search
REKLAMA
Kino brytyjskie

OKRUCHY DNIA. Przegrane życie perfekcjonisty

Niekwestionowane arcydzieło brytyjskiego kina.

Maciej Kaczmarski

11 kwietnia 2023

REKLAMA

Amerykański reżyser James Ivory i indyjski producent Ismail Merchant wyspecjalizowali się w ekranizacjach dzieł klasyków literatury, m.in. E.M. Forstera (Pokój z widokiem, Maurycy, Powrót do Howards End) i Henry’ego Jamesa (Europejczycy, Bostończycy, Złota). W 1993 roku duet sięgnął po współczesną powieść Okruchy dnia Kazuo Ishiguro, japońskiego pisarza wychowanego w Wielkiej Brytanii. Połączone siły Japończyka, Hindusa i Amerykanina zaowocowały jedną z najbardziej przenikliwych analiz brytyjskiej mentalności.

Anglia, rok 1958. Po dwudziestu latach pan Stevens spotyka się z panną Kenton. W latach 30. oboje służyli w wiejskiej posiadłości lorda Darlingtona, gdzie on piastował stanowisko majordomusa, a ona była jedną z jego podwładnych. Pan Stevens, perfekcjonista w każdym calu, dbał o to, żeby w Darlington Hall wszystko funkcjonowało według precyzyjnych zasad brytyjskiego savoir-vivre’u. Służbę swemu panu postrzegał nie tylko jako obowiązek, ale i swego rodzaju przywilej. Praca była dla Stevensa wszystkim, stanowiła o sensie jego życia i nie przerwał jej nawet wtedy, gdy umierał jego ojciec. Jedynymi słabościami, na jakie pozwalał sobie ten kamerdyner doskonały, to papierosy i… wstydliwie skrywana lektura tanich romansów. W podobny sposób pan Stevens maskował swoje uczucia – szczególnie te, które żywił do panny Kenton. Ta zmysłowa, pełna temperamentu kobieta była otwarcie zafascynowana swoim chłodnym przełożonym i długo walczyła o jego serce, ale w końcu skapitulowała, wyszła za mąż i wyjechała z Darlington Hall. Kiedy pan Stevens ze zgrozą uświadomił sobie, że wyrzekł się miłości w imię abstrakcji, było już za późno.

Okruchy dnia to melancholijna opowieść o chorobliwej, posuniętej do absurdu wierności sztywnym zasadom, która przekreśla szanse na osobiste szczęście. Pan Stevens, powściągliwy i poblokowany, to ofiara brytyjskiej dyscypliny wychowawczej, która przedkładała wewnętrzną dyscyplinę nad okazywanie uczuć. Skutkowało to uczuciową ułomnością i spłyceniem afektu, choć na pewno było przydatne przy powstrzymywaniu się od komentarzy i odpowiednim rozmieszczeniu sztućców na stole. Taki właśnie jest pan Stevens: idealny sługa o nienagannych manierach, lecz pozbawiony własnych poglądów i swobody zachowania, niezdolny do okazywania emocji. Jego kamienna twarz przypomina maskę, choć chwilami zdradza napięcie. Jest w nim coś z lojalnego samuraja bezwzględnie przestrzegającego kodeksu bushido (poniekąd ujawnia się tu pochodzenie autora książkowego pierwowzoru). Dążenie pana Stevensa do absolutnej perfekcji, jego fanatyczne oddanie lordowi Darlingtonowi i niezdolność nawiązania bliższej relacji z panną Kenton czynią z majordomusa prawdziwie tragiczną postać.

Poczucie tragizmu potęguje poboczny wątek filmu, który jest zarazem przypieczętowaniem klęski pana Stevensa. Okazuje się bowiem, że w przerwach między polowaniem na lisy i organizowaniem wystawnych kolacji, lord Darlington zajmował się polityką zagraniczną – współpracował z ówczesnym premierem Arthurem Nevillem Chamberlainem, gościł w swej rezydencji Joachima von Ribbentropa i innych niemieckich oficjeli, wierzył w porozumienie z Trzecią Rzeszą. W rzeczywistości lord Darlington był manipulowany przez hitlerowską dyplomację – do tego stopnia, że w przypływie otumanienia nazistowską ideologią nakazał panu Stevensowi zwolnić dwie młode Żydówki, które uciekły z Niemiec. Kiedy wybuchła druga wojna światowa, arystokrata został oskarżony o zdradę stanu, zmarł wkrótce potem z niezmywalnym piętnem kolaboranta, a jego spadkobiercy sprzedali Darlington Hall amerykańskiemu krezusowi. Tak oto pan Stevens, ten brytyjski samuraj zdegradowany do statusu ronina, przegrał w dwójnasób: nie dość, że bezpowrotnie utracił kobietę, którą kochał, to na dodatek całe swoje życie podporządkował służbie złej sprawie.

Ten przejmujący portret brytyjskiej mentalności ogląda się z nieukrywaną fascynacją. Ciekawe, że potrzeba było spojrzenia kogoś z zewnątrz (w tym wypadku filmowców z Indii, USA i Japonii), żeby tak przekonująco opowiedzieć o charakterystycznym dla Brytyjczyków przywiązaniu do specyficznie pojmowanego honoru i obsesyjnej wierności. Okruchy dnia to romans bez czułości, dramat bez patosu oraz lekcja historii bez dydaktyzmu – opowieść o emocjonalnym paraliżu pana Stevensa i miłosnym zawodzie panny Kenton rymuje się z opowieścią o kryzysie świata tradycyjnych wartości i schyłku pewnej epoki. Twórcy ukazali ten dawno miniony świat zarówno z ironią, jak i nostalgią. Najważniejszy jednak jest tutaj pogłębiony rysunek psychologiczny postaci, uwiarygodniony przez arcymistrzowską grę Anthony’ego Hopkinsa i Emmy Thompson. Budując relację pana Stevensa i panny Kenton na sugestywnych spojrzeniach, wymownym języku ciała i niedopowiedzeniach, ci wybitni aktorzy stworzyli najwspanialsze, najbardziej zniuansowane role w swoich karierach. Sam film zaś to niekwestionowane arcydzieło brytyjskiego kina.

Maciej Kaczmarski

Maciej Kaczmarski

Autor książek „Bóg w sprayu. Filozofia według Philipa K. Dicka” (2012) i „SoundLab. Rozmowy” (2017) oraz opowiadań zamieszczanych w magazynach literackich „Czas Kultury” i „Akcent”. Publikował m.in. na łamach „Gazety Wyborczej”, „Trans/wizji” i „Gazety Magnetofonowej” oraz na portalach Czaskultury.pl i Dwutygodnik.com.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA