JACK REACHER: NIGDY NIE WRACAJ. To nie sceny akcji interesują reżysera
Tekst z archiwum Film.org.pl (2014)
Zacznę od tego, że czytam riczery. Mam kilka części książkowego cyklu Lee Childa w swojej bibliotece, ich lektura sprawia mi przyjemność, i choć uważam, że przygody Jacka Reachera zbyt często podążają podobnym schematem (tytułowy bohater całkiem przypadkowo ląduje w małym miasteczku, gdzie szerzy się zło, tylko po to, aby ostatecznie zaprowadzić tam porządek), trudno odmówić im pewnego staroświeckiego uroku.
Oto ostatni sprawiedliwy, człowiek respektujący prawo, jednocześnie stojący ponad nim, gdy wymaga tego sytuacja, a jego osobisty kodeks nakazuje mu podjęcie działań. Opowieści Childa są apoteozą amerykańskiego heroizmu, pochwałą indywidualizmu oraz ciekawie pojętej wolności jednostki – Reacher poza swoją starą legitymacją wojskową oraz gotówką nic innego nie nosi, żadnych kart kredytowych, telefonu, kluczy do mieszkania. Współczesny nomada, podróżujący z jednego końca Stanów Zjednoczonych na drugi, niezainteresowany osiedleniem się i zapuszczeniem korzeni.
Lubię tę postać, choć nie zaliczam się do jej fanatycznych miłośników, którym nie w smak było, gdy ogłoszono, że w filmowej wersji potężnego Reachera zagra Tom Cruise. Ale nakręcona cztery lata temu pierwsza ekranizacja, Jednym strzałem, wcale nie przyniosła ujmy książkowemu oryginałowi ani jej bohaterowi. Dobry film Christophera McQuarrie’ego charakteryzował się surowością i minimalizmem, rezygnując z komputera oraz przesady współczesnego kina akcji, dbał o prostotę przekazu i fabuły. Stylistycznie tą samą drogą stara się teraz iść reżyser kontynuacji, Edward Zwick, choć równocześnie bardzo chce dostrzec w tytułowym herosie kogoś, kim ten wcale nie chce być.
W Nigdy nie wracaj Reacher, po jednej ze swoich małomiasteczkowych akcji, jedzie do Waszyngtonu, aby tam spotkać się z major Susan Turner (Cobie Smulders), dowódcą jednostki, którą on swego czasu kierował. Jack zna panią major tylko przez telefon (prolog wyjaśnia okoliczności ich poznania), liczy na wspólną kolację i może coś więcej, lecz po przybyciu do stolicy okazuje się, że Turner została aresztowana za szpiegostwo. Dodatkowo sam Reacher dostaje dokumenty sądowe nakazujące mu zapłacenie zaległych alimentów, mimo że kobieta wnosząca pozew jest mu nieznana, a o żadnym dziecku do tej pory nie wiedział. Wkrótce wraz ze zbiegłą Turner oraz swoją rzekomą córką, piętnastoletnią Samanthą (Danika Yarosh), wyrusza w podróż, aby dopaść tych, którzy stoją za wrobieniem pani major oraz śmiercią podległych jej żołnierzy.
Nie mam problemu z tym, że filmowcy wzięli na warsztat osiemnastą część książkowego cyklu, bo przecież już poprzedni film był adaptacją którejś z kolei powieści z serii. Wpływu nie miało to żadnego na dobre rozpoczęcie przygody z ekranowym Reacherem, lecz w przypadku Nigdy nie wracaj można mieć już wątpliwości, czy w ogóle warto było się pochylać akurat nad tym tytułem. Pomimo początkowego zawiązania akcji intryga jest tam niemrawa, przeciwnik nieciekawy, a rozwiązanie wyjątkowo niesatysfakcjonujące. Nic więc dziwnego, że Zwick wraz z dwójką innych scenarzystów starali się nadać całości bardziej filmowego charakteru, rezygnując z wielu książkowych epizodów na rzecz rodzinnego melodramatu, którego na kartach powieści praktycznie nie ma.
Widać, że reżysera historycznych widowisk (Chwała, Ostatni samuraj) niespecjalnie interesuje sensacyjna fabuła oraz sceny akcji, które inscenizuje rzetelnie, ale bez polotu, dlatego woli się skupić na interakcji między trójką bohaterów, tworzących coś na kształt niezgranej rodziny. Tata Jack, mama Susan i zbuntowana córka Samantha ciągle się kłócą, mają problem z porozumieniem się, ale z czasem uczą się ufać sobie nawzajem i doceniać wartość partnerów. Rozwija się to bardzo naturalnie, tym bardziej, że Reacher nie może zaprzeczyć, jak bardzo nastolatka przypomina jego samego – jest cwana, reaguje instynktownie, potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. On natomiast odwdzięcza się pragmatycznym, acz nieczułym komentarzem, ewidentnie nie wiedząc, jak ma się zachować.
Jego relacje z major Turner również nie należą do łatwych. Z jednej strony traktuje ją jak równą sobie, zaprawioną w bojach i nie bezbronną, co owocuje wspaniałą sceną, kiedy on bez koszulki, a ona w samym staniku w ogóle nie zwracają uwagi na własną seksualność. Są jednak momenty, kiedy Reacher chce wspaniałomyślnie wyręczyć Turner w akcji, tylko dlatego, że jest ona kobietą, co budzi jej natychmiastowy sprzeciw. Nieprzypadkowo Cruise coraz częściej wybiera projekty, w których jego bohaterowie wyraźnie blakną na tle swoich partnerek – Na skraju jutra, Mission Impossible: Rogue Nation, a teraz Nigdy nie wracaj są dowodem pożegnania się z wizerunkiem twardego mężczyzny, przy którym kobieta spełnia rolę miłego dla oka ozdobnika. Obecnie jest ona nie tylko równie silna, ale czasem silniejsza od głównego bohatera, co jednak kłóci się z ideą serwowaną przez Childa w jego powieściach. Twórcy filmu starają się pogodzić jedno z drugim, co ostatecznie daje niezbyt przekonujący efekt – major Turner może pochwalić się sprawnością fizyczną, intelektualną oraz determinacją równą Reacherowi, ale koniec końców jest bez niego bezradna. Nie dlatego, że bohater Cruise’a jest od niej rzeczywiście lepszy, lecz dlatego, że tego chcą scenarzyści. Scena na lotnisku, kiedy to Jack rozwiązuje zagadkę w oparciu o chyba tylko swoją własną wyobraźnię, jest tego najlepszym dowodem.
Na szczęście finałem Zwick rekompensuje fanom sensacji dotychczasowy seans, jak również zapewnia satysfakcjonujące zwieńczenie familijnego wątku. Rozgrywający się na ulicach Nowego Orleanu pościg podczas halloweenowego pochodu jest świetnie zrealizowany oraz przyprawia o szybsze bicie serca, bo i główny bohater zdążył się przyzwyczaić do roli głowy rodziny. Być może tylko tymczasowej i niezbyt kochającej się, lecz w obliczu zagrożenia bardzo oddanej, potrafiącej stanąć na wysokości zadania. W nagrodę Reacher dostanie telefon komórkowy. Książkowy Jack wyrzuciłby go bez chwili zastanowienia. Ten filmowy chyba go zatrzyma.
korekta: Kornelia Farynowska