OLD. Równia pochyła M. Nighta Shyamalana
Pierwszy raz o nowym projekcie Shyamalana usłyszałem kilka miesięcy temu, gdy w sieci pojawił się pierwszy, niezwykle intrygujący zwiastun Old. Tajemnicza, obdarzona magicznymi właściwościami plaża, a na niej aktorzy z najwyższej półki: zarówno ci nieco starsi (Vicky Krieps, Rufus Sewell czy Gael Garcia Bernal), jak i młodsi (Thomasin McKenzie, Alex Wolff, Eliza Scanlen). Za sterami zaś M. Night Shyamalan – twórca nieobliczalny, nieustannie próbujący zaskakiwać widownię, igrając z jej odbiorczymi przyzwyczajeniami.
Uwaga na drobne spoilery!
Tym, czego reżyserowi Old z całą pewnością nie można odmówić, jest pomysłowość, rozumiana w tym szczególnym wypadku jako umiejętność stworzenia interesującego, aczkolwiek dość ogólnego konceptu na film. Shyamalan ma w tej dziedzinie wyjątkowy talent. Potrafi przykuć uwagę widza już na etapie bardzo wczesnych zapowiedzi, reklamując swoje dzieła właśnie przy wykorzystaniu pojedynczego fascynującego konceptu. W przypadku Old jest to zaczerpnięty z powieści graficznej (a zatem nieco bardziej wyrafinowanego, ambitnego komiksu) Sandcastle motyw tajemniczej plaży otoczonej spektakularnej wielkości kamieniami, na której czas biegnie jak szalony. 30 beztroskich minut spędzonych wśród wody i piasku to bowiem aż 12 miesięcy bezpowrotnie wyjętych z życiorysu.
Do tego szalenie interesującego konceptu Shyamalan wrzuca bohaterów, pogrupowanych w trzy rodziny. I tutaj zaczynają się schody, ponieważ od ogółu docieramy do szczegółów, a z tymi twórca Szóstego zmysłu miewał problemy właściwie od zawsze. Reżyserowi bardzo szybko wyczerpują się pomysły na to, co może przytrafić się bohaterom w związku z magicznymi właściwościami plaży. Albo uderza w oczywistości (problemy ze wzrokiem, słuchem, pamięcią), albo w kompletny absurd (ekspresowe narodziny dziecka, usuwanie nowotworu wielkości „melona” przy użyciu scyzoryka). Scenariusz porusza się gdzieś pomiędzy (świadomą?) groteską a totalną, zahaczającą o nieznośny sentymentalizm powagą, nie zatrzymując się w żadnym z tych tonów na dłużej, wprawiając tym samym widza w stan nieprzyjemnego zakłopotania.
Najbardziej cierpią z tego powodu jednak nie odbiorcy, ale aktorzy, którzy wydają się na ekranie całkowicie zagubieni – tak jakby nie wiedzieli, czy cały film jest kompletnie na serio, czy może to tylko wielka metafilmowa zgrywa; drugą z tych opcji sugerować mogłoby rozbudowane cameo samego Shyamalana, wcielającego się w pracownika hotelu, który zawozi „ofiary” na plażę, a potem z ukrycia obserwuje ich zmagania przez kamerę. Takie „zagubione” aktorstwo sprawdza się całkiem nieźle w pierwszej połowie filmu, kiedy nikt – ani widzowie, ani bohaterowie – nie wie, o co tak naprawdę chodzi, stopniowo poznając reguły rządzące światem przedstawionym. Wkrótce jednak odbiorca pozostawia fikcyjne postaci daleko w tyle, ich indolencja zaczyna być irytująca, a tempo filmu (tak ważne w przypadku thrillerów i horrorów, a zatem dwóch gatunków, pomiędzy którymi Old nieustannie lawiruje) staje się coraz bardziej nierówne, uniemożliwiając całkowitą immersję.
Ostatnim gwoździem do trumny najnowszego projektu Shyamalana jest, jak nietrudno się w przypadku tego reżysera domyślić, zakończenie. Do pewnego momentu można się zastanawiać, czym tak naprawdę jest Old, jak należy ten film potraktować. Jako uzbrojoną w gatunkowy sztafaż horrorową emanację strachu przed starością? Jako całkowicie niepoważną autotematyczną zgrywę? A może jako horror klimatyczny, w którym natura bierze symboliczny odwet na eksploatujących ją zamożnych turystach z Zachodu? Nic z tych rzeczy. W kuriozalnym, zupełnie niepotrzebnym epilogu Shyamalan zamaszystym ruchem przekreśla wszystkie te interpretacje, zamykając swój film banalną satyrą na przemysł farmaceutyczny. Pozostaje tylko załamać ręce i powoli opuścić salę kinową – znów daliśmy się nabrać na ciekawy pomysł wyjściowy.
Najlepszym fragmentem Old jest z całą pewnością poprzedzające właściwą projekcję specjalne wideo powitalne, w którym Shyamalan dziękuje widzom za przybycie do kin. Reżyser podkreśla, że nic nie dorównuje magii tego szczególnego miejsca, w którym filmów się nie ogląda, ale raczej doświadcza, chłonąc atmosferę bijącą z dużego ekranu. Cóż, pełna zgoda – szkoda tylko, że czasem trafi się na seans tak koszmarnego filmu jak Old.