OJCIEC ROKU. Zezwolenie na płakanie [RECENZJA]
Po czym poznać Michaela Keatona? Jego popularność bywa sinusoidalna. Aktor wielokrotnie zachwycał w wybranym okresie, aby potem przez kolejne kilka lat przechodzić bez echa. Na przemian znika, by następnie wyłaniać się w znakomitych filmach, często startujących w wyścigu o najważniejsze nagrody. Okresem zwyżkowej formy z pewnością były lata 2014–2016. Wówczas twarz Keatona na plakacie takich filmów jak Birdman, Spotlight czy McImperium zapowiadała koncert aktorski najwyższej próby. Późniejsze lata jednak nieco rozczarowały: nędzne American Assassin, fatalne Dumbo i kilka innych. Teraz dochodzi do kolejnego momentu zwrotnego. 2024 okazuje się niezłym rokiem dla Keatona. W niedawnym Beetlejuice Beetlejuice udowodnił, że jest w stanie bezproblemowo wrócić do kultowej roli sprzed lat. Ojciec roku natomiast pokazuje, że Michael Keaton, gdy wszystko inne zawiedzie, to pociągnie film na swoich barkach. Mamy tu do czynienia z niezłym komediodramatem Keatonocentrycznym – do obejrzenia na raz i zapomnienia.
Kryzys wieku ojcowskiego
Andy Goodrich sam mówi w jednej ze scen filmu: życie często go kopie. Poznajcie całkiem zamożnego właściciela galerii sztuki, której przez lata poświęcił ogromną ilość czasu. Energii nie starczyło na opiekę nad dorosłą już córką imieniem Grace (Mila Kunis). Bohater ma siedemdziesiątkę na karku. Mimo tego uważa, że jako ojciec pary dziewięciolatków przechodzi kryzys wieku średniego. Ciężarna córka z uśmiechem kwituje: taki stan rzeczy wskazywałby to na to, że mężczyzna dożyje około 120 lat.
Już w pierwszej scenie życie bohatera o twarzy Keatona zmienia się diametralnie – wszystko za sprawą telefonu od swojej młodszej żony. „Jestem na odwyku” – mówi. Nie ma wątpliwości, że to koniec ich związku. Kobieta wróci za dziewięć miesięcy, a w tym czasie Andy zaopiekuje się jej małymi bliźniakami. Zachłyśnie się ojcowską rutyną jak nigdy dotąd, a równocześnie będzie się starał, żeby jego galeria sztuki nie upadła. I jest jeszcze Grace, przeżywająca pierwszą ciążę. Wymaga rodzicielskiej troski jak nigdy dotąd. Andy wie, że się nie rozdwoi, a mimo tego próbuje – dla bliskich stanie na głowie.
Podobne:
Otwarty jak ojciec
Liberalne podejście mają zarówno tytułowy ojciec, jak i reżyserka. Z pewnością wartościowym elementem filmu jest to, że nie ocenia. Jest daleki od wskazywania, co jest normalne, a co nie. W jednej ze scen nowy znajomy głównego bohatera niespodziewanie całuje Goodricha w usta. Andy jest w szoku, ale też daleki od gniewania się. Traci zyski ze swojej galerii, żona go opuściła, a jego najstarsza córka wciąż ma do niego wiele pretensji. Osobliwy pocałunek w takim zestawieniu jest niczym upragniona ucieczka od ponurych spraw – humorystyczny sposób na radzenie sobie z codziennością. Film jest słodko-gorzki niczym Casablanca, którą w jednym momencie Goodrich pokazuje swoim pociechom – choć omija geniusz klasyka. Ojciec roku okazuje się traktatem o byciu z innymi tu i teraz. Grace śmiało mogłaby wytknąć ojcu: przez lata byłeś dla mnie nieobecny. Mężczyzna z lekką bezradnością odpowiedziałby wówczas: ale teraz jestem. Taka filozofia ratuje bohatera przed popadnięciem w mentalną dziurę.
Ojciec roku, ale film roku na pewno nie
Im bardziej Michael Keaton wychodzi obronną ręką z filmu, tym bardziej wszystko inne zawodzi. Technicznie realizacja nie stoi na specjalnie wysokim poziomie. Tempo narracji jest odpowiednie, ale montaż już niekoniecznie. Jest chaotyczny w naprawdę prostych scenach dialogowych. Natomiast jeśli już umieszczasz w swoim dziele tak profesjonalnego aktora jak Keaton, to warto by było zadbać, aby reszta obsady chociaż trochę dorównywała mu poziomem. Mila Kunis, znana z rewelacyjnej kreacji drugoplanowej w Czarnym łabędziu, jest zupełnym rozczarowaniem. Reżyserka ma ciężką rękę do prowadzenia swoich aktorów. Nie potrafi wpasować się w precyzyjną tonację. Córka Goodricha, ale też inni drugoplanowi bohaterowie co rusz popadają w rejony przesady i autoparodii. Slogan reklamowy z plakatu „Komedia bardziej niż życiowa” wydaje się nadużyciem. Życiowy okazuje się tylko Keaton – korzystający ze swojej charakterystycznej strategii jąkającego wypowiadania kwestii i nerwowego przedwczesnego kończenia zdań. Z łatwością spaja lekkość gry aktorskiej z autentycznością. Goodrich ma wiele grzechów na sumieniu, czym przypomina protagonistę z McImperium. Z kolei w zabawach ze swoimi dziećmi używa pewnego procenta szaleństwa z Beetlejuice’a. Jest także pogrążony w humanistycznym kryzysie na wzór Birdmana. W teorii brzmi to, jak sklejka z kategorii The best of, a w praktyce udało się pokazać na ekranie prawdziwego człowieka, w którego da się uwierzyć. Tutaj należy się aplauz.
Ojciec roku z trudem znajdzie się w pierwszej dziesiątce najlepszych filmów z Michaelem Keatonem. Jednocześnie realizacja ta zdecydowanie powstała od serca. I to być może wprost od serca aktora – występuje tu także w roli jednego z głównych producentów. Mimo że jego komediodramat potrafi zanurzać się w oceanie nadmiernej ckliwości, to otrzymuje od nas taryfę ulgową. Bardziej krytyczni odbiorcy może i zarzucą mu brak większych ambicji, a może nawet nudę – ale z pewnością nie da się powiedzieć, że to film obraźliwy czy irytujący. Ojciec roku aż prosi o przytulenie za swoją uczciwość, osiągniętą mimo paru braków reżyserskich i realizacyjnych. W końcu opowiada o przyjmowaniu rzeczy takimi, jakie są – więc jako widzowie nie mamy innego wyjścia.