search
REKLAMA
Recenzje

OSTATNI SAMURAJ. Tom Cruise w sprawnie zrealizowanym widowisku

“Ostatni samuraj” to film, który ogląda się z przyjemnością.

Karolina Chymkowska

27 maja 2022

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Tekst z archiwum film.org.pl.

Trudno oglądając Ostatniego samuraja pozbyć się wrażenia, że został nakręcony wyraźnie pod Nagrody Akademii, do których Tom Cruise ma wyraźnego pecha. Nie udało mu się zdobyć wymarzonej statuetki za Urodzonego czwartego lipca, nie udało za Magnolię. I niestety – Ostatni samuraj nie przyniósł mu nawet nominacji. Zrobiony wyraźnie na wzór Tańczącego z wilkami film Zwicka nie powtórzył sukcesu obrazu Costnera.

Metamorfoza udręczonego żołnierza

Nathan Algren to zgorzkniały, dręczony demonami przeszłości kapitan armii amerykańskiej, który walczył u boku generała Custera. Do tej pory krzyki mordowanych Indian – kobiet i dzieci – śnią mu się po nocach. Wyrzuty sumienia zagłusza alkoholem. Chwilami bardziej niż czegokolwiek pragnie śmierci. Kiedy zostaje bez pracy i pieniędzy, niespodziewana propozycja zdaje się uśmiechem losu, jednak cokolwiek ironicznym. Otóż podpułkownik Bagley, osoba, której Algren nienawidzi jak nikogo na świecie, poleca jego usługi dwóm wysłannikom japońskiego cesarza. Minister Omura proponuje Algrenowi dobry zarobek w zamian za wyszkolenie armii cesarskiej do walki z samurajskimi buntownikami dowodzonymi przez niejakiego Katsumoto.

Algren propozycję przyjmuje. Na miejscu z zaskoczeniem dowiaduje się, iż broń palna ma być wykorzystywana przeciwko wojownikom, którzy nie plamią się jej użyciem. Najnowsze osiągnięcia techniki militarnej Zachodu przeciwko mieczom i łukom – największym marzeniem cesarza bowiem jest uczynić z Japonii silny kraj idący z duchem czasu. Do pierwszej potyczki dochodzi jednak wtedy, gdy podopieczni Algrena są jeszcze zupełnie niegotowi, toteż w starciu z oddziałami Katsumoto ponoszą sromotną porażkę, zaś sam kapitan zostaje wzięty do niewoli.

I to tutaj zaczyna się właściwa akcja filmu, który jest historią metamorfozy udręczonego żołnierza, a oprócz tego – a może przede wszystkim – historią niezwykłej przyjaźni ludzi pochodzących ze skrajnie odmiennych kultur, o zupełnie odmiennej mentalności, którzy zbliżają się do siebie na gruncie uniwersalnych prawd – lojalności, honoru, odwagi. Nie odnajdziecie w filmie Zwicka żadnych dogłębnych refleksji ani wnikliwych obserwacji tak trudnego do pojęcia dla człowieka Zachodu kodeksu bushido. To są luźne, rzucone hasłowo szkice – hańba porażki, seppuku, motyw przeznaczenia, niekwestionowane przywiązanie dla władcy, samodyscyplina i dążenie do doskonałości, oczyszczanie umysłu – wszystko to, co właściwie jest ogólnie kojarzone ze słowem “samuraj”. Trochę to wszystko zbyt czyste, zbyt klarowne i zbyt wypieszczone. Ponadto męczy wszechobecny patos, który chwilami przekracza granice strawności (chociaż, siłą rzeczy, brak łopotu amerykańskiej flagi, co stanowi pewną pociechę).

Przyjemny seans

Niemniej Ostatni samuraj to film, który ogląda się z przyjemnością. Widowisko, którego istotą są starcia, pojedynki, bitwy, naprawdę sprawnie zrealizowane, może nie zaraz zapierające dech w piersiach, ale niewątpliwie atrakcyjne wizualnie. Układ postaci jest zrealizowany według prostego schematu: zagubiony cesarz – minister sprzedawczyk – szlachetny mistrz – głos prawdy w postaci osoby z zewnątrz, która dynamizuje te wzajemne relacje, plus, oczywiście, motyw prywatnego interesu i prywatnego konfliktu (Omura i Katsumoto, Algren i Bagley). Nie ma tu solidnego tła historycznego, realizm dziejowy schodzi na drugi plan wobec atrakcyjności widowiska, które ma być przede wszystkim rozrywkowe, a przy tym wabić tym, co egzotyczne, nieznane, odmienne. Przesłanie jest oczywiste i szlachetnie umoralniające. Co do kreacji aktorskich – Tom Cruise niewątpliwie dobry, ale nie jest to rola na miarę Oscara, nawet na miarę nominacji do tej nagrody. Znakomicie wypada natomiast Ken Watanabe jako Katsumoto i dla niego także warto ten film zobaczyć.

Reasumując, seans Ostatniego samuraja nie pozostawi po sobie wiele ponad pozytywne wrażenia wizualne (nie tylko zresztą o pojedynki tu chodzi, ale i o przepiękną Koyuki w roli Taki). Nie udało się Tomowi sięgnąć po statuetkę. Miejmy nadzieję, iż wyciągnie z tego naukę, że odgrzewane danie nie smakuje już tak dobrze, i w przyszłym roku postawi na oryginalność.

REKLAMA