search
REKLAMA
Recenzje

OPOWIEŚCI O ZWYCZAJNYM SZALEŃSTWIE (2005). Śmieszno, straszno i po czesku

Jacek Kozłowski

21 sierpnia 2017

REKLAMA

Opowieści o zwyczajnym szaleństwie napisane zostały z myślą o teatrze. I tam przeżywały swoją pierwszą młodość. Także w Polsce dramat Petra Zelenki był wielokrotnie wystawiany, doczekał się nawet adaptacji w teatrze telewizji. Teraz ta czeska tragikomedia odgrzewana jest na srebrnym ekranie. Powtórny żywot należy jednak w tym wypadku do wyjątkowo udanych. Bo Opowieści o zwyczajnym szaleństwie, mimo iż stawiają współczesnemu człowiekowi dość smutną diagnozę ciągłej samotności i nieustannego wyobcowania, to dokonują tego z ogromnym wdziękiem. Ich reżyser i autor Petr Zelenka, choć nie wierzy w szczęśliwe zakończenia, to jednak przez 107 minut swego filmu skutecznie zaklina szarą rzeczywistość tytułowym szaleństwem.

W efekcie zamiast zakrapianych filmową duchowością burych, statycznych kadrów, “czeski Woody Allen” szkicuje świat, który właśnie stanął na głowie – po prostu zwariował z braku miłości. I mimo że u Zelenki faktycznie “wszyscy chcą kochać”, to w ostatecznym rozrachunku okazuje się, że na miłość jest już za późno. Mimo nieciekawych perspektyw na przyszłość świat Opowieści… nie traci jednak ani na chwilę swego specyficznego optymizmu, a jego mieszkańcy pozostają do samego końca ujmująco bezradni. To właśnie owa dziwna wesołość, zestawiona z perspektywą nie mającej końca samotności, urzeka tutaj najbardziej. A jeśli ktoś nigdy nie widział, jak umiera się ze śmiechu, to Opowieści… mogą być sugestywną tego stanu ilustracją. Jednym słowem: i straszno, i śmieszno, a do tego po czesku.

Centralną postacią filmu Zelenki jest Petr. Mężczyzna w wieku chrystusowym – lat trzydzieści i trzy. Oprócz zbliżającej się czterdziestki jego głównym problemem jest nieszczęśliwa miłość do pięknej Jany. Dziewczyna – owszem – chce się zaręczyć, ale obiektem westchnień nie jest już Petr. Dlaczegóż jednak nie powalczyć o kobietę i nie zmusić jej do powrotu? Najprostsza droga wiedzie przez stary indiański rytuał. Najpierw obcinamy ukochanej pukiel włosów, a następnie gotujemy zdobycz w mleku. Stawka jest jak widać wysoka, spróbować więc nie zaszkodzi…

Powyższa intryga to zaledwie punkt wyjściowy Opowieści o zwyczajnym szaleństwie – obiecujący początek lawiny absurdalnych zdarzeń, związanych nie tylko z Petrem, ale i z jego rodzicami, sąsiadami, ex-miłością i seksowną ciotką ex- miłości. Zelenka, mnożąc wątki, stara się naszkicować wszechstronny i wieloaspektowy portret zbiorowości. Zbiorowości, która jak przez mgłę pamięta jeszcze komunizm, ale tak naprawdę żyje już w zupełnie innych realiach. I największym problemem bohaterów Zelenki, a zarazem ich jedynym wspólnym mianownikiem, wydaje się być brak zdolności do nawiązania realnego kontaktu ze sobą nawzajem. Miłość i uczucia znikają bowiem gdzieś pomiędzy strachem przed odpowiedzialnością z jednej, a codzienną rutyną z drugiej strony.

Żeby jednak w pełni zaprezentować bogaty styl Opowieści…, trzeba zadać sobie trud odpowiedzi na dwa dodatkowe pytania. Pierwsze z nich dotyczyć będzie zasadniczego tematu filmu Zelenki. I wspomniana już wcześniej diagnoza chorobliwej samotności współczesnego człowieka jest tutaj sugestią tyleż poprawną, co nazbyt ogólną. Równie dobrze można by podciągnąć ją pod jeden z poprzednich scenariuszy Zelenki – znany dobrze w Polsce film Samotni. Tymczasem Opowieści… lokują swój punkt ciężkości nieco gdzie indziej. Traktują nie tyle o tęsknocie za miłością, co o jej przyczynie – o niezdolności do przeprowadzenia szczerego, nieskrępowanego dialogu. A także o strachu, jaki odczuwamy, obawiając się braku zrozumienia z zewnątrz. Ten strach rekompensowany jest tutaj przez cynizm bądź zwyczajne szufladkowanie najbliższych – krewnych, znajomych lub kochanków. Bohaterowie żyją więc za fasadą rodziny i miłości. Niby dobrze wiedzą, że tracą ze sobą kontakt, lecz mimo to trzymają się kurczowo pozorów szczęścia i złudzeń normalności.

Lęk przed wyśmianiem powoduje także, że zrzucają winę za taki a nie inny stan rzeczy na siebie nawzajem. Na przemian obrzucają się błotem. Tak żyją rodzice Petra. Tak układają się również stosunki ich syna z ex-dziewczyną. Efektem jest farsa związku i farsa miłości, którą oglądamy na ekranie. I powyższa niemożność rozpoczęcia dialogu zostaje przez Zelenkę wspaniale zilustrowana. Dużo mamy w Opowieściach… samolotów, dużo paczek i skrzyń, które – pracując w terminalu – przeładowuje Petr. Członkowie załogi transportujący drewniane pudła ciągle mijają się na hali. Czasem ich drogi przetną się w jakimś punkcie, lecz do zderzeń czołowych nigdy tu nie dochodzi. Każdy idzie w swoją stronę – każdy obciążony jest swoim własnym, odrębnym zadaniem, które musi bezzwłocznie wykonać. Tak działa terminal i tak działa współczesne społeczeństwo. Społeczeństwo, które boi się szczerości i odpowiedzialności, za dużo ma wszak do stracenia.

W kontekście zakończenia historii, Zelenka stara się podkreślić, że droga ta prowadzi donikąd. Wspaniała finałowa metafora – genialna, przewrotna i zaskakująca – daje jednak do zrozumienia, że niewiele możemy zrobić, aby ten impas przerwać. Warto jednak chociażby podjąć próby zmiany takiego stanu rzeczy. Inaczej, według Zelenki, czeka nas pustka tak samo absurdalna, jak absurdalny i nierozpoznany będzie koniec naszej samotnej i pozbawionej sensu podróży.

Gdy wiemy już, o czym Zelenka mówi, warto jeszcze zadać pytanie – jak mówi? A opowiada on swą historię ze słowiańskim zapałem, z rozsadzającą ekran energią i najwyższych lotów humorem. Opowieści o zwyczajnym szaleństwie to pierwszorzędna filmowa groteska, na której można płakać ze śmiechu po to tylko, aby za chwilę stwierdzić, że śmiać się nie ma z czego. Szaleństwo zaklina tu bowiem samotność. Ożywająca nagle kołdra jest efektem rozpaczliwego wołania o miłość. O miłość, która w filmach Zelenki traktowana jest być może jako swoisty stan pierwotny. Stan, który jako jedyny warunkuje prawdziwe szczęście. Szaleństwo więc – mimo swego nieodpartego uroku – nie jest głównym tematem obrazu Zelenki. Jest jedynie środkiem do celu. Sposobem na to, by poprzez kino ukazać absurd samotności. Jednakże bez tego szaleństwa – jakkolwiek byłoby tylko dodatkiem – scenariusz Opowieści… straciłby całą tak pociągającą widzów rubaszność i bezpretensjonalność. Czyli to wszystko, co decyduje o jego sukcesie.

Podsumowując – u Zelenki, jak to u Zelenki: barwni aktorzy, świetna muzyka i dynamiczne zdjęcia. A tym razem także specyficzna lekkość i zwiewność, owocujące wielką przyjemnością oglądania, której trochę brakowało Samotnym. Opowieści o zwyczajnym szaleństwie mogą stać się więc filmem kultowym. I, jak to bywa przy produkcjach z podobnymi ambicjami, wielu z pewnością scenariusz Zelenki pokocha, innych czeska groteska zupełnie nie przekona, a jeszcze inni uznają, że jest to kino nieco nadmuchane, które nienaturalnie pręży się i pręży, niewiele proponując w zamian. Jeden wniosek powinien stać się jednak udziałem wszystkich widzów. Otóż Czesi jak widać nauczyli się czegoś, czego my przez lata nie byliśmy się w stanie nauczyć – że to nie kino musi być odważne, ale jego twórcy. I właśnie ta odwaga reżyserska spowoduje z pewnością, że nie wszyscy zrozumieją film Zelenki. Za to ci, których już raz on urzeknie, zdziwią się pewnie, jak bardzo osobisty i trafny jest to przekaz i jak bardzo indywidualnie potrafi czasem mówić kino.

Ocena:
910 – dla zwichrowanych
510 – dla reszty

Tekst z archiwum film.org.pl (26.09.2005)

REKLAMA