DRUŻYNA A(A). Terapia (nie)banalna [RECENZJA]
Twórcy kinowego hitu Johnny tym razem zapraszają nas na historię całkowicie fikcyjną, jednak przynajmniej w założeniu taką, z którą utożsamiać może się ogromna grupa widzów. Daniel Jaroszek odsłania brutalną prawdę o walce z uzależnieniem i zabiera nas zarówno w fizyczną, jak i emocjonalną podróż po trudach codzienności tak wielu z nas. Choroba alkoholowa, nieleczone traumy z dzieciństwa, hazard, uzależnienie od seksu – wszystko to podane zostaje z dużą dozą dystansu, humoru i ostatecznej autorefleksji. Reżyser Drużyny A(A) pragnie rozprawić się z mnóstwem trudnych tematów, z których każdy mógłby być materiałem na naprawdę genialny film. Upakowane razem, niewystarczająco zaopiekowane i spłycone do rozczarowującej konwencji feel-good movie nie spełniają niestety swojego pierwotnego zadania, a zostawiają z dużym poczuciem niedosytu.
Na planie Drużyny A(A) spotkała się niezwykle ciekawa mieszanka polskiego aktorstwa – na pierwszym planie mamy bowiem kilka głośnych nazwisk, takich jak Danuta Stenka, Łukasz Simlat czy Michał Żurawski, ale i obiecujące gwiazdy dużego i małego ekranu – znana z Sexify Maria Sobocińska i Mikołaj Kubacki widziany ostatnio chociażby w Apokawixie. Każdy element tego artystycznego teamu tworzy postać na swój sposób złamaną, będącą u kresu wytrzymałości z własnym uzależnieniem, z którą widz dosyć szybko znajduje nić sympatii. Wiola (Danuta Stenka), Leszek (Michał Żurawski), Karolina (Maria Sobocińska) i Dominik (Mikołaj Kubacki) przebywają w ośrodku terapeutycznym prowadzonym przez Wojtka (Łukasz Simlat). Dalsze funkcjonowanie miejsca będącego istnym schronem, szansą na nowe życie dla nich wszystkich stoi jednak pod znakiem zapytania – finansów nie przybywa, a nad głową Wojtka wciąż wisi zaciągnięta w banku pożyczka. Terapeuta podejmuje decyzję o zamknięciu ośrodka i właśnie to staje się impulsem do działania dla jego podopiecznych – najbardziej zaufaną ekipą postanawiają nielegalnie przetransportować kilkaset litrów spirytusu, co biorąc pod uwagę ich problem alkoholowy, zakrawa na szaleństwo. W ten sposób zaczynamy więc długą podróż Drużyny A(A) – szalenie, bez hamulców, tak jakby jutra miało nie być. To jednak zaledwie pozory – im więcej czasu bohaterowie spędzają z dala od ośrodka i po raz pierwszy od dawna stykają się z rzeczywistością inną niż ich terapeutyczna rutyna, powracają do nich najgorsze wspomnienia, nieprzepracowane traumy, które kawałek po kawałku decydują się przed nami odsłonić.
Jeżeli nastawiacie się na to, że twórcy Drużyny A(A) wrzucą was na głęboką wodę i z surowością rozprawią się z problemem alkoholowym głównych postaci, to zdecydowanie nie ten rodzaj kina. Film Daniela Jaroszka, mimo iż z gruntu ma edukować nas na płaszczyźnie zmagania się z uzależnieniami, przez pierwszą godzinę nie jest wcale tak naturalistyczny i bezlitosny, jak mogłoby się wydawać. Głównych bohaterów i ich nie najłatwiejsze backgroundy poznajemy stopniowo, wraz z rozwojem fabuły, która początkowo skupia się na wprowadzeniu widza w luźną, niezobowiązującą atmosferę polskiej wersji heist movie. Na przemian z komediowymi wstawkami z szalonej wyprawy podopiecznych Wojtka poznajemy również część kryminalną, której twarzą staje się (przerażająca? psychopatyczna?) Klementyna, grana przez Magdalenę Cielecką. I tu zaczynają pojawiać się pierwsze zgrzyty – szefowa grupy przestępczej podającej się za funkcjonariuszy Służby Celnej to bowiem jeden z bardziej niezrozumiałych, przerysowanych i nieautentycznych czarnych charakterów, jakie było mi dane zobaczyć w polskim kinie ostatnich lat. Wydaje się wrzucona do historii absolutnie na siłę i na dobrą sprawę scen z udziałem genialnej aktorki, jaką jest Cielecka, mogłoby w ogóle nie być, gdyż głównemu wątkowi, jakim zdaje się droga ku wyzdrowieniu głównych bohaterów, zwyczajnie szkodzą i wyprowadzają z rytmu. Miało być zabawnie, oryginalnie i rodem z amerykańskich thrillerów akcji – wyszło jednak kulawo i zupełnie nieracjonalnie.
Dużym rozczarowaniem jest też tempo prowadzenia narracji. Nieproporcjonalnie długa część komediowa zabiera nam bowiem okazję do przestudiowania prawdziwych problemów bohaterów i spycha całe sedno filmu na drugi plan. Bardziej niż w to, dlaczego właściwie znaleźli się na terapii, co takiego w nich pękło, że byli zmuszeni szukać ostatniej deski ratunku w ośrodku dla uzależnionych, zostajemy wrzuceni w powtarzalną, monotonną od pewnego momentu konwencję filmu drogi, której najważniejszym celem wydaje się lokowanie produktu firmy, której ciężarówkami podróżują nasze postaci. Gdy w końcu wnikamy w ich przeszłość i dochodzimy do kulminacyjnych punktów przeznaczonych na refleksję i odrobinę zadumy, jesteśmy już zbyt znużeni bezowocnym oczekiwaniem, by nagle w przyspieszonym tempie odfajkować każdą historię z osobna i choć na chwilę zatrzymać się z uczuciami i bagażem doświadczeń danego bohatera. Jedynym czynnikiem mającym wpływ na złapanie więzi z widzem jest wspaniała gra aktorska głównego planu, z której przed szereg wychodzą przede wszystkim Danuta Stenka i Łukasz Simlat. To dla tej dwójki ogląda się ten film; niedorzeczne wydaje się poświęcenie im w zasadzie minimalnej atencji przy ponad dwugodzinnym montażu.
Drużyna A(A) nie jest ani powiewem świeżości, ani motywacją dla widzów do spojrzenia we własne wnętrze – od zaledwie poruszenia tematów związanych ze zdrowiem psychicznym do prawdziwego terapeutycznego oczyszczenia i pokrzepienia widza wciąż czeka długa droga. Wątki porozrzucane nieskładnie, urywane tak gwałtownie, jak je poznajemy, wprowadzają na ekranie zamęt i oddalają od pierwotnego przesłania. Mimo setek kilometrów przebytych w walce o odzyskanie siebie niektórzy z bohaterów wciąż nawet nie rozpoczynają swojej ścieżki ku wyzdrowieniu – symboliczna ostatnia scena dogłębnie pokazuje, iż nadal obracają się wokół własnej osi i nie potrafią zatrzymać. Pomysł na ironiczne, prześmiewcze wręcz podejście do wciąż powszechniej w Polsce choroby alkoholowej bynajmniej nie sprawił, iż spojrzeliśmy na uzależnienia z innej perspektywy, ale wręcz zbagatelizował ten narastający problem.
Marzeniem byłoby ujrzeć potencjał polskich aktorów, takich jak Stenka, Żurawski czy wrzucony przez przypadek Piotr Trojan wykorzystany w żywym, odartym z udawania i wstydu obrazie o zmaganiu się z chorobą. Tym razem musimy się jednak zadowolić prostą, mało ciekawą komedią z jedynie pojedynczymi scenami wartymi zapamiętania.