście lat kolegę.
Przyjaciele razem spędzają wolne chwile, oglądają ukochany film, grają w wymyśloną przez siebie wersję tenisa; specjalnie czas zostaje urzeczywistniony, spowolniony, a ów realizm pozwala widzowi swoje przemyślenia porównać do czynów przyjaciół na ekranie. Pierwszoplanowy dialog od początkowych sekund poprowadzi tę relację bezpardonowo, a wulkany konfliktów wrzeć będą straszliwie. Duet Duplass-Romano daje z siebie wszystko, wykrzesuje emocjonalną chemię z zakamarków swoich dusz; na szczególne brawa zasługuje ten drugi, wyglądający jak zaginiony brat Paula Giamattiego z Życia prywatnego, innego, podejmującego podobną tematykę tytułu od Netfliksa.
Paddleton kuleje na pewno pod względem tempa i sposobu poprowadzenia akcji, która do połowy nie tyle nie zainteresuje oglądającego, co zapewne go nawet nie będzie obchodzić. Strasznie słaby wydawać się może wstęp, kiedy wspomniana diagnoza nijak nas nie porusza, gdy w żadnym stopniu nie czujemy jakiejkolwiek więzi z dwójką hipochondryków. Najnowszy film Lehmanna – niby jak każdy sztandarowy mumblecore – wymaga tego, by dać mu trochę czasu, ale my jako widzowie nie lubimy męczyć się przez połowę seansu i cierpliwie czekać na coś więcej, coś, co choć trochę nas zaskoczy. Oczywiście będę Paddletona bronił, ponieważ druga połowa rekompensuje długie oczekiwanie, a iście wymagające starcia bohaterów na pewno zapadną w pamięć; nie zmienia to faktu, że jego konstrukcja zasługuje na poprawę – odbiorca w żadnym wypadku nie powinien się głowić, kiedy coś się wydarzy.
Drugim tematem przewodnim pozostanie śmierć, widoczna na każdym kroku, czy to podczas rozmów, czy w trakcie zmian zachodzących w organizmie Michaela. Odczuje ją nawet najzdrowszy widz, przeszywa bowiem do szpiku kości i przytłacza swoją formą. Oczywiście nie po to Paddleton powstał, by człowieka do końca załamać, a żeby udowodnić, że męska przyjaźń równać się może tej braterskiej miłości, która tutaj istnieje i ma się dobrze. Ostatnie dni życia chorego są bogate w kordialne gesty, siłę prawdziwego i niezastąpionego uczucia; wierzcie mi, że żadna zła moc go nie przezwycięży.
Paddleton w żadnym wypadku nie zapisze się na kartach kinematografii, nie zostanie też dostrzeżony przez każdego, ale tak sobie myślę, że warto mu poświęcić któryś weekend. Prosty scenariusz, minimalistyczne sceny i wrażliwa fabuła robią swoje – oto wielce poprawny Netflix.